Artykuły

"Ryszard II", czyli dutknięcie

"Ryszard II" w reż. Andrzeja Seweryna w Teatrze Narodowym. Pisze Jacek Wakar w Teatrze.

Kiedy kopyta koni zdrajców stratowały angielską ziemię, gdy wszyscy wiarołomni przeszli na stronę wroga, oszukany król powoli zaczął na nowo szukać w sobie człowieka. Gdy rozpacz na moment ustąpiła, myśli na powrót stały się jaśniejsze, zwołał resztki swoich, aby zapoczątkować nowy rytuał. Mówi Ryszard:

"Na miłość Boską, siądźmy tutaj w koło, Aby snuć razem smutne opowieści O śmierci królów. Niektórych przegnano, Inni na wojnie padli, innych jeszcze Dręczą upiory tych, których przegnali Ten we śnie zginął, tego żona struła Wszyscy pomordowani..." Akcja zamiera, czas jakby stanął w miejscu. Choć w powietrzu wisi już abdykacja, a Bolingbroke pali się do tronu, słowa Ryszarda muszą wybrzmieć, jakby prawidła teatru na moment straciły znaczenie. Przedstawienie Andrzeja Seweryna, tak ostentacyjnie teatralne, respektujące bez szemrania wszelkie reguły "starego" teatru, nagle zapomina samo o sobie. Staje się opowieścią, która przetrwa Ryszarda i Bolingbroke'a. Frazy Szekspira brzmią mocno, zapadają w pamięć, jakby w nich zawierała się istota wszelkich zdarzeń. Teatr, w tej sekwencji z uporem dążący do samoograniczenia, wyrzekający się wielkiej inscenizacji, staje się tylko posłusznym narzędziem. Idzie o opowieść, którą jeden człowiek, od wieków siedząc przy tym samym ogniu, ma przekazać dalej. W tej opowieści mieści się opisywany przez Jana Kotta Wielki Mechanizm, który raz za razem objawia swą morderczą w nieubłaganej logice i konsekwencji siłę. Jest w niej zapowiedź przyszłych dramatów szekspirowskich, ale nie to się liczy. "Opowieść się rozpoczyna" - pisał Amos Oz, podejmując odwieczny w literaturze wątek. Opowieść trwa i jest opowieścią. Nie ma początku ani końca, jak nieposkromiony żywioł. Teatr służy jej, kiedy się jej poddaje.

Wtedy sam staje się opowieścią bez dna. Jak Ryszard II w reżyserii Andrzeja Seweryna.

Spodziewano się innego przedstawienia. Kroniki historyczne obiecują przecież inny teatr. Polityczny - to słowo niczym zdarta płyta powracało we wszystkich omówieniach widowiska w Teatrze Narodowym. Tymczasem nic z tych rzeczy. Seweryn, o zgrozo, zrezygnował z jednej z najbardziej politycznych scen, na którą już ostrzyli sobie zęby przeróżni komentatorzy. Nie ma mowy o współczesnych odniesieniach, przedstawienie jak ognia unika doraźnych aluzji. No tak, jeśli oczekiwało się gazetowego pamfletu, spektakl nie mógł spełnić tego rodzaju oczekiwań.

Klamra. Pierwsza i ostatnia scena. U szczytu ostro wyciętych, stromych schodów tron. Od góry obraz domyka zarys tych samych schodów. Gdyby je złożyć, całość by się zamknęła. W prologu tron zajmuje Ryszard (Michał Żebrowski). Wystudiowane pozy, długie włosy, berło w ręku, zmęczony, ale mocny ton. Taki jest król, który posiadł władzę. Jego słowa, nawet ledwie słyszalne, dotrą nie tylko do poddanych, ale i do ostatniego rzędu widowni. Jego gest ma moc rozkazu. Nie ma od niego odwołania. Scena ostatnia. Te same schody, jednak w lustrzanym odbiciu. U szczytu schodów ten sam chyba tron, ale król inny. Henryk IV (Artur Żmijewski) przyjmuje właśnie meldunek o tym, czyje głowy spadły. Słucha i odpowiada ceremonialnymi formułami. Na oparcie tronu zarzucił swą ozdobną szatę. Jej błękit ostro odbija się od złotawego tła. Tron tonie w błękicie i jest w tym coś dziwnego, nienaturalnego, niepokojącego. Jakby obcy element, bez przyzwolenia, zapanował nad całością, zdecydowanie ją przytłoczył. Ale to tylko mylne wrażenie.

Ryszarda II można grać jako prosty dramat władzy, rzecz o nieudolnym królu, którego wygnany kuzyn pozbawił tronu. Można też szukać w nim opisu Wielkiego Mechanizmu, znajdować analogie z kolejnymi Kronikami, obrazy samonapędzającej się spirali zła. To jest w inscenizacji Seweryna, ale pojawia się jakby przy okazji, mimochodem, nie burząc głównej sprawy tego przedstawienia. Tron w błękicie, oświetlany żaróweczkami krzyż w izbie starego Gloucestera (Ignacy Gogolewski), poruszany drgającym powietrzem górny odrys schodów, kolejne odsłony przytłaczającej rozmachem scenografii Borisa Kudlićki - to wszystko może uwieść szukających w teatrze wspaniałych ruchomych obrazów, ale prowokuje pytania. Powiedzieliśmy, że Seweryn wręcz narzuca się z teatralnością swego przedstawienia, odżegnuje się od banalnie rozumianej współczesności, każe aktorom nosić długie peruki, materie scenicznego tła są zazwyczaj manifestacyjnie złote, niemal przez cały czas pracuje też ogromna maszyneria Teatru Narodowego, i jeszcze coraz to inna przestrzeń, raz płytsza, a za chwilę jakby nieskończona, czasem zamknięta w niewielkim pudełku. Do tego rozlegająca się przy niemalże każdej zmianie dekoracji muzyka. Ostra, mocna, nie dająca się zlekceważyć. Wprowadzająca w nastrój kolejnej sekwencji i jakby za mocno ją komentująca. Wszystko to razem nie może być przypadkiem, a do opowiedzenia dramatu władzy aż tak ogromne instrumentarium chyba nie byłoby potrzebne.

Czysta teatralność rodem z dawnych widowisk nie jest rzecz jasna celem samym w sobie. Seweryn sięga dalej. Robi Ryszarda II jako rzecz o zniewoleniu formą. Gdy rozpacz i przerażenie zamazują obraz przed oczami, jeden z towarzyszy przywołuje do porządku swego władcę: "Odwagi, panie. Pamiętaj, kim jesteś". "Tak, zapomniałem. Przecież król tu stoi" - odpowiada Ryszard, na nowo wciągając królewską maskę. Jest tak, jak w Ślubie Gombrowicza. "Król bo król" - krzyczą Pijacy. "Król bo król" - powtarza sobie Ryszard. Cały dworski ceremoniał przestaje być tylko czczym opisem tła zdarzeń. Wielka scena przekazania korony Henrykowi jest sekwencją, gdzie gra w królowanie spotyka się z najczystszym bólem, i jeszcze zwierciadło, w którym zdegradowany władca ogląda swoją twarz z niedowierzaniem. A więc jest, istnieje, pozbawiony królewskich insygniów. Forma ustąpiła, ale to do niej należy zwycięstwo. Na koniec przecież na oparciu tronu rozpostrze się błękit płaszcza Henryka.

Andrzej Seweryn prowadzi spektakl z żelazną konsekwencją. Zniewolenie formą przekłada się na dekoracje z papier-mache, lśniące srebrem zbroje rycerzy stających do pojedynku czy ich mechaniczne ruchy jak w jakiejś absurdalnej pantomimie. Genialnym zrządzeniem losu albo czymś zamierzonym czy też koniecznym kosztem jest owo falowanie schodów, chwilowe "zachwiania" dekoracji obnażające sztuczność tego świata. Nie bez przyczyny bowiem raz tylko podczas całego wieczoru zobaczymy nagą scenę Narodowego wraz z elementami jej maszynerii. Będzie to wtedy, gdy aktorzy wyjdą do oklasków. W ten sposób widowisko, w pełni podporządkowane autorowi i reżyserskiemu spojrzeniu, staje się lustrem, takim jak to w rękach bohatera. Przygląda się sobie z boku ze świadomością i autoironią, bywa wymierzonym w siebie autokomentarzem.

W tym Ryszardzie II każdy gra swoją rolę. Wypadnięcie poza nawias oznacza śmierć. Dlatego Ryszard Żebrowskiego kroczy swą drogą aż do chwili, gdy w lustrze zobaczy zmarszczki, kiedy zrozumie, że maska formy doszczętnie zakryła jego twarz. Wtedy poczuje Gombrowiczowskie dutknięcie, stanie przed sobą nagi.

Król w warszawskim przedstawieniu ma może rysy Chrystusowe, reżyser zresztą podkreślał w swej interpretacji chrześcijańskie tropy. Tak rozumiana wędrówka Ryszarda byłaby drogą na własną Golgotę. Tylko tam, pozbawiony tronu, berła, korony, może poczuć wolność. Wolność od formy, masek, ukłonów, umizgów. Wolność w celi cztery na cztery, wolność w samym sobie. Być może, jak sugeruje takie właśnie ustawienie poruszającej roli Michała Żebrowskiego, tylko wyrzeczenie, samoupokorzenie jest drogą do pozostania człowiekiem.

A jednak świat Szekspira i spektaklu w Narodowym jest dużo bardziej gorzki. Nie ma logiki w tej opowieści, to znaczy jest, ale taka, od której dreszcze przechodzą po plecach. Exton (Maciej Kozłowski) zakrada się do celi króla, ten powala wcześniej kilku napastników i zaabsorbowany walką go nie dostrzega. Exton przejeżdża nożem po gardle monarchy. Wystarczy raz. Ciche rzężenie i zachrypły głos. "Te marne szczątki niech ziemia pochłonie" - zdoła powiedzieć kilka ostatnich słów. Nóż nie zatrzymał się na masce twarzy, forma nie mogła go ocalić. Wobec zimnej stali, która przecina żyły, jest się bezbronnym. A śmierć, jak śmierć. Przychodzi płaska, trywialna i bez żadnej asysty.

Na zdjęciu: Michał Żebrowski jako Ryszard II.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji