Artykuły

PIEKŁO SAMOPOZNANIA

O Dostojewskim mówi się często: Szekspir współczesnej literatury. Porównanie jest celne. Uzasadnia się zasięgiem wpływu, jaki obydwaj pisarze wywarli na kulturę swych epok oraz dramatyzmem ich dzieł w zakresie wizji powikłań i konfliktów, których terenem może się stawać ludzka psychika. Porównanie Dostojewskiego z Szekspirem zahacza również o teatr. I pod tym względem także jest trafne. Bo chociaż Dostojewski dla sceny nie pisał, dzisiejszy teatr sięga po jego dzieła nader często. Adarptacjom scenicznym prozy wielkiego rosyjskiego pisarza nie ma końca. W Polsce "Zbrodnię i karę" na przykład próbowano teatralizować jeszcze przed znaną przedwojenną adaptacją Leona Schillera. W nowszych czasach ta sama powieść krążyła po scenach w przeróbkach Hanuszkiewicza, Hübnera, Kordzińskiego i Radzińskiego. A jeśli nawet pozostałe dzieła Dostojewskiego w naszym teatrze pojawiały się rzadziej, to w kilku przypadkach - jak choćby w przedstawieniu "Biesów" Andrzeja Wajdy w krakowskim Teatrze Starym, czy w telewizyjnych "Braciach Karamazow" Jerzego Krassowskiego - owocowały inscenizacjami budzącymi bardzo szeroki rozgłos.

Czemu przypisać stałą obecność Dostojewskiego w teatrze? Jeszcze za życia pisarza zauważono, że choć jego dzieła określa się mianem powieści, równie dobrze można by je nazywać gigantycznymi dramatami. Prozę Dostojewskiego - tak jak wymaga tego konstrukcja dramatu - cechuje mocne nasycenie dialogami, monologami i cechuje ją przede wszystkim ogromna dynamika rozwoju konfliktów. A poza tym wspomniana już psychologiczna złożoność bohaterów Dostojewskiego... Raskolnikow, Stawrogin, Iwan Karamazow, Piotr Wierchowiejski, Myszkin, Rogożyn - to przecież postaci wspaniałe w tragizmie swych przeżyć; postaci, w których łatwo znaleźć materiał dla aktorskich kreacji. Więc także i tutaj trzeba by szukać powodów stałego zauroczenia teatru Dostojewskim.

Przeciwnicy scenicznych adaptacji stwierdzają najczęściej, że każda adaptacja zuboża oryginał. Oczywiście mają sporo racji. Ale posiadają również swe racje zwolennicy adaptacji. Są one po prostu racjami teatru. Przenosząc na scenę dzieło jakiegoś wybitnego pisarza teatr nie myśli na ile je zuboży. Myśli natomiast na ile, korzystając z owego dzieła, wzbogaci działalność własną. W ten sposób - w ogólnym bilansie rozwoju sztuki - powodowane adaptacjami artystyczne zyski i straty jakoś się wyrównują. A że w przypadku kontaktów z dziełami Dostojewskiego teatr zyskuje doprawdy wiele - nie można mieć wątpliwości. Potwierdziło to już przecież szereg inscenizacji. A ostatnio potwierdza również toruńskie przedstawienie "Idioty".

Teatr im. Wilama Horzycy w ciągu kilkunastu ostatnich miesięcy nie miał przedstawień, którymi mógłby się chwalić. Przeżywał artystyczny impas. I oto wystawiając "Idiotę" dał spektakl, jakiego Toruń dawno już nie oglądał: harmonijny w zakresie inscenizacji i jednocześnie dojrzały aktorsko. Akcja przedstawienia rozwija się dynamicznie na prawie pustej scenie. Pustej, lecz ewokującej od razu określony nastrój. Łucja Kossakowska - jako scenograf - okoliła ją przymglonym horyzontem, z którego na biorące udział w akcji postaci spoglądają groźnymi oczyma martwe chrystusowe twarze z bizantyjskich ikon. W głębi, na tle tegoż horyzontu, ustawiła szereg mebli, rekwizytów komponując je w rodzaj piramidy, z której aktorzy, gdy zachodzi po temu potrzeba; wyjmują sprzęty potrzebne dla rozegrania kolejnej sytuacji. Akcja "Idioty" rozgrywa się w pociągu, salonie, w domach Rogożyna, Myszkina i w kilku jeszcze innych miejscach. Wskutek opisanej wyżej scenerii odnosimy jednak wrażenie, iż w gruncie rzeczy miejsce jat wciąż to samo. Że gdzie by bohaterów utworu nie przenosiła aleja, ciągle znajdują się oni w pewnym nieprzekraczalnym kręgu sytuacyjnym. Pełnym stopniowo narastającej grozy.

Na czym jednakże owa groza polega? Moglibyśmy odpowiedzieć, że na samym biegu wydarzeń. Przecież rozwój wypadków wpędza w obłęd księcia Myszkina; Nastazja Filipowna zostaje zamordowana; Rogożyn idzie na katorgę; Agłaja przeżywa nieszczęśliwą, rujnującą jej życie, miłość. A jednak w granym przez Teatr im. Wilama Horzycy przedstawieniu fabuła nie jest najważniejsza. Można by nawet powiedzieć, że potraktowano ją pretekstowo. "Idiota" jest powieścią zbudowaną w oparciu o tradycyjny schemat miłosnej intrygi. I właśnie ta zasada budowy powieści wysuwa się w spektaklu na plan pierwszy. Dostojewski ukazuje jak Rogożyn i Myszkin kochają się w Nastazji Filiponie jak z kolei Nastazja Filipowna Agłaja walczą ze sobą o Myszkina. Jest to klasyczny schemat miłosnego trójkąta. Tylko że Dostojewski wykorzystuje go - na co właśnie w inscenizacji Jerzego Hoffmana położony nacisk szczególny - w zgoła nietradycyjny sposób. Sehemat o którym mowa, pełni w "Idiocie" funkcje tragicznego fatum. Łączy siecią wzajemnych powiązań głównych bohaterów utworu po to, by odkryli jaka jaka jest ich prawdziwa sytuacja życiowa i by do końca poznali sami siebie.

Dostojewski tworzy postaci soczyste, wielowymiarowe i gdy trafiają one na scenę, nie zawsze zdarza się tak, że aktorzy eksponują, te właśnie ich cechy, które - z punktu widzenia egzystencjalnej problematyki twórczości autora "Zbrodni i kary" - trzeba by uznać za najistotniejsze. Bywa, że skłaniają się przede wszystkim w kierunku akcentowania obyczajowo-rodzajowych rysów owych postaci. I gdyby tak właśnie zagrano na scenie toruńskiej "Idiotę" otrzymalibyśmy najprawdopodobniej spektakl bardzo melodramatyczny. Ale na szczęście jest inaczej. Interpretacja głównych ról przedstawienia rozwija się w kierunku eksponowania tego, co w problematyce utworu najważniejsze. Z postaci Anastazji Filipowny i Agłaji spadają kolejne maski, jakie nakładał na nie społeczno-obyczajowy i towarzyski konwenans. Początkowo spontaniczny Rogożyn, w miarę rozwoju wydarzeń staje się coraz bardziej autorefleksyjny i przerażony faktem, że choć stać go na wielką miłość, jest jednocześnie niewolnikiem wzbierającej w nim w niepohamowany sposób nienawiści. A książę Myszkin, naiwny w odruchach serca książę Myszkin, prawdziwie cierpi, widząc jak wszystko co czyni, przemienia się w swoistą donkichoterię.

Kreowane przez Czesława Stopkę (Myszkin), Mieczysława Banasika (Rogożyn), Tatianę Pawłowską (Nastazja Filipowna) i Marzenę Tomaszewską-Glińską (Agłaja) postaci przeżywają na scenie Teatru im. Wilama Horzycy piekło samopoznania. Jest to piekło pełne psychologicznej prawdy; Prawdy, której teatr najczęściej nie może znaleźć, poszukując jej w dramaturgii współczesnej.

Ale dlaczego znaleźć nie może? Tematykę pokrewną przeklętym problemom, jakimi zajmował się Dostojewski zawiera przecież twórczość Ionesco, Geneta, Becketta i wielu innych współczesnych dramatopisarzy. Rzecz jednak w tym, iż współczesny dramat nawiązując do Dostojewskiego jednocześnie w swoisty sposób go "rozparcelował". Dzieląc, traktowaną przez Dostojewskiego wielowariantowo, lecz i zarazem sumarycznie, problematykę wewnętrznego życia człowieka, rozbił również ludzką osobowość. Rozprawiając o niebezpieczeństwach zniewolenia suwerennej osobowości człowieka przez współczesny instytucjonalizm uznał, że jednostka przepadła, że zamieniła się w sumę konwencji społecznych, że pozostało ludzkie zero. Z dramaturgii współczesnej zniknęły postaci zindywidualizowanych bohaterów. I właśnie tu został pies pogrzebany.

"Idiota" Fiodora Dostojewskiego w Teatrze im. Wilama Horzycy. Przekład Jerzy Jędrzejewicz, adaptacje sceniczna: Stanisław Brejdygant, inscenizacja i reżyseria: Jerzy Hoffman, scenografia: Łucja Kossakowska. Premiera w listopadzie 1975 r.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji