Artykuły

"Nabucco" - Eviva l'arte!

Zamykając 20-lecie swojej sceny Teatr Wielki przygotował łódzką prapremierę opery "Nabucco" Giuseppe Verdiego, młodzieńczego dzieła 28-letniego twórcy, wielkiego, włoskiego patrioty walczącego tematyką swych pierwszych oper o wyzwolenie północnych prowincji Włoch spod okupacji austriackiej. Nazwisko kompozytora stało się zakamuflowanym hasłem bojowników o zjednoczenie kraju ("Evviva Verdi", ożyli "Niech żyje Vittorio Emanuelle Re d'Italia"), którzy chóralną pieśń "Va pensiero" uczynił niejako swoim hymnem. Wkrótce też władze austriackie zakazały wystawiania "Nabucca" na scenach okupowanego przez siebie terytorium, potęgując tymże nakazem sławę Verdiego i powszechną dlań sympatię rodaków.

Późniejsze arcydzieła operowe kompozytora usunęły w cień "Nabuchodonozora" - muzyczną opowieść o walce narodu żydowskiego z Babilończykami w szóstym wieku p.n.e. Nie miałam okazji obejrzeć ani bytomskiej a ni gdańskiej realizacji dzieła przed zaledwie kilku laty, ale na szczęście uczynił to dyr. Sławomir Pietras, postanawiając w szóstym roku swego kierowania wielka łódzką sceną włączyć dzieło Verdiego do stałego repertuaru Teatru Wielkiego.

Wbrew opiniom opiniom muzykologów ofiarowuje słuchaczom o wiele więcej fragmentów muzyki pięknej, i wzniosłej i wartościowej, niż tych niezbyt jeszcze wysokiej jakości artystycznej. Toteż już sam fakt wystawienia okazałego, a przy tym arcytrudnego dzieła licznym w Łodzi miłośnikom opery, należy uznać za ewenement. Jednakże o randze tego artystycznego wydarzenia zadecydował przede wszystkim rewelacyjny poziom spektaklu bez jednego choćby słabego punktu czy "pęknięcia", przedstawienia, w którym panowała idealna harmonia pomiędzy wszystkimi współgrającymi ze sobą elementami.

Dyrygent Andrzej Straszyński już wstępną uwerturą elektryzował słuchaczy: fenomenalne tempa, czystość intonacji, świetnie opracowana dynamika i precyzja wykonawcza - wszystko to wzbudziło pełny podziw widowni, wyrażony istną burzą oklasków, które orkiestrę i jej dyrygenta w jeszcze większym stopniu nagrodziły podczas finałowej, długotrwałej owacji.

Praca niedawno mianowanego kierownika chóru Leona Zaborowskiego widoczna jest coraz wyraźniej: niemalże z dnia na dzień trudno uwierzyć, że w prawie niezmienionym składzie nasz chór operowy może brzmieć tak potężnie i pięknie. A ileż prawdziwego uduchowienia i artystycznego wyrazu otrzymał słynny fragment III aktu "Va pensiero". Chyba nigdy w dotychczasowej historii sceny TW nie zdołano skandowanymi brawami zmusić chóru i orkiestry do bisowania.

Reżyser Marek Okopiński w przedpremierowych wypowiedziach podkreślał swą szczególną atencję dla warstwy muzycznej w przedstawieniu operowym. Dzięki konsekwentnej realizacji przyjętej koncepcji nikt z artystów na scenie nie może uskarżać się na brak kontaktu z dyrygencką batutą, widzowie zaś obejrzeli spektakl niezwykle klarowny, czysty w rysunku, logiczny oparty na wyśmienitym, pełnym dyskretnych niuansów wyrazowych (światło!) aktorstwie. Piszę to bez żadnej taryfy ulgowej. stosowanej wobec aktorów śpiewających: to był naprawdę świetny teatr z prawdziwego zdarzenia!

Do współpracy w znakomitym operowaniu tłumem na scenie Marek Okopińsk i zaprosił Czesława Bilskiego, któremu nie pierwszy już raz przekazujemy słowa uznania.

Nazwisko Mariana Kołodzieja niezmiennie od lat wiąże się z wielkimi scenicznymi dokonaniami i premiera "Nabucca" nie spowodowała wyłomu w tej regule. Wspaniale, jakby arytmizowane reliefy, poliptyki nawiązujące do pradawnych rzeźb naskalnych otrzymały, podobnie jak większość kostiumów spatynowane barwy ugru, starego złota i szarości. Każda witana brawami scena spektaklu była gruntownie przemyślana, wysmakowana i integralnie związana z akcją sceniczną.

Wśród wykonawców największym dla mnie zaskoczeniem była kreacja znanej już z kilku premierowych przedstawień Joanny Cortes. Nie sądziłam, iż jest to śpiewaczka o aż tak wspaniałym głosie, prezentowanym w najtrudniejszej chyba ze znanych mi sopranowych partii operowych, że potrafi być tak, rewelacyjną aktorką dramatyczną, wyrazistą, drapieżną, żądna władzy Abigail.

Gościnnie występujący w tytułowej partii Florian Skulski dysponuje identycznie pięknym, kulturalnie prowadzonym barytonem jak podczas łódzkiej premiery "Fausta" w roku... 1969. Romuald Tesarowicz jako Zachariasz stworzył swoją kolejną wielką i niezapomnianą kreację wokalno-aktorską. Tej trójce protagonistów ani na jotę nie ustępowali Zygmunt Zając (Izmael). Jolanta Bibel (Fenena). niezawodny jak zwykle Zdzisław Krzywicki (Arcykapłan Baala), Roman Werliński (Abdalo) i Elżbieta Gorządek (Anna). To było wielkie śpiewanie, w prawdziwie wielkim operowym teatrze! Teatrze, o którym, dzięki zagranicznym tournee, już w świecie głośno. Podczas premierowego przedstawienia w oryginalnej wersji językowej (sądząc po finałowej owacji jakoś przestało to komukolwiek przeszkadzać) na sali znalazło się wiele znakomitości; poza władzami miasta z Józefem Niewiadomskim, spektakl oglądali m. in.: Klaus Wagner - dyrektor naczelny Teatru w Heilbronn (RFN), gdzie już za kilka dni łódzki zespół kilkakrotnie powtórzy spektakl "Nabucca", Stanar Amland - dyrektor festiwalu w Kopenhadze, Alarik Repo - dyrektor międzynarodowego festiwalu w Turku w Finlandii, dyrektor Opery Królewskiej w Brukseli Lawrence Lavengvoort, Gilberto Giardini - scenograf Academia Santa Cecilia w Rzymie, dwie wybitne polskie śpiewaczki występujące od lat na Zachodzie Barbara Miszel i Izabella Naws ze swym mężem Romualdem Spychalskim - niegdyś czołowym tenorem Opery Łódzkiej, prof. Henryk Czyż, z którym pomyślnie przebiegają rozmowy na temat przygotowania przezeń kolejnej premiery w TW, wreszcie podwójną (!) obsada dyrektorów aż czterech zaprzyjaźnionych z naszą scen operowych: Gdańska, Bytomia, Bydgoszczy i Wrocławia.

Możemy być dumni z pierwszej sceny naszego miasta, wymagającej dalszej troskliwe opieki ze strony władz: szczególnie teraz, kiedy dokonania artystyczne łódzkiego Teatru Wielkiego są już znane i powszechnie zauważalne, kiedy zawistni wrogowie naszej sceny epatują społeczeństwo drobnymi w sumie potknięciami, które mogą i muszą się zdarzać wszędzie tam, gdzie powstaje coś naprawdę wielkiego. O nieszczęsnym "Strasznym dworze" bez Mazurka (nb. jak długo jeszcze teatr będzie funkcjonować bez kierownika artystycznego?) tak rączy zwykle "Teleexpress" poinformował cały kraj w półtora tygodnia po fakcie, a w dwie godziny przed wielka premierą "Nabucca". Ktoś najwyraźniej dba usilnie o to, by w Łodzi w teatrze przy pl. Dąbrowskiego, znowu było szaro i przeciętnie. Jeśli wierzyć mądremu chińskiemu przysłowiu, że "wartość człowieka mierzymy ilością jego wrogów", to dyr. Pietras i jego ambitni podopieczni mogą się czuć w pełni dowartościowani

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji