Artykuły

Z cokołu na czworaki

"Teatr mój jest żywym organizmem, jest podobny do człowieka inwalidy, który stracił w walce lewą nogę, leci ciągle czuje ból w tej nodze. Teatr ten stracił bowiem akcję dramatyczną (ową budowę, która była celem zabiegów dramaturgów greckich, elżbietańskich i częściowo warszawskich, a nawet krakowskich), ale ten utracony, podstawowy członek ciągle mi sprawia ból".

Tak pisał Tadeusz Różewicz ponad 20 lat temu w "Akcie przerywanym" i chyba można te słowa dramaturga potraktować jako motto wspólne do wszystkich jego sztuk. A więc i do "Na czworakach" wystawionych w warszawskim Teatrze Rozmaitości. Wprawdzie od premierowego przedstawienia upłynęło już trochę czasu i wydawałoby się, że właśnie dopiero teraz powinno być ono w najlepszej formie. Jak się okazało z tą formą (czy kondycją) bywa różnie, a upływający czas nie zawsze pomaga.

"Na czworakach" należy do tzw. nurtu biograficznego w twórczości Różewicza i stanowi niejako rodzaj rozrachunku pisarza z groteską i teatrem absurdu. Sztuka ta ukazuje również "opozycyjne" stanowisko Różewicza wobec tzw. obowiązujących konwencji dramaturgicznych, teatralnych.

Oto główny bohater przedstawienia, poeta Laurenty (Sylwester Pawłowski), człowiek - z jednej strony - pełen kompleksów, urazów, z drugiej zaś - w pełni świadom własnej wartości i wartości swojej pracy. Tenże Laurenty za życia już opatrzony etykietką i wepchnięty na cokół nie godzi się z tym, buntuje się przeciwko temu. Toteż na znak protestu, miast bohatera z cokołu udaje błazna i od czasu do czasu chodzi sobie po prostu na czworakach. I to koniecznie tak, by owo chodzenie widziało jego otoczenie. Tylko, że to otoczenie nie widzi w tym błazenady, a co więcej próbuje się dopatrzyć w tym specjalnych wartości.

Trzeba przyznać, że niełatwy to, tak dla inscenizatora jak i dla odtwórcy roli głównej utwór. No bo dość trudno z wyważonymi proporcjami zagrać i pokazać rozbicie osobowości zmumifikowanego za życia pisarza, i z jednej strony ośmieszyć otaczający go świat zewnętrzny w postaci ludzi ingerujących w prywatność bohatera, z drugiej zaś - trochę ironicznie pokazać samego bohatera

dramatu.

Jak zwykle u Różewicza mamy do czynienia tutaj z igraniem materią stylistyczną dzieła. Niejasność struktury dramatu przeniosła się i na przedstawienie w Teatrze Rozmaitości. Wcale mu nie pomagając, wręcz przeciwnie. Zginęło gdzieś znaczeniowe przesłanie sztuki (które zresztą i w pytaniu nie jest proste do uchwycenia), zginął jego podtekst realistyczny, pojawił się zaś świat nadmiernie udziwniony. Pomysły inscenizacyjne reżysera ową dziwność pogłębiają poprzez swą nieczytelność w odbiorze. Wszystko to razem tworzy spektakl trochę chaotyczny, pozbawiony klarowności i głębszej myśli (nie mówiąc już o przesłaniu).

Bardziej obronną ręką w tych zmaganiach z dziełem Różewicza wyszli aktorzy przedstawienia, zwłaszcza Maria Kalinowska w roli dość odważnej dziennikarki i Wiesław Nowosielski (Hermafrodyt) w epizodzie, ale za to charakterystycznym.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji