Artykuły

Teatr to moje życie

73-letni ALEKSANDER PESTYK to żyjąca legenda bielskiego Teatru Polskiego. Gra tutaj - z przerwami - od 1959 roku. Niedawno obchodził 50-lecie pracy twórczej - rozmowa z aktorem.

Ewa Furtak: Występuje Pan na scenie od pięćdziesięciu lat. Czy Jest rola, w której Pana nie obsadzono, a o której Pan marzy?

Aleksander Pestyk: Niech się zastanowię... Nie, nie ma takiej roli. Marzę o tym, żeby po prostu dalej grać. Nie muszą to być wcale pierwszoplanowe role. Mogą to być epizody. Byleby były to dobre role. Teatr to moje życie. Jako dziecko chciałem być albo aktorem, albo marynarzem. Wysłałem nawet list do Akademii Morskiej w Gdyni, ale odpisali mi, żebym spróbował za rok. Los wybrał za mnie. Dostałem się do Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej i Filmowej w Łodzi. I ani przez chwilę nie żałowałem. Nie zrezygnowałem też z mojej drugiej pasji, bo kiedy się tylko da, żegluję. Kocham zwłaszcza rejsy morskie. Jeśli mi się tylko uda, znowu wypłynę w morze. A ulubiona rola?

- Trudno byłoby mi wybrać taką "naj". Lubię Zbyszka z "Moralności pani Dulskiej". Uwielbiam rozwiązywać krzyżówki. Reżyser wymyślił, że Zbyszek w czasie spaceru na kopiec Kościuszki będzie właśnie rozwiązywał krzyżówkę. Dzisiaj za gwiazdy uważane są głównie osoby występujące w popularnych serialach.

- Telewizja ma nad teatrem taką właśnie przewagę, że aktor, który raz się w niej pokaże, jest znany w całej Polsce. Czasem są to trochę przypadkowe sukcesy. Stworzył się taki "klan", w serialach ciągle widać te same twarze. Ale gdybym dostał propozycję zagrania w serialu, skorzystałbym z niej. Grywałem zresztą w filmach. W "Królowej Bonie", "Modrzejewskiej", która była kręcona m.in. w naszym bielskim teatrze, "ORP Orzeł", "Białej Wizytówce", a także w "Królu Maciusiu I", jeszcze w czasie studiów. Aktorstwo telewizyjne to bardzo trudny fach. Wydaje mi się, że chyba nawet trudniejszy od teatralnego. W teatrze mam bezpośredni kontakt z widzem. Kamera tego nie zastąpi. Bardzo mało jest aktorów, którzy nie mają żadnego kontaktu z teatrem. Ale dla tych, którzy nie występują na scenie, kontakt z widownią może być dla odmiany bardzo deprymujący. Wydaje mi się, ie aktorstwo teatralne wymaga czasem poświęcenia.

Jak np. uśmiechać się do widzów, kiedy człowieka okropnie boli głowa?

- Nie może to mieć żadnego wpływu na to, co dzieje się na scenie. W końcu widzowie zapłacili za bilety. Przyszli do teatru, żeby coś przeżyć, należy im się to. Dlatego niezależnie od samopoczucia trzeba dać z siebie wszystko. To taki zawód. "Śmiej się pajacu, bo płakać ci nie wolno". Tylko w ostateczności ściąga się kogoś na zastępstwo. A jeśli już o śmiechu mowa, to nie może go być na scenie za dużo. Widzowie bawią się najlepiej wtedy, gdy aktorzy bardzo zabawne kwestie wygłaszają z kamiennymi twarzami.

Jak aktorzy radzą sobie z nauką tekstu?

- Są słuchowcy, którzy słuchają nagranego tekstu albo proszą, że-

by im go ktoś czytał. Ale są też wzrokowcy, którzy muszą mieć tekst przed sobą. Ja należę do tych drugich. Z wiekiem u każdego pamięć zaczyna szwankować. Dla mnie świetnym treningiem pamięci jest mój konik, czyli wspomniane rozwiązywanie krzyżówek. Z raz wyuczoną rolą jest tak jak z jazdą na rowerze. Mogę nie pamiętać wielu rzeczy, ale jeśli po roku lub dwóch sięgnę do sztuki, w której grałem, pamiętam cały tekst.

Nie żałuje Pan, że nie zrobił wielkiej kariery w dużym mieście?

- Nie żałuję. Kiedyś, gdy byłem młodszy, w czasie oglądania jubileuszów znanych aktorów myślałem sobie: "na pewno nigdy nie doczekam takiego jubileuszu". Ale teraz obchodziłem 50-lecie pracy. Moi koledzy przygotowali mi bardzo piękną uroczystość. Właśnie o to chodzi w tym fachu. O pamięć, o docenienie wysiłku, jaki się włożyło w pracę. Kilku bielskich aktorów przeniosło się do Warszawy i utonęli. Tam grają epizody, tutaj grali główne role. Nie każdemu próba robienia wielkiej kariery wychodzi na dobre. Ale są też tacy, którzy bezsprzecznie zrobili karierę, choćby Ania Guzik czy Grażyna Bułka.

Jest jeszcze jedna rzecz. Może co poniektórzy warszawscy krytycy tak uważali, ale tutaj, w Bielsku-Białej nigdy nie było teatralnej prowincji.

- Przewinęła się u nas cała plejada gwiazd. Znani reżyserzy też chętnie tutaj pracowali i chwalili sobie nasz zespół. Bardzo mnie cieszy to, co teraz dzieje się w teatrze. Na spektakle przychodzą tłumy, nigdy nie ma pustej widowni. Kiedyś w czasie "Mayday" akustyk wystawił głośnik do okna. Widownia była pełna, a na ulicy zebrał się jeszcze tłumek słuchaczy. I to jest piękne. Tutaj jest dla kogo grać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji