Artykuły

Bosonóg w historii

HISTORIA zawsze ma wymiar niejako podwójny. Patrzeć na nią można z perspektywy życia jednostki, a także życia narodu, czy nawet szerzej - ludzkości. Taki też podwójny wymiar, a zarazem dwudzielną kompozycję ma "Historia" Witolda Gombrowicza, literackie odkrycie połowy lat 70., sztuka opublikowana już po śmierci pisarza, swój kształt zawdzięczająca edytorowi i badaczom twórczości tego autora. "Historia'' Gombrowicza stosunkowo niedawno odkryta i pozyskana została też dla teatru, a do swego repertuaru włączającą coraz to nowe sceny. Ostatnio gdański Teatr "Wybrzeże", który właśnie w miniony piątek wystąpił ze spektaklem premierowym.

Bardzo to udana realizacja. Inscenizacji dokonał Ryszard Major (reżyseria i adaptacja) przy współpracy scenografa Jana Banuchy oraz Andrzeja Głowińskiego który stworzył oprawę muzyczną przedstawienia. Tr trzy nazwiska wymieniam w tym miejscu nie przypadkowo. Tym artystom zawdzięcza bowiem spektakl swój klarowny i jakże spójny kształt. W przypadku "Historii", która nie jest tekstem łatwym, w przypadku Gombrowicza w ogóle, wykreowanie takiej artystycznie harmonijnej, szlachetnej, atrakcyjnej i w najdrobniejszych szczegółach przemyślanej propozycji w dużej mierze stanowi o sukcesie przedstawienia.

Rozgrywa się ono w skąpych, niemalże tylko zaznaczonych i bardzo umownych dekoracjach. Są one jednak przecież nie tylko funkcjonalne, ale i przystające do treści - również w sensie metaforycznym. Bo rząd, umieszczonych na scenie teatralnych krzeseł ma tu nie tylko znaczenie praktyczne, lecz wprowadza nas do "teatru historii'', do "teatru dziejów" w artystycznej syntezie rozgrywających się na naszych oczach wydarzeń. Muzyka Andrzeja Głowińskiego, ów smakowity koktajl rytmów i melodii charakterystycznych dla poszczególnych epok, rozpoznawalnych choć poddanych trawestacji łub pastiszowi, nie stanowi wyłącznie "tła". To w równym stopniu ilustracja, jak i piosenki mają bowiem tonację "buffo" towarzyszącą bohaterom od początku do samego niemal finału.

Bo Gombrowiczoski świat nie jest przecież ukazany serio, lecz podszyty kpiną, szyderstwem, groteskowym pomniejszeniem, ironicznym dystansem. Ironia jest tu wszechobecna dotyka wszystkiego. W pierwszej części dramatu - prywatnej, "intymnej" przywołującej lata młodości bohatera - dosięga najbliższych. W tym pierwszym fragmencie "Historii" będącej sztuką bardzo osobistą i obrachunkową, mamy obrazek rodziny. Powracają, niczym na taśmie filmowej wyświetlanej w przyspieszonym tempie okruchy wspomnień - słowa epizody.

W tym rodzinnym "kontrefekcie" odnajdujemy Gombrowiczowskie motywy i obsesje, obecne w całym jego pisarstwie. Bezlitośnie rozprawia się z najbliższymi zniewolonymi przez formę - w postaci towarzyskiego konwenansu, konwencji zachowań, mitu cnót obywatelskich i patriotycznych. Bohater, Witold - obiekt rodzinnej troski i karykaturalnie przerysowanych starań, stoi z boku. Wreszcie swą wolę, indywidualność i sprzeciw manifestuje prowokacyjnym zdjęciem butów. I pozostanie już tym "bosonogiem", ze świadectwem "niedojrzałości", naiwnym romantykiem biorącym na swe barki brzemię losów świata.

Monolog Witolda, ten potok słów, w którym pobrzmiewa echo Wielkiej Improwizacji - to punkt wyjścia do części następnej. Wkracza w niej Witold na arenę dziejów i przemierza je, poczynając od carskiego dworu, poprzez I wojnę światową, okres międzywojenny. Finał z Krysią-Albertynką w poszarpanej sukience - oznacza definitywne odejście starego świata, epoki, której tak czytelnym symbolem jest ów powóz-bryczka, znamienny element dekoracji. W tej drugiej części ostro zaznacza się krytycyzm i dystans pisarza-bohatera do narodowych tradycji i mitów. Niczego i nikogo tu nie oszczędza włącznie z bełkoczącą inteligencją, elitą artystyczną z "Ziemiańska'' a nawet z samym Piłsudskim. W tym szyderstwie zawarta jest jednak głęboka i jakże gorzka refleksja; kpina nie istnieje sama dla siebie.

Intrygujący, fascynujący, a także naprawdę interesujący, również w warstwie zewnętrznej, powierzchownej jest to spektakl. Zbudowany ze scen obrazków bardzo dynamicznych, pełnych ruchu, często bazujących na pantomimie. Dobrze zagrany, choć jeszcze to i owo wymaga "szlifu". Są tu jednak role znakomite i sceny wprost wyborne. Joanna Bogacka rewelacyjnie wypada jako Matka. To przykład roli niewielkiej w sumie (bo przecież w bogatej galerii postaci nie ma ról tradycyjnie "dużych") ale urastającej do kreacji. Dotyczy to także Jerzego Łapińskiego, który gra Ojca. Jerzy Nowacki jako cesarz Wilhelm II, Jerzy Dąbkowski i Wanda Neumann jako Car i Caryca oraz para Igor Michalski i Jacek Mikołajczak (książę von Ptess i von Eulenburg) wnoszą potężny ładunek komizmu. Witoldem jest Krzysztof Matuszewski, dobrze w tej roli obsadzony, bohater konsekwetnie stojący z boku. Mały człowiek w perspektywie dziejów. W polskiej perspektywie, w swojskiej optyce je postrzegający. Teatr dziejów, którego jesteśmy świadkami chce być operowo podniosły, ale od patosu do śmieszności - tylko krok. Mamy więc operę buffo.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji