Artykuły

Piaf z drugiego aktu

ZDARZAJĄ się w rzeczywistości tatralnej przypadki, które trudno sobie racjonalnie wytłumaczyć. Oto siedzimy w fotelu i oglądamy coś, co zupełnie do nas nie trafia. Ani sensy, ani obrazy, ani aktorstwo. Najwłaściwszą rzeczą byłoby wyjść po przerwie, bo trudno spodziewać się, by nastąpiła odmiana; w końcu sztuką rządzą pewne prawa konstrukcji, dramaturgii Ale zostajemy, siłą inercji. I oto zdarza się cud.

Casus taki przytrafił się dyrektorowi Szurmiejowi z jego przedstawieniem "Piaf". Rwący się, niespójny, nieciekawy aktorsko pierwszy akt zasmucał. Sztuka o wielkiej piosenkarce obiegła światowe sceny, wszędzie podbiła widownię, my też oczekiwaliśmy wielkich przeżyć.

I otrzymaliśmy, tyle tylko, że... z opóźnionym działaniem. Bożena Krzyżanowska, drobna, niepozorna, od piosenki "Milord", aż do końca sztuki trzymała publiczność w pełnej napięcia ciszy, zakończonej brawami i bisami godnymi wielkiej gali. Jej mocny, znakomicie szkolony głos nie imitował, oczywiście, głosu wielkiej Piaf, ale idealnie trafiał w jego przedziwną tak znaną nam wszystkim aurę. Jej gra, nawet zakładając niezgodę na dosłowność naśladownictwa sylwetki artystki, miała ten rodzaj wewnętrznej prawdy, która do końca uwiarygodnia sceniczną fikcję. Bożenie Krzyżanowskiej udało się przedsięwzięcie trudne: pokazując bezdroża losu i upadki człowieka, nie uroniła niczego z wielkości artysty.

Co więcej - pozwoliła zrozumieć i głęboko współczuć wykreowanej przez siebie postaci. To największy - jak sądzę - sukces, jaki można było osiągnąć w tej sztuce. Nowemu dyrektorowi operetki należą się słowa uznania za pokazanie stołecznej publiczności tak ciekawej indywidualności aktorskiej. Pełnej sali nie ma co życzyć, widzowie przyjdą sami.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji