Artykuły

SOS dla Marylin

"Persona. Marilyn" w reż. Krystiana Lupy w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Pisze Marzena Rutkowska w Tygodniku Ciechanowskim.

Po obejrzeniu spektaklu "Persona - Marilyn" w warszawskim Teatrze Dramatycznym natychmiast nasuwa się pytanie o granice między życiem a teatrem. Spektakl Krystiana Lupy jest bardzo interesujący inscenizacyjnie i treściowo. Stanowi pewne artystyczne novum. Jest prekursorki w formie i treści. Ale budzi ogromne kontrowersje. Stawia wiele pytań, na które póki co reżyser nie daje odpowiedzi. Lupa jako inscenizator nie ma zahamowań, ani skrupułów. Wykorzystuje bezwzględnie nie tylko umiejętność aktorki, ale przede wszystkim jej emocje i uczucia. Lupa świadomie przekracza granice swoich reżyserskich wymagań i inscenizacyjnych zapędów. I choć przedstawienie stało się niewątpliwie artystycznym wydarzeniem i inscenizacyjnym hitem, to wprawia w poważne zakłopotanie wrażliwego widza. Reżyser w przemyślany sposób zniwelował granice między życiem a teatrem. Narzędziem tej artystycznej perfidii i prowokacji stała się aktorka Sandra Korzeniak.

Bohaterką warszawskiego spektaklu jes Marilyn Monroe, dziś już mit, legenda, symbol seksu i gwiazdorstwa. W tę trudną rolę szalonej, zagubionej, nieszczęśliwej gwiazdy minionej epoki wcieliła się krakowska aktorka zaproszona przez Lupę do stolicy. Sandra Korzeniak od pierwszych sekwencji spektaklu osacza widza swoją wykonawczą wirtuozerią-ruchem, gestem, mimiką. Trudno jest mówić o interpretacji roli, o tym, że to jest gra. Korzeniak po prostu

jest na scenie jako Marilyn Monroe. Od pierwszych minut spektaklu aktorka uruchamia diapazon ekshibicjonizmu.

W starej, opuszczonej hali zdjęciowej, wśród totalnego bałaganu i brudnej pościeli funkcjonuje zagubiona kobieta i aktorka. Marylin postanawia zmienić swój medialny wizerunek sexbomby. Chce zagrać rolę Gruszy w sztuce Dostojewskiego "Bracia Karamazow". Rozpoczyna więc sama ze sobą i otoczeniem walkę i swoisty chocholi taniec. W oparach tytoniowego dymu i whisky miota się, dręczy, psychicznie katuje. To jest okrutna, a zarazem heroiczna walka o ocalenie osobowości i wizerunku artystki. Balansuje na krawędzi zatracenia między Gruszą a Marilyn. Próby monologu Gruszy doprowadzają Marilyn niemal do zatracenia własnego jestestwa.

Emocje, którymi Sandra Korzeniak obdarowuje postacie Marilyn - Grusz,y sięgają zenitu. To zaczyna niepokoić widza, który zastanawia się nad tym, czy aktorka pije herbatę, czy autentyczny alkohol. Co tak naprawdę jest w butelkach? Bo papierosy prawdziwe. Czy przypadkiem nie przekroczona została granica między przysłowiowym snem a jawą, czyli życiem a teatrem? Widz patrzy z niepokojem na tak zwane sceniczne bebechy. Aktorka biega nago po scenie jak oszalała, siejąc wokół siebie grozę, szaleństwo, histerię, tragizm. W tę niesamowitość teatralną wkraczają partnerzy Korzeniak. Katarzyna Figura jako przyjaciółka Panda, która mówi Marilyn- Korzeniak, że jest ważniejsza od Chrystusa. W wyborach ról scenicznych Monroe próbuje pomóc psychoanalityk grany przez Władysława Kowalskiego. Pojawia się zafascynowany aktorką goły strażnik na rowerze (Marcin Bosak). I wreszcie zjawia się niby najrozsądniejszy, traktowany jak przyjaciel - fotograf Andre grany przez Piotra Skibę. Aktorzy stanowią jedynie tło dla Sandry Korzeniak i emocji, jakie włożyła tworząc postać Marilyn Monroe. Aktorka chyba zatraciła granice grania i tworzenia scenicznej postaci. Chyba po raz pierwszy w polskim teatrze stworzona została w tak sugestywny sposób sceniczna postać. I niestety chyba zostały przekroczone interpretacyjne środki aktorskich działań i emocji.

Sandra Korzeniak zatraciła się emocjonalnie. Zachwiana została równowaga między życiem a sceniczną grą. Aktorka zaczęła poruszać się w życiu jak w somnabulicznym śnie. Niemal półprzytomna porusza się po korytarzach

Teatru Dramatycznego. Po wręczeniu nagrody Warszawskiego Feliksa nie potrafiła wykrztusić z siebie podziękowania. Ale teraz stało się coś najgorszego. Widzowie nie tylko Teatru Wielkiego, ale i wielomilionowa widownia telewizyjna mogła (na gali Paszportów "Polityki") zobaczyć, co dzieje się z Sandrą Korzeniak. Przytomność prowadzących imprezę uratowała aktorkę od kompletnej kompromitacji. I cóż z tego, że nagrody za rolę sypią się niemal ze wszystkich stron, skoro psychika aktorki ulega widocznej na pierwszy rzut oka dewiacji (w przeszłości taką utożsamiającą się "zapaść" przeżyła znakomita aktorka Aleksandra Śląska w spektaklu "Marat Sade". Sztuka bardzo szybko zdjęta została z afisza teatru Ateneum).

W Dramatycznymspektakl grany jest z niesłabnącym powodzeniem i ku radości reżysera Krystiana Lupy.

Czy za artystyczne samozadowolenie reżysera aktorka musi płacić tak wysoką cenę? Marilyn Monroe przypłaciła śmiercią. Co się stanie z Sandrą Korzeniak? Czy trzeba płacić taką cenę za sukces, karierę, popularność i nagrody? Póki co aktorka miota się, cierpi, szuka ratunku na scenie. Ale to pcha ją na ścieżkę życiowej toksyczności, okaleczenia charakteru i osobowości. Jeden nieskoordynowany ruch czy gest może ją pchnąć w życiowy dramat, w egzystencjalną nicość. Czy nikt o tym nie pomyślał? Sandrze Korzeniak jest potrzebna pomoc. Ogłaszamy więc alarm dla aktorki Sandry Korzeniak.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji