Artykuły

Poczet aktorów krakowskich: Magdalena Walach

- "Taniec z gwiazdami" był dla mnie wspaniałą przygodą, samochód stał się cudownym prezentem od losu i stacji telewizyjnej, ale wracam do swoich obowiązków zawodowych. Znów jestem częściej w Krakowie, bo próbuję w nowej sztuce w moim macierzystym Teatrze Bagatela - mówi MAGDALENA WALACH.

Choć ma na swym koncie nie mało ról, dość długo nie wiedziała, co to popularność. Krakowski Teatr Bagatela dawał jej radość pracy, spełniał artystyczne marzenia i to wystarczało. Aż nadszedł ten jeden dzień, kiedy była na ustach milionów telewidzów. Wygrała siódmą edycję "Tańca z gwiazdami". Była ulubienicą jury, od którego kilkakrotnie dostała same dziesiątki, a tango w jej wykonaniu rozgrzało publiczność, która też na nią zagłosowała. Drobną rudowłosa, o uśmiechniętych oczach i silnym, zdecydowanym uścisku dłoni. Kiedy dostała Kryształową Kulę i czerwoną corvettę, ekscytowali się niemal wszyscy. Niektórzy dziennikarze obliczali, że taka maszyna pali 20 litrów na setkę i mieli problem: czy aktorkę będzie stać na utrzymanie takiej rakiety? A może ją sprzeda? - Rozumiem osoby, które ulegają zauroczeniu szybką jazdą samochodem, czułam ekscytację siedząc za kierownicą tego samochodu, ale aż taka adrenalina nie jest mi do szczęścia i życia potrzebna. A dalszych losów tego chevroleta nie chcę zdradzać - mówi Magdalena Walach, której właśnie strzeliło dziesięć lat przygody z teatrem. - "Taniec z gwiazdami" był dla mnie wspaniałą przygodą, paso doble jako pierwszy taniec latynoamerykański sprawił mi najwięcej trudności, samochód stał się cudownym prezentem od losu i stacji telewizyjnej, ale w moim życiu tak naprawdę nic się nie zmieniło. Sympatyczne przejawy popularności jaką dał mi ten program przyjmuję z radością i uśmiechem. I wracam do swoich obowiązków zawodowych. A aktualnie znów jestem częściej w Krakowie, bo próbuję w nowej sztuce w moim macierzystym Teatrze Bagatela. Co nie znaczy, że do Warszawy nie jeżdżę.

A był czas, że Pani Magda niemal nie rozstawała się z ekspresem na linii Kraków - Warszawa - Kraków. Kiedy kręciła seriale: "Pensjonat pod Różą", "Twarzą w twarz", czy trenowała do wspomnianego "Tańca..." jej życie zamieniało się w jedną podróż. Może dlatego tak bardzo tych wędrówek nie lubi? - Właściwie od dziecka nie lubię peronów, lotnisk, pociągów. Chyba też dlatego, że już w młodości poczułam czym jest podróżowanie, kiedy co tydzień, na weekend, jeździłam z Krakowa, gdzie studiowałam w PWST, do rodzinnego Raciborza.

Skąd u młodej raciborzanki wziął się pomysł na aktorstwa skoro uczyła się w liceum ekonomicznym i z teatrem rzadko miała do czynienia? - Byłam osobą dość zagubioną, jeśli chodzi o planowanie przyszłości. Szukałam własnej drogi w życiu, a interesowało mnie wiele rzeczy. Trafiłam do liceum ekonomicznego. Uczyłam się języków. To była szkoła z dwoma językami, bardzo mnie to wówczas interesowało. Myślałam o anglistyce, zostaniu tłumaczem. Ale to był słomiany zapał, miałam tysiące pomysłów: chciałam malować, rysować interesował mnie taniec, śpiew. Tylko o aktorstwie nie myślałam jako

o sposobie na życie. To wyszło jakoś przypadkiem. W liceum brałam udział w konkursach recytatorskich, polonistka namówiła mnie, żebym spróbowała sił na egzaminach. A ja chciałam się sprawdzić. Byłam chora, więc mama zawiozła papiery do szkoły teatralnej i na politologię na uniwersytecie. Poszłam na egzaminy do szkoły, przyjęli mnie, więc na uniwersytecie już się nie pojawiłam. To, że mogę realizować się jako aktorka jest dla mnie niezwykłym darem od losu. Miałam dużo szczęścia, że dostałam angaż do krakowskiego teatru. Przecież wiem, że koleżanki i koledzy ze studiów wędrowali i wędrują po teatrach całej Polski, a mnie los pozwolił zostać w mieście, które wiele lat temu urzekło mnie. W Krakowie, w Teatrze Słowackiego jest też moja koleżanka z roku, Basia Kurzaj i Paweł Okraska, w "Starym" był przez czas jakiś Oskar Hamerski. Krakowska PWST była dla mnie nie tylko szkołą zawodu, ale i szkołą życia, życia po raz pierwszy samodzielnego, w oddaleniu od rodziny. W szkole poznałam sens tego zawodu, o którym tak naprawdę wcześniej nic nie wiedziałam.

Zadebiutowała w Teatrze Bagatela rolą Marty w musicalu "Tajemniczy ogród". Dostała dobre recenzje a przedstawienie grane jest do dziś. I aż trudno w to uwierzyć, że pierwszy swój występ "w piosence" podczas jednego z egzaminów w szkole teatralnej okupiła wielkim stresem. Bo wcześniej publicznie nie śpiewała i uważała że nie da rady. Dała radę z powodzeniem, a że śpiewać potrafi udowodniła w późniejszym spektaklu - musicalu Bagateli "Wystarczy noc", gdzie wraz z Przemysławem Brannym pokazują, co to znaczy dawać widzom radość. - Z Magdą wielokrotnie spotykaliśmy się na scenie.

i zawsze udowadniała, że jest znakomitą aktorką zarówno dramatyczną jak i komediową. I świetnie śpiewa. Ona potrafi po prostu wszystko. Jest nie tylko świetną aktorką, co po raz kolejny udowodniła rolą Blanche w " Tramwaju zwanym pożądaniem", ale i przemiłą koleżanką, życzliwą, serdeczną. I świetną partnerką na scenie. I co najważniejsze: pomimo gigantycznego sukcesu artystycznego i medialnego kompletnie się nie zmieniła. Pozostała tą samą, uroczą i skromną Magdą - mówi Przemysław Branny.

Jednym z jej dyplomów był spektakl Pawła Miśkiewicza "Pułapka". Rola w mrocznym Różewiczowskim świecie została później skonfrontowana z bajkowym, kolorowym, tajemniczym światem Marty z "Tajemniczego ogrodu". Zderzyła się w nim z kompletnie inną stylistyką teatru familijnego. Potem była m.in. Alina w "Balladynie", Astrid w farsie "Stosunki na szczycie", Irina w Czechowowskich "Trzech siostrach", Emilia w "Otellu" i Blanche w "Tramwaju zwanym pożądaniem", tytule osławionym legendarnym dziś filmem Elii Kazana z Vivien Leigh i Marlonem Brando. Wcześniej sztuka Tennessee Williama zdobyła nagrodę Pulitzera. O Magdalenie Walach w roli Blanche tak pisano po premierze: "Zdumiewająca jest Walach. Jak wziąć na siebie taki ogrom i przez trzy godziny prawie nie schodząc ze sceny - nie zgubić ni ziarna? Nie wiem. Nie wiem też ściśle jak z tej sztuki legendarnej, co zdaje się być rodzajowym obrazkiem z życia małych ludzi w wielkim mieście na południu USA, jak z niej Starczewski wyłuskać zdołał aż tak cierpki, pięknie cierpki, pełen nieuchwytności i diabelnie czysty seans o skazanej na fiasko grze ze śmiercią".

Aktorka film Kazana widziała przed laty, ale przed przystąpieniem do prób nie wróciła do niego. Nie chciała niczym się sugerować. - To była fascynująca praca, bo w postaci Blanche wszystko jest intrygujące. To osoba o rozchwianej psychice, która żyje iluzją przeszłości. Zmagałam się ze stresem, a budowanie postaci polegało na ciągłym zadawaniu pytań, na penetrowaniu własnej psychiki. To była bardzo osobista praca Blanche można kochać, nienawidzić, można się z nią utożsamiać i negować ją. Ona jest pełna sprzeczności i przez to intrygująca. Lubię też Czechowa Zapewne dlategą że jest w nim wiele tajemnicy, ulotności, nic do końca nie jest jednoznaczne i nazwane jak w naszym obecnym życiu. Tęsknimy za takim światem. "Trzy siostry" były dla mnie bardzo ważne również dlatego, że stanęłam na scenie obok znakomitego Jana Nowickiego, który grał gościnnie Czebutykina. To było dla mnie duże przeżycie i wyróżnienie. W moim teatrze świetnie się czuję, bo dostaję w nim szansę mierzenia się z tak różnymi postaciami. Granie w farsie wcale nie jest łatwiejsze niż w Czechowie. Rozśmieszyć widza to duża sztuka. Przekonałam się o tym dopiero podczas prób "Stosunków na szczycie", wcześniej nie miałam pojęcia jak grać farsę. Nie znam przepisu na dobre jej zagranie, ale wiem, że intencje muszą być szybko i bezbłędnie realizowane. W dramacie jest trochę więcej czasu na szukanie emocji, w farsie one muszą być na wyciągnięcie ręki. Jeśli się danego wieczoru nie uda, oj to przykre uczucie, bo nie ma nic gorszego jak nie śmieszna farsa.

Obok teatru w artystycznym życiu aktorki sporo miejsca zajęły seriale. Przez trzy lata występowała w "Pensjonacie pod Różą", serialu ciepłym, miłym, o męsko - damskiej przyjaźni, skierowanym głównie do kobiet. Jak wspomina w jednym z wywiadów w trakcie jego kręcenia zaszłam w ciążę i scenarzyści tak pokierowali rozwojem akcji, że grana przeze mnie Ewa też spodziewała się dziecka.

Zupełnie inne zadanie dostała w serialu "Twarzą w twarz", w którym zagrała wraz z Pawłem Małaszyńskim. Zapewne jej dużym sukcesem było stworzenie przekonującej postaci porządnej kobiety zakochanej w bandycie. - Moja bohaterka zakochała się, nie mając świadomości, kim on jest. Na tym polegał dramat tej kobiety. Nie było to proste uczucie, ona miotała się potwornie. Mimo wszystko chciałam, żeby ta miłość jednak wygrała. No i wygrała - opowiada o postaci pani Magda.

Był też serial "Tancerze", w którym dostała rolę Alicji, nauczycielki tańca Niektórzy żartują, że tę rolę "wytańczyła sobie" zwycięstwem w telewizyjnym show.

Seriale, "Taniec z gwiazdami", gościnne występy w "Romulusie Wielkim" wyreżyserowanym przez Krzysztofa Zanussiego w Teatrze Polonia Krystyny Jandy - to wymagało ciągłej nieobecności w domu, wyjazdów. Ale aktorka nie chce, by jej praca odbywała się kosztem rodziny. Dlatego stara się z nią spędzać jak najwięcej czasu, by mąż, Paweł Okraska też aktor, doskonale znany telewidzom jako Michał Łagoda z serialu "M jak miłość" i synek Piotruś nie odczuwali konsekwencji nieobecności żony i mamy. Dlatego tak wiele rzeczy w domu robi samą łącznie z gotowaniem obiadów - chce robić to sama. Jestem uparta i racjonalna. Może powinnam być księgową. Wracałabym do domu o określonej godzinie, wszystko byłoby do przewidzenia. Pomimo to moje życie wydaje mi się uporządkowane, choć w tym zawodzie nie ma żadnej pewności. Dziś pracuję, jutro mogę nie pracować. Niepewność jest wpisana w ten zawód. Dlatego tak cenię teatr, jest bezpieczniejszy. A ja potrzebuję poczucia bezpieczeństwa. Więc nie zrezygnuję z teatru. Trwają fantastyczne przygody zawodowe, ale to wszystko się kiedyś skończy... Wybrałam zawód podwyższonego ryzyka - wyznała w jednym z wywiadów. A w innym dodała, że jest szczęściarą, bo uniknęła spotkania z brukiem, czyli nie poznała smaku bezrobocia. - A przecież tylu utalentowanych kolegów kończy szkoły teatralne i mimo to wciąż nie możemy spotkać się na scenie.

Film jeszcze nie odkrył tak naprawdę pani Magdy, choć zagrała jedną z głównych ról w najnowszym obrazie Feliksa Falka "Enen", mrocznym thrillerze psychologicznym. Ale zapewne wkrótce i kino upomni się ojej talent. Tym bardziej, że oko kamery wyraźnie lubi aktorkę, która jest fotogeniczną z tzw. urodą sceniczną i filmową.

Choć wydawać by się mogło, że życie pani Magdy usłane jest różami, to jednak aktorka podkreślą że zna smak porażki. Choćby z castingów, na których słyszała: "Lewy i prawy profil, dziękujemy pani". Za porażkę uważa też teatralny wieczór, w którym wychodzi na scenę i... nic. Nie ma tej energii, która jest twórczą gdy przepływa między aktorem i widzem. - Ale z porażką, która jest naturalnym stanem, szczególnie w zawodach publicznych trzeba sobie umieć radzić. I przede wszystkim umieć z niej wyciągać wnioski. Uczę się tego cały czas.

A czym jest dla pani Magdy sukces? - Rzecz ulotna Dziś jest, jutro go nie ma Największą radość daje mi taki wieczór w teatrze, w którym widz uwierzył, że jestem postacią. Że jej nie gram, że nią jestem. To jest sukces.

Czy pani Magda ma czas na życie prywatne? Czy w chwilach wolnych oddaje się innym pasjom?

Jeśli znajduję wolną godzinę to poświęcam ją rodzinie i domowi. Mówiąc dom mam na myśli wszystko, co się z tym pojęciem łączy. W najszerszym tego słowa znaczeniu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji