Artykuły

Migrena i jest dobra forma

Augustynowicz wraz zespołem bardzo sprawnie pociągnęła obyczajowy, trochę przerysowany tekst - o "Migrenie" w reż. Anny Augustynowicz w Teatrze Współczesnym w Szczecinie pisze Szymon Wasilewski z Nowej Siły Krytycznej.

Długo nie mogłem zabrać się za zrobienie rachunku sumienia dotyczącego "Migreny", wystawionej niedawno na scenie Teatru Współczesnego w Szczecinie. Anna Augustynowicz postanowiła wziąć na warsztat tekst Antoniny Grzegorzewskiej. Ten zaś inspirowany był opowiadaniem "Macierzyństwo" norweskiej noblistki Sigrid Undset. Dlaczego tak długo? Jakoś przez ten czas historia ta wydawała mi się zbyt zwyczajna, za mało intrygująca. Po prostu obyczajówka.

Lecz dziś przy okazji chwili odpoczynku przed odbiornikiem telewizyjnym coś mnie tknęło. Na jednym z kanałów transmitowany był, zrobiony przez jak zawsze zatroskanych o ludzkie losy dziennikarzy, reportaż na temat dziecka, które matka chciała oddać po porodzie do adopcji, lecz po jakimś czasie się rozmyśliła i teraz walczy o prawa rodzicielskie. Pomyślałem: toż to istna "Migrena"! Nasuwa się refleksja tyleż uniwersalna, co truistyczna: oto w XIX wieku telewizyjnymi tematami wciąż są te same problemy, które inspirowały autorów prawie sto lat temu. Lecz nie o tym miało być.

Migrena to historia dwóch kobiet i dziecka (i wcale nie chodzi o tęczową emancypację). Mężczyźni są tutaj zredukowani do swoich najbardziej stereotypowych i przerysowanych postaw. Zapracowani, usunięci w cień życia rodzinnego, niewierni, nieodpowiedzialni. Wspomniane kobiety to Helena i Fanny. Ta druga to matka Tjodolfa, panna lekkich obyczajów, która porzuca swoje dziecko. Helena i jej mąż je adoptują. Przybrana matka otacza Tjodolfa wielką, wręcz chorobliwą miłością. Wszystko jest nawet nieźle dopóki w domu Heleny i jej męża nie pojawia się Fanny z prośbą, czy mogłaby czasami odwiedzać swoje dziecko. W ten sposób dochodzi do klasycznego zaognienia sytuacji. Obie kobiety zaczynają rywalizować. Jedna jest prawdziwą, biologiczną matką, druga kocha, jakby była rodzoną matką. W końcu Fanny wychodzi za mąż za bogacza i zabiera Tjodolfa. Jej mąż jednak szybko odchodzi i Fanny pozostaje z niczym, podobnie jak Tjodolf, który ostatecznie umiera. Na domiar złego rodzi się kolejny, ale tym razem jest on "dziełem" Fanny i męża Heleny... I tak trochę robi się nam opera mydlana.

Na szczęście Augustynowicz udało się ominąć tę pułapkę. Jej spektakl trzyma widza w pewnym napięciu, nawet mimo to, iż jest on w stanie przewidzieć, jak to wszystko może się skończyć. Tym, co nadaje tej sztuce niecodziennego charakteru jest świetna scenografia autorstwa Marka Brauna. Utrzymana w ciemnej tonacji, sprawiająca wrażenie gabinetu luster, wprowadza widzów w nastrój niepokoju. Poza tym co jakiś czas pojawia się chór świń. Chór, jak to chór, komentuje i opowiada, lecz ten robi to w jakoś nieznośny sposób. Wykorzystuje kobiecy zaśpiew przypominający kościelne lamenty. Mnie kojarzy się to bardzo miło, bo z twórczością Pink Floyd, lecz nie uciekajmy za daleko. Atmosfera "Migreny" jest gęsta, a widz jest w stanie współczuć biednej Helenie. Anna Augustynowicz wraz zespołem TW bardzo sprawnie pociągnęła obyczajowy, trochę przerysowany tekst. Forma przerosła treść, lecz w tym przypadku nie jest to żaden zarzut, a wręcz przeciwnie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji