Artykuły

Samotny wróbelek

Nie wiadomo po co Bożena Krzyżanowska do Lublina przywlokła ze sobą wielki ogon wykonawców z Operetki Warszawskiej, którzy na scenie pokazali jedynie beztroską bezradność i ujmowali uroczym aktorskim dziewictwem, choć nie wszyscy wyglądali na debiutantów.

Jeszcze raz goście udowodnili, że lubelscy aktorzy wszystkich teatrów mogą grać bez wstydu nawet w stolicy. Jeszcze raz publiczność lubelska klaszcząc na stojąco udowodniła, że dla przyjezdnych jest rozrzutnie szczodra. Być może jednak klaskała wyłącznie dla znakomitej Bożeny Krzyżanowskiej, chcąc posłuchać jej śpiewu. Być może jeszcze raz chciała posłuchać polskich wersji piosenek Edith Piaf.

W charakterze Sekwany

Przedstawienie Operetki Warszawskiej "Piaf" w reżyserii Jana Szurmieja było najnowszą lubelską premierą teatralną i do tej pory najsłabszą.

Scenograf wybudował na środku sceny mostek, po obu stronach którego w charakterze Sekwany siedział niezły, ale nieco rozkojarzony wyjazdem zespół muzyczny i płynęły ciekawie zaaranżowane dźwięki. Odsłonił wybielony horyzont, po którym bezkarnie błyskał brud świetlnych zajączków, po to aby na koniec wyświetlić fotografię prawdziwej Edith Piaf i puścić z taśmy sławne "Non, je ne regrette rien". Przez całe zresztą przedstawienie świecono wyjątkowo niechlujnie.

Życie śpiewaczki, autorka dzieła Pan Gems przerobiła na sprzedajną konfekcję łzawego, choć zgrabnie skonstruowanego, musicalu, który przystrojono perłami piosenek zmarłej przed 30 laty pieśniarki. Na szczęście autor przekładów Andrzej Ozga wywiązał się z ryzykownego zadania imponująco i piosenki Piaf po polsku zabrzmiały naturalnie i bez zgrzytów.

Ona jedna

Bożena Krzyżanowska nie tylko przekonująco śpiewała, ale mimo wewnętrznego niepodobieństwa dała scenicznej Piaf rozedrganie i łapczywość, chimeryczność i ciepło, potrzebę miłości i rozpacz. Dała Piaf z Operetki Warszawskiej teatralne życie. Niestety, nie miała partnerów pośród kilkunastu (sic!) pozostałych aktorów kręcących się po scenie.

Sceniczna Marlena Dietrich była tylko mdłą landrynką o miernych kwalifikacjach wokalnych, nie mówiąc już o nogach. Również aktorzy grający Ivesa Montanda i Charlesa Aznavoura, choć śpiewali znacznie lepiej od Marleny, nie powołali do życia nawet pozoru oryginałów. Przyjaciółka Toinę udawała natrętnie, większą niż to niezbędne, kretynkę. Inni wypadli jeszcze smutniej. Zostali za to nagrodzeni burzliwą owacją.

Artyści z Operetki Warszawskiej konsekwentnie potykali się o scenę i tekst, zaczepiali o nieliczne rekwizyty, spóźniali, wytrącając i tak dosyć niemrawe tempo przedstawienia z rytmu.

Ersatz symboliczny

Reżyser Jan Szurmiej od czasu do czasu przykrywał drewniane aktorstwo swoich podopiecznych sztuczkami inscenizacyjnymi, wprowadzając na scenę symbolizm o głębi kałuży. Smutny clown przewiózł Bożenę Krzyżanowską na wózku inwalidzkim. Innym razem barwny korowód cyrkowych artystów onirycznie krążył wokół niej, gdy śpiewała sławnego "Clowna". Towarzyszący Piaf demoniczny konferansjer dostarczał skutecznie komicznych wzruszeń.

Naprawdę obroniła się tylko wykonawczyni głównej roli. Jej ekspresyjnych aż do histerii, śpiewanych na granicy dobrego smaku interpretacji "Millorda" i "Clowna" nie sposób łatwo zapomnieć. Być może lepiej byłoby zaprosić Bożenę Krzyżanowską z piosenkami Piaf na solowy koncert, a pozostałych artystów nie odrywać od doskonalenia rzemiosła. I ładniej. I taniej. I z większym szacunkiem dla Edith Piaf.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji