Artykuły

Zapis macierzowy miłości

"Taniec Delhi" w reż. Iwana Wyrypajewa w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Joanna Derkaczew w Gazecie Wyborczej.

Iwan Wyrypajew w zimnym, precyzyjnie skonstruowanym spektaklu nie tylko mówi o głodzie uczuć, ale pozwala go doświadczyć.

"Nic nie czuję, dziwne, w takiej chwili powinno się coś czuć. To nie uczucie, ale antyuczucie" - powtarzają kolejni bohaterowie "Tańca Delhi ", najnowszej sztuki Iwana Wyrypajewa napisanej specjalnie dla Teatru Narodowego. Złożony z siedmiu miniatur spektakl w całości zbudowany jest na tym wrażeniu niestosowności, niedopasowania, przesunięcia.

To antymelodramat, w którym najbardziej banalne sytuacje (miłość szczęśliwa/nieszczęśliwa, matka umierająca/choleryczna, żona kochana/porzucana) prezentowane są w języku podniosłym i sztucznym. Kolejne części przekreślają się wzajemnie, jakby kpiąc z łatwowierności widza, na zasadzie: "Naprawdę uwierzyliście w tamtą wersję historii? To zobaczcie, że mogło być zupełnie inaczej...".

Wrażenie wielkiego oszustwa pogłębiają celowe anachronizmy, zgrzyty i błędy. Ubrane zgodnie z przedwojenną modą postaci rozmawiają swobodnie o współczesnych realiach. Filmowa muzyka cichnie nagle w połowie sceny, jakby ktoś źle wymierzył czas utworów albo zbyt leniwie zmieniał płyty za kulisami. Ta sama kwestia powraca po przerwie w ustach innego bohatera, te same, fundamentalne dramaty wędrują między nimi jak drobna moneta. Wyrypajew jako ekspert od brechtowskiego "efektu obcości" dał się poznać już przy okazji "Lipca" (warszawski Teatr na Woli). Umieścił wówczas monolog starego, psychopatycznego ludożercy w ustach Karoliny Gruszki. Patrząc na eteryczną dziewczynę wyśpiewującą hymny o przegryzaniu tętnic, każdy z widzów miał okazję doświadczyć przez chwilę schizofrenii.

(...)

Ze zbioru "uczucia i doświadczenia egzystencjalne" wybieramy sobie elementy podzbioru "miłość, ból, wina, śmierć, współczucie". Teraz wystarczy kilka permutacji, kombinacji, przekształceń, złożeń, transpozycji... I powstaje siedem struktur całkowicie logicznych, ale pozbawionych aury, atmosfery, magii. Aktorzy wyznają sobie miłość, jakby tłumaczyli dowcip, dbając bardziej o gramatyczną poprawność niż psychologiczne prawdopodobieństwo. Grają hieratycznie, z emfazą nie do pomyślenia nawet dla niemego kina, to znów całkowicie płasko. Na zastawioną szpitalnymi meblami scenę wchodzą jak na wybieg dla modelek. Nazbyt się spieszą, nazbyt rytmizują. Dokładność, z jaką Karolina Gruszka powiela za każdym razem te same słowa i gesty, wydaje się nieludzka. Agata Buzek utrzymuje swoją "pielęgniarkę" na granicy między komedią, horrorem a spotem reklamowym.

A jednak. Z tych zimnych, precyzyjnych konstrukcji (do których zamiast recenzji pasowałby raczej zapis macierzowy) płynie coś lekkiego, ciepłego, wzruszającego. Jakaś tęsknota za zdolnością odczuwania. Gdy kolejna płaska, wyprana z emocji figura opowiada o Tańcu "Delhi" - niezwykłym tańcu, w którym Katia zawarła ponoć całe cierpienie i nadzieję ludzkości - czuć tę tęsknotę wyraźnie, boleśnie, dojmująco. Tańca nie obejrzymy. Ale zapał, z jakim te mechaniczne persony opowiadają o nim, wyzwala pragnienie, by taki taniec istniał.

Iwan Wyrypajew nie przekonał polskiej publiczności swoimi filmami ("Euforia", "Tlen"), ale w teatrze pozostaje zjawiskiem interesującym, obcym, egzotycznym. Ciężar refleksji "Tańca Delhi " nie jest może porażający. Także nie wszyscy aktorzy odnajdują się w tej konwencji, spektakl momentami przypomina nieudany egzamin z etiud aktorskich. Opowiadając na zimno o "antyuczuciach", twórcy dotykają jednak czegoś miękkiego i prawdziwego.

Całość w Gazecie Wyborczej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji