Artykuły

Zabity futuryzm

"Bal manekinów" w reż. Ryszarda Majora w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku. Pisze Katarzyna Wysocka w Gazecie Świętojańskiej.

Lata 30. XX wieku sprzyjały katastroficznym wizjom i totalitarnym objawieniom. Jasieński, który opowiedział się za jedynie słuszną koncepcją partyjną, został przez nią wchłonięty i stracony za to podczas wielkiej czystki w Rosji. Kryzys ekonomiczny pochłonął miliony innych ofiar, a kult jednostki w pozostałych krajach przybierał na sile, bazując na strachu populacji. Jak zatem dzisiaj można wystawiać "Bal manekinów"? Przyjmując wczesne poglądy futurysty Jasieńskiego, nic nie powinno krępować swobody twórczej, będącej w żywej opozycji wobec skostniałej przeszłości. Aktywność i gwałtowność przede wszystkim. Biorąc pod uwagę ponadczasowy charakter dramatu można przyjąć interpretacyjnie i kontekstowo dosłowność współczesności. Firmując umowność teatru, można pokazać rozmiary destrukcji i powszechnej "gilotynizacji" oraz umieścić widza w klaustrofobii strachu, zbudowanego na przekonaniu o powtarzalności historii.

Ryszard Major postanowił potraktować Jasieńskiego według własnej koncepcji, literalnie zbieżnej z tekstem i nie wykraczającej poza bezpieczną inscenizację czyli absolutnie nie związanej ze współczesnością. "Bal manekinów" jest taneczny, z klasycznym tangiem i walczykami, wzbogacony wytwornymi strojami zawodowych tancerzy. W kilku szafach wiszą kreacje przygotowywane dla zamożnych klientów paryskiej pracowni krawieckiej. Widać precyzję kroju i klasyczny szyk strojów "ludzkich" postaci dramatu (spodnie w odpowiedniej długości, dopasowanej do butów, z jednym zagięciem nogawki; sukienki szyfonowe, zaznaczające wcięcia w talii; widać dbałość o szczegóły damskiej toalety). Kostiumowo bardzo schematycznie zostały potraktowane manekiny - te z głowami i te bez głów, choć wszystkie jakoś przyszykowane do balu i rozprawiające o wyjątkowości wieczoru.

Scenografia pozbawiona w pierwszym akcie oryginalności, w drugim nieco ulega zmianie. Wprowadzone obrotowe drzwi mają intensyfikować ruch sceniczny i dynamizować osoby dramatu, ale to za mało, by mówić o szczególnej odmianie w rytmie przedstawienia. Ten rytm, wyznaczany jest głównie przez powtarzalne sekwencje tancerzy, najczęściej poddanym sprawdzianowi - zmieszczę się czy nie między elementami scenograficznymi. Wyczuwa się po prostu tłok w scenach zbiorowych. Ruch sceniczny, przygotowany przez reżysera, jawi się jako wynik szkolnego wyliczania kroków w celu symetrycznego ustawiania postaci na scenie. Aktorzy są mało swobodni i autentyczni, wchodząc na wytyczone ścieżki kroków; widać to szczególnie w scenach z manekinami. Zasmuca brak pomysłu na mechanizację ruchu manekinów i dodatkowo brak finezji niektórych aktorów w tym elemencie.

Na uwagę zasługuje gra Mirosława Baki w roli Paula Ribandela i Leadera. Pokazał fascynację eksperymentem z "ludzkimi" możliwościami danymi manekinowi, który otrzymał w wyniku losowania ściętą głowę Ribandela. Umiał zatrzymać grę, popracować nad gestem, przykuć uwagę zarówno postaci scenicznych, jak i widza. On jedyny swoją grą nawiązał do wynaturzenia, jakie wiązało się "manekizacją" ludzi i personifikacją manekinów. Pewnego rodzaju zagubienie, jakie zastosował, pozwoliło początkowo uwypuklić różnice między światem ludzi i manekinów, a potem zrównać je ze sobą. Interesująco zagrał Krzysztof Matuszewski jako Levasin, dynamicznie i nieco komicznie traktując swoją postać. Dużym ożywieniem było wejście na scenę Delegata I (Dariusza Szymaniaka) i Delegata II (Jacka Labijaka). Mieli świetny tekst, bardzo pojemny i stanowiący właściwie kwintesencję satyry politycznej. Bawili się przekonywująco w pogardzanym przez nich świecie zamożnego fabrykanta.

Dużym zaskoczeniem był playback. Początkowo podkładany śpiew Manekina damskiego w futrze (w tej roli Marzena Nieczuja-Urbańska) wydawał się być wypadkiem przy pracy, jednak podczas późniejszych śpiewów zbiorowych, rozczarowanie było już wielkie, ponieważ zarówno słowa, jak i muzyka zasługiwały na uważne potraktowanie (ostatnia melodia walczyka zostaje przecież na długo). Zadziwiają rozbudowane: rola Stanisława Michalskiego jako Majordomusa i scena pojedynku oraz problemy z dykcją starszych aktorów. Zadziwia skostniałość inscenizacyjna adekwatna może do didaskaliów dramatu i samego tekstu, ale nieprzystająca do oczekiwań widza, który ciągle ma nadzieję na obiecujące sceny, ale powoli po prostu zaczyna się nudzić.

Dosłowność tekstowa, brak odniesień do współczesności w warstwie kontekstowej i walorów inscenizacyjnych - to główne zarzuty. Tekst, który scenicznie daje możliwości niezwykłych popisów, stał się reliktem, obiektem godnym uwagi wyłącznie w pozycji zabytku literatury. A przecież futuryści odmawiali takim reliktom prawa bytu. Powrót Ryszarda Majora, który przed laty stanowił o sile Teatru Wybrzeże, okazał się bolesną porażką.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji