Artykuły

Za kulisami

Im bliżej premiery, tym atmosfera staje się coraz bardziej nerwowa. Nie wolno zakłócać ostatnich przygotowań i tego szczególnego nastroju, który udziela się wszystkim bez wyjątku. Czas jest teraz bardzo cenny i stale go jakby brakuje - na ostatnie "szlify", "kosme­tykę", poprawki. Jest to w teatrze sytuacja na­turalna. Poprzedza każdą premierową galę, której - co również zrozumiale - towarzyszy zawsze duże zainteresowanie. Ono też uspra­wiedliwia naszą wizytę za kulisami Teatru "Wybrzeże", który już jutro zaprasza na premierowy spektakl "Sztukmistrza z Lublina" Isaaca Bashevisa Singera. Reżyseruje Stani­sław Różewicz, którego osobę kojarzymy prze­de wszystkim z twórczością filmową.

W bogatej filmografii tego reżysera i scenarzy­sty laureata wielu na­gród na międzynarodowych festiwalach, znaj­dują się też obrazy do­strzeżone na festiwalach w Gdańsku, tutaj nagrodzone: "Opadły liście z drzew", "Pasja" "Kobieta w kapeluszu"

- Od czasu do czasu przyjeżdża pan do Gdańska - dla teatru. Przed paru laty inscenizował pan tu "Dom Bernardy Alba" Lorki, teraz jest "Sztukmistrz z Lublina". Możemy więc mówić o współpracy "Wybrzeżem"...

- Tak, tym bardziej że w Gdańsku po raz pierwszy spróbowałem swoich sił w teatrze. Za namową Stanisława Hebanowskiego reżyserowałem kilkanaście lat temu na sopockiej scenie "Biedermanna i podpalaczy" Maxa Frischa. Scenografię projektował Marian Kołodziej, muzykę skomponowal Andrzej Głowiński.

Teraz znowu pracujemy wspólnie nad "Sztukmi­strzem". Nie ukrywam, że do Gdańska i Teatru "Wy­brzeże" mam sentyment i to też tłumaczy dlaczego tu reżyseruję. W ogóle dla teatru robię niewiele i mój dorobek w tej dziedzinie jest skromny, liczy zaled­wie kilka pozycji.

Moją domeną jest film, tam jestem u siebie, a w teatrze mimo życzliwości gospodarzy czuję, się tro­chę jak "w gościnie". Te­atr i aktorzy obdarzają mnie dużym zaufaniem. Nie chciałbym tego zaufa­nia zawieść. No, ale to nie takie proste.

- Co wobec tego skłoni­ło filmowca do zaintereso­wania się teatrem, do "flirtu z Melpomeną"?

- Moje teatralne "ciągo­ty" dały o sobie znać da­wno, w czasach gimnazjal­nych, czy nawet wcześniej. Zostały potem "zerwane". Zresztą szkolne przedsta­wienie, które pierwszy raz w życiu reżyserowałem mając wspaniały tekst uwielbianego przez nas polonisty Feliksa Przyłubskiego - i tak zostało odwołane...

Chęć zmierzenia się z te­atralną materią to był na pewno impuls. A także ciekawość teatru, ludzi teatru i całej "kuchni", która przecież wszystkich w ja­kimś stopniu intryguje. I zawsze jest bliższa prawdy o człowieku. Dlaczego za­jąłem się teatrem? Z po­trzeby odmiany z chęci dotknięcia problemów tea­tru, skonfrontowania ofic­jalnych, obiegowych prawd o tym środowisku z kon­kretami.

- Część tych obserwacji zawarł pan w scenariuszu "Kobiety w kapeluszu".

- Gdybym dzisiaj ten film robił, moja wiedza o środowisku teatralnym byłaby pełniejsza. Ale i tak spotkałem się z opiniami ludzi teatru, że były tam rzeczy "trafione". To cie­szy. To, co się dzieje w ku­lisach samo w sobie bywa interesujące. Może więc kiedyś do teatru w filmie jeszcze powrócę.

- To akurat przykład bezpośredniego wpływu te­atru na twórczość filmową. Są jednak zapewne i inne relacje między do­świadczeniami teatralnymi a pracą na planie filmo­wym.

- Teatr między innymi daje możliwość dokładniej­szej pracy z aktorem, bliższego z nim kontaktu. Re­żyser filmowy ma do wyboru aktorów z całej Pol­ski. W teatrze tymczasem przystępuje do pracy z kilkudziesięcioosobowym ze­społem, którego poziom jest mniej lub bardziej wyró­wnany. To oczywiście wymaga zwiększonego wysiłku i czasu na pracę z ak­torem. Rezultaty bywają różne, ale jeśli reżyserowi uda się aktora "otworzyć", dotrzeć do niego, daje to dużą satysfakcję. Zagonieni, wprzęgnięci w kierat materialnych kłopotów, męczących spraw naszej "bidnej" codzienności trudno "wskakują" w próbę, w in­ny wymiar, w sztukę.. I teatr - instytucja często goniąca plan kosztem artystycznych ambicji... Wszystkie te warunki sztuce nie sprzyjają.

W filmie też niewiele le­piej. Stopień trudności te­chnicznych, produkcyjnych i organizacyjnych jest tam jeszcze bardziej skomplikowany niż w teatrze. Dla aktora mamy mniej czasu, on zaś często nie ma się gdzie przebrać i od rana do wieczora chodzi głod­ny... Różnice i podobień­stwa. Długo można by o tym mówić.

Reżyser ma jednak w filmie pewien komfort - jeżeli po próbach widzi, że aktor już "trafia", to wów­czas rejestruje na taśmie ujęcie, kilka kolejnych dubli i wybiera potem dubel najlepszy. W teatrze - niestety - dubli nie ma. Są różne przedstawienia. Aktor, każdego dnia jest trochę inny. Widzę to na próbach...

- Czy doświadczony fil­mowiec operujący przecież w praktyce określonymi, właściwymi tej sztuce środkami, łatwo się przestawia na warsztat teatralny? Czy filmowe myślenie przeszkadza, czy też pomaga?

- Bywa chyba różnie, tylko nieliczni reżyserzy są dobrzy i tu, i tu... Takim był Visconti, jest An­derson, jest Bergman... Pracując nad "Sztu­kmistrzem" wielokrotnie "łapałem się" na tym, że sfilmowałbym to w takich a takich ujęciach czy planach. Tu wyszedłbym w plener, a to nakręcił w zbliżeniu... U Singera bardzo ważna jest warstwa słowna, opisy stanów we­wnętrznych bohaterów, odautorskie komentarze wy­jaśniające proces dokonujących się w bohaterach przemian. To stanowi gros książki. Czasem więc w "przekładaniu" jej na senę czułem się bezradny wobec tego, co na kartach po­wieści jest tak fascynujące. Brakowało mi środków typowo filmowych.

No, ale jakżeś bracia wszedł do teatru, musisz się przestawić, choć spra­wa to niełatwa. Realia te­atru są inne - widz zaj­mujący miejsce w odleg­łym rzędzie nie dostrzeże "filmowych" detali, subtelnośći. O tym muszę tu pamiętać.

- Teatr sięgnął po pro­zę Isaaca Singera. "Sztuk­mistrza z Lublina" wysta­wił niedawno Wrocław, te­raz włączy go do repertua­ru "Wybrzeże". Czy histo­ria Jaszy Mazura to rzeczywiście dobry materiał na scenę?

- Tak myślę. Ten cały świat, żywo zapisany w historii naszego kraju, świat który odszedł, znikł, zato­nąl z milionami ludzi, obyczajów; którego nielicz­ne już ślady pozostały do dziś - potrzebuje przypo­mnienia.

A w tym właśnie świe­cie rozgrywa się historia Jaszy. Materiał Singera skłania do myślenia, re­fleksji. Tego dziś bardzo potrzebujemy. Singer krąży wokół tajemnicy życia i śmierci, miłości i niena­wiści, stawia pytania, któ­re każdy z nas sobie za­daje: po co się rodzimy, skąd przychodzimy i do­kąd zmierzamy? Singer pisze o Bogu i diable. Zda­je się pytać: jaki jest sens tego wszystkiego? Świata i życia? Czym jest świat? Nie daje gotowych odpo­wiedzi, bo ich nie ma. W Jaszy, bohaterze, w któ­rym jak w każdym z nas tkwi dobro i zło, wiara i jej brak, dokonuje się przemiana, a wraz z nią - oczyszczenie.

Singer to dobry pisarz, duża indywidualność. Oczywiście każda adaptacja sceniczna niesie ryzyko zu­bożenia literackiego pierwowzoru. W filmie chyba tylko Visconti zdołał w "Śmierci w Wenecji" sprostać prozie Manna, stwo­rzyć dzieło adekwatne. W teatrze bywa podobnie

- Powróćmy na koniec do filmu. Za kilka dni w Warszawie odbędzie się premiera "Anioła w sza­fie" prezentowanego pod­czas ostatniego festiwalu w Gdańsku. Wspomniał pan wówczas na jednym ze spotkań o zamiarze zrealizowania czegoś zupełnie odmiennego w gatunku i stylu od dotychczasowych utworów. Co zatem na warsztacie?

- W filmie - cokolwiek będę robił, pozostanę so­bą. Proszę nie oczekiwać żadnych niespodzianek. Z Pawłem Hajnym napisałem scenariusz pt. "Heinrich" na podstawie opowiadania Iwana Bunina. Jest zaakce­ptowany, gotowy do reali­zacji. Drugi mój projekt to "Kinema" - historia z czasów schyłku kina niemego. Tytuł "Kinema": tak na­zywało się kino w moim rodzinnym mieście.

- Dziękuję za rozmowę i życzę sukcesów - w fil­mie, a także w teatrze.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji