Artykuły

W kręgu obyczajowym (fragm.)

W Teatrze Poezji - celebruje się prapremierę, sztu­ki Jerzego Krzysztonia "RODZINA PECHOWCÓW", przemianowanej pompatycznie na "Bogów Deszczu" i uzupełnionej adnotacją: "scenariusz te­atralny i reżyseria: Jerzy Grotowski".

Atmosfera jakby z egzystencjalistycznej "piwnicy". Ludzie Krzysztonia to bliscy krewni wy­dmowych pechowców z "Ostatniego dnia lata", znamy ich rodo­wód, ich karykaturalny pesymizm, kawiarnianego chowu, ich powierzchowny naturalizm, maskujący w istocie młodzieńczą nieporad­ność. Zdaniem Grotowskiego są to "clowni poszukujący Kolchidy, poszukujący racji życia". Bohaterowie nie jednej Stodoły na ta­kie poszukiwania wyruszają w balii (a może tylko puszczają papierowe okręciki?)... Tym razem zachodzi wypadek odmienny. Bo oryginalna "Rodzina pechowców" to sztuka obyczajowa o ambicjach ukazania realistycznego wycinka życia. Sztuka trochę debiutancka, trochę (a nawet mocno) naiw­na, ale sztuka w konwencji re­alistycznej, napisana starannie. I - jak się to mówi - coś w niej jest. Gdyby więc autor obejrzał ją sobie na scenie i przymierzył zamiary do wyniku - wcale by mnie nie zdziwiło napisanie przezeń niebawem lepszej sztuki, napisanie całkiem dobrej sztuki.

Niestety, to co pod nazwi­skiem młodego, Krzysztonia po­kazał młody Grotowski bardzo mało ma wspólnego z utworem Krzysztonia. Reżyser uznał, że musi "pogłębić" sztukę Krzysz­tonia, i to w każdym kierunku. Więc akcję sztuki posadził na trzech huśtawkach, więc dodał jej tło filmowe, opatrzył muzy­ką mechaniczną, więc dokleił sceny planów bocznych, zaty­tułowane "Analiza problemu" i "Wieża tęsknot", ba, dorobił całą filozofię, która byłaby słu­szna (gdyby ją uwyraźnić) bo polemizuje ze znaną postawą "głupcy wierzą w poranek", cóż, kiedy przeczą jej trzy akty tek­stu Krzysztonia.

A jednak teatr to zdumiewa­jąco twardy stwór. Aktorzy bu­jają się na huśtawkach, jak za najlepszej staronowej biomechaniki scenicznej, uczciwe, trójwymiarowe postacie ze sztu­ki Krzysztonia przeobrażają się nagle w pretensjonalne symbo­le, cytujące wiersze Bursy czy Drozdowskiego, a potem uryw­ki publicystyki Lovella i Manturzewskiego, schuliganiony młody malarz, stając na wieży tęsknot recytuje ni stąd ni z owad monolog z "Hamleta"... a jednak jakoś się to trzyma i na­wet miejscami robi wrażenie.

Chociaż więc najuprzejmiej­szy nawet krytyk nie mógłby eksperymentu Grotowskiego na­zwać udanym - i chociaż wzdrygam się na widok swa­woli, z jaką reżyser obchodził się z powierzonym mu ufnie tekstem - nie widzę powodu ani do załamywania rąk ani do łatwych kpin. Zobaczycie jesz­cze obaj nauczą się dobrego te­atru, i autor i reżyser.

I zagrana jest ta sztuka dob­rze - głos Leszka Herdegena w pustej przestrzeni scenicznej huczy jak dzwon, przy nim Ta­deusz Śliwiak kameralnie cierpi, że kochany jest nie przez tą, którą kocha. Roma Próchnicka ładnie kocha tego, który jej nie kocha (a raczej - też kocha, ale odejdzie z inną) i delikat­nie rysuje przejścia od liryzmu do ironii. Zofia Więcławówna udatnie urealnia swój pociąg dojrzałej kobiety do jurnego malarza i niedowarzonego poety...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji