Patrzenie przez Lupę
Czy da się z przeplatania snu i jawy, rzeczywistości i jej wyobrażenia stworzyć interesującą, sceniczną całość lub przynajmniej w miarę poprawną inscenizację? Da się. Udowodnili to wielokrotnie ci twórcy teatru, którzy przed zabraniem się do pracy zadali sobie pytanie, co i w jaki sposób chcą pokazać.
Wydaje się, że nie zadał go sobie Krzysztof Warlikowski, adaptując i reżyserując "Markizę O." Henricha von Kleista w Starym Teatrze. A miał do wykonania pracę wcale niełatwą, chcąc zainteresować publiczność wydawałoby się banalnym, ale i dusznym od sennego koszmaru, opowiadaniem Kleista z przełomu dwu epok: oświeceniowego racjonalizmu i kiełkującego romantyzmu.
Kleist był postacią tragiczną o cechach patologicznych który nie mógł sobie dać rady z własną naturą, namiętnościami, żądzą sławy, chorobliwą ambicją aż do kresu swego, zakończonego samobójstwem, życia. To wiemy z biografii. Ale czy z taką atmosferą spotykamy się w "Markizie O"? Chyba nie. Najlepiej charakteryzuje ten tekst anons, który dała tytułowa markiza do gazety. "Markiza O., nieświadoma tego jak to się stało, zaszła w ciążę. Ojciec dziecka, które ma się narodzić, jest niniejszym proszony o ujawnienie się. Ze względów rodzinnych postanowiła... postanowiliśmy wydać ją za mąż".
I cóż tu zrobić z tym fantem, którym przez dziewięćdziesiąt minut stara się nas reżyser zainteresować. Pół biedy kiedy publiczność nie reaguje, gorzej jeśli parska (młodzież) co jakiś czas śmiechem.
Na scenie, w nastroju z Krystiana Lupy, w dekoracjach Lupy, odbywa się przedstawienie robione "pod Lupę" z czego ma wyjść - a nie wychodzi - jakaś namiastka teatru Lupy, z której tyle samo wydaje się wiedzieć widz co i aktorzy na scenie. Ani w tym ducha, ani przemyśleń robionych choćby pod Kleista. Wydaje się, że reżyser co rusz szuka jakiegoś scenicznego wyrazu dla własnych wyobrażeń i te dwie rzeczy się mijają.
Wieczór byłby zupełnie stracony, gdyby nie gra Anny Radwan. Ta młoda aktorka nie pierwszy raz daje pokaz swego talentu nawet przy tak ograniczonych środkach. Inni zagrali, ale bez większego przekonania. Cóż - nie dziwię się im.