Artykuły

Łucja z Lammermooru: Tragiczna love story

Dawno nie było na scenie nowojorskiej Metropolitan Opera tak silnej polskiej reprezentacji. Baryton Mariusz Kwiecień ma już w tym teatrze ugruntowaną pozycję i jest bardzo lubiany przez melomanów. Tenor Piotr Beczała właśnie wszedł do wokalnej pierwszej ligi, jest chwalony przez dyrektora Met, a swój sukces zawdzięcza nie tylko ciężkiej pracy, ale i w pewnej mierze szczęściu - pisze Magdalena Talik w portalu kulturaonline.pl.

W wieczór, kiedy "Łucja z Lammermooru" Gaetano Donizettiego miała być transmitowana do kin na całym świecie (i rejestrowana z myślą o wydaniu na DVD) niedysponowany okazał się tenor Rollando Villazón, ulubiony sceniczny partner sopranistki Anny Netrebko.

Piotr Beczała dosłownie w ostatniej chwili zgodził się zastąpić Meksykanina. Trud się opłacił, bo publiczność oszalała na jego punkcie, dosłownie krzycząc po każdej z jego arii, a krytycy błyskawicznie obwieścili światu zjawiskowego polskiego tenora lirycznego. Teraz spektakl z 7 lutego 2009 roku możemy już oglądać na DVD i ocenić, jak zaprezentowali się polscy soliści.

"Łucja z Lammermooru" to jedna z najbardziej znanych oper romantycznych. Libretto powstało na bazie tekstu sir Waltera Scotta (inspirowanego autentyczną historią) i jest osnute wokół historii miłości niemożliwej, jaka ogarnęła Edgara Ravenswooda i Łucję Ashton ze zwaśnionych ze sobą szkockich rodów. O małżeństwie nie mogło być mowy, bo Henryk, brat Łucji, by wzmocnić swoją pozycję, zaplanował już korzystny mariaż siostry ze swoim stronnikiem, lordem Arturem Buclawem. Wyklęci zakochani przysięgli sobie wierność, ale Łucja padła ofiarą intrygi zaplanowanej przez Henryka i zgodziła się podpisać kontrakt ślubny z Buclawem. Na ten właśnie moment zjawił się dawno niewidziany Edgar przeklinając Łucję za jej niestałość. W noc poślubną kobieta zamordowała jednak męża, wpadła w obłęd i krótko potem umarła. Zrozpaczony Edgar z tęsknoty za ukochaną przebił się nożem.

Realizacja "Łucji z Lammermooru" w Metropolitan Opera nie należy do przełomowych, jest raczej zachowawcza. I choć budżet tego najbardziej prestiżowego z operowych teatrów oscyluje w granicach 200 milionów dolarów (w dodatku instytucja nie jest dotowana z publicznych pieniędzy!) pieniądze liczy się tu skrupulatnie. Inscenizacja nie może być ani zbyt nowatorska, by nie odstraszyć tradycjonalistów, ani zbyt staroświecka, by nie bawić publiczności. Ponadto w tym konkretnym przypadku brano pod uwagę, że musi być czytelna dla widzów w wielu krajach, do których była przekazywana transmisja na żywo.

Mary Zimmerman nie jest, niestety, Franco Zeffirellim i nie ma jego reżyserskiej ręki, więc zdarza się tu kilka słabych i zbyt statycznych scen, a ujęcia z żabiej perspektywy nieco bawią. Trzeba jednak oddać honor śpiewakom, którzy naprawdę przekonująco wcielają się w postaci, zwłaszcza rosyjska sopranistka Anna Netrebko, subtelna i delikatna kobieta, która w słynnej scenie obłędu dosłownie hipnotyzuje widza.

Netrebko nie jest jednak w fenomenalnej dyspozycji, w jakiej pamiętamy ją ze słynnej salzburskiej "Traviaty". Koloraturowe pasaże śpiewa z pewnym trudem, jej głos jakby nieco zmatowiał, stał się ciemniejszy. Z kolei jednak sopranistka daje nam piękną pod względem pełnego brzmienia partię bel cantową, a jej aria w pierwszym akcie "Quando rapita in estasi" jest pełna ciepła, zaśpiewana z wielką kulturą.

Świetnie wypada Netrebko w duecie z Mariuszem Kwietniem z II aktu, ich głosy doskonale razem brzmią. A polski baryton nie po raz pierwszy udowadnia, że nie tylko śpiewa z ogromną siłą, ale i pozostaje dom końca aktorsko przekonujący, jako brat, który ppozuje na troskliwego opiekuna będąc w istocie przebiegłym graczem.

Tu lekki zarzut pod adresem Piotra Beczały, bo jego Edgard pozostaje aktorsko nieco bezbarwny, ale to częsty los pozytywnych romantycznych bohaterów, którzy miotają się między miłością, obowiązkiem, a chęcią zemsty. Co pozostaje dla nas najważniejsze to fakt, że Beczała jest w formie wprost wyśmienitej i utrzymuje ją do samego końca spektaklu. W ostatniej arii "Fra poco a me ricovero" z III aktu odmalowuje całą gamę uczuć, jakie przeżywa jego bohater i dostaje, bodaj najbardziej zapamiętałą owację w całym spektaklu.

Wielkim bohaterem tego spektaklu jest także Marco Armiliato. Włoski dyrygent dosłownie zaczarował orkiestrę i zespół brzmi tak, jak mógłby brzmieć za czasów Donizettiego.

Wydanie DVD jest dwupłytowe, można wybrać językową opcję napisów (niestety, polskich nie ma), które, na szczęście, są dokładne. W przeciwieństwie do innych produkcji Met, choćby "Don Giovanniego" (gdzie umyka nam połowa tekstu i sensu). Jako materiał bonusowy zaplanowano wywiady za kulisami ze wszystkimi artystami, w tym z Piotrem Beczałą i Mariuszem Kwietniem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji