Artykuły

"Dzieciobójstwo" u studentów

Dawno nie było u studentów Akademii Teatralnej spektaklu tak epatującego seksem i brutalnego w wymowie. I zarazem tak subtelnie i czysto zagranego

Zaserwowali widzom piorunującą mieszankę. Przyglądać się dramatowi dziewczyny siedzącej metr od ciebie, słuchać jej opowieści o bezustannym lęku, masturbacji, psychicznym i fizycznym uzależnieniu od ojca, wreszcie oglądać pozorowany akt płciowy, np. z poduszką - to jak udział w prawdziwej psychodramie. Trzeba wielkiego talentu i ani grama sztuczności w tym, co czynią aktorzy, by widz wszystko to wytrzymał, ba, i uwierzył. A rzecz jest niełatwa: opowiedzieć historię dziewczyny molestowanej przez ojca, zniszczonej przez niego psychicznie, wreszcie mordującej nowo narodzone dziecko. Jak sprzedać tę opowieść wybrednemu widzowi, by nie wcisnąć jej w ramy ckliwej historyjki, wyciskającej łzy z oczu, oblanej patosem?

Zdolna trójka (dwie studentki z AT i Marek Tyszkiewicz) sposób na to znalazła. Halina Sikorova spektakl "Dzieciobójstwo" (na podstawie sztuki Petera Turrini) wyreżyserowała, Bogna Sokołowska i Tyszkiewicz (starszy od dziewczyn parę lat, niegdyś aktor Wierszalina) - zagrali.

I to jak zagrali! Na najwyższych nutach, choć niekiedy beznamiętnie. W jednej chwili nerwowo, w drugiej z rezygnacją. W kameralnym skupieniu, za moment z ekspresją tak wielką, że zdolną rozsadzić maleńką salkę, w której rzecz opowiadano.

Główny ciężar spektaklu spoczął na Bognie Sokołowskiej. To ona, ubrana tylko w koszulę nocną (a może szpitalną?), czasem bezradna jak dziecko, czasem jak zmęczona życiem kobieta, opowiada swoją historię. Krąży po sali jak uwięziony ptak, tłumaczy, jak to jest, "gdy uczucie jest nie w tobie, ale koło ciebie" (po jej kreacji już wiem), szepcze o dłoniach ojca, co niczym "owłosione noże" rozrywają ciało, o snach, że urodzi potworka, o nienawiści. Umie skupić na sobie uwagę widza. Sięga po cały arsenał min i gestów imitujących stosunek płciowy - niekiedy mało estetycznych - czyni to jednak subtelnie niezwykle.

Gdyby jednak na scenie była tylko Sokołowska (mimo jej niewątpliwego talentu), pewnie otrzymalibyśmy kolejny typowy monodram. Tu jednak twórcy spektaklu serwują nam niespodziankę, decydując się na utrzymanie przedstawienia w poetyce sennego koszmaru, pełnego zwidów i natrętnych obrazów. Oto nagle w opowieść dziewczyny wdziera się głośna psychodeliczna muzyka, a na płachcie, tworzącej tylną ścianę, pojawiają się wyświetlane z rzutnika pulsujące obrazy: połamanych lalek lub abstrakcyjnych, rozmazanych, krwistych plam. Robi to wrażenie - jakby nagle cały świat oszalał i siłą wdzierał się nam w oczy. Nowatorski pomysł ma dalszy ciąg - mężczyźni, z jakimi miała do czynienia główna bohaterka - ojciec, chłopak i lekarz - nie pojawiają się tu fizycznie. To cienie, które co jakiś czas odbijają się na płachcie, potężnieją, mówią głosem Tyszkiewicza. Cień ojca to postać w prochowcu, z kapeluszem nasuniętym na czoło, z głosem zepsutego lubieżnika. Chłopak - dość komiczna figura, o piskliwym głosiku, ale chyba jedyna, która chciała pomóc Dziewczynie, tyle że nie było na to szans. Lekarz - groteskowa, chichocząca diabolicznie postać w pielęgniarskim czepku, co miejscami przybiera kształt diabelskich rogów.

Całe to towarzystwo rodem z koszmarnego snu, Dziewczyna chowająca się pod łóżkiem, woda wylana po zabójstwie dziecka - budują piętrowe obrazy, dla wielu nieznane i takie zresztą, których się poznać wcale nie chce.

Po takim spektaklu mamy w sobie jednak tę wiedzę, niewygodną jak cierń.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji