Artykuły

Z Krakowa do Metropolitan

TERESA ŻYLIS-GARA dysponuje jednym z najpiękniejszych głosów, jakie pojawiły się w XX stuleciu. Uwodziła przede wszystkim niezwykła barwa tego głosu idealnie wyrównana we wszystkich rejestrach. Pełnia, moc i łagodność zarazem, słodycz głosu jakby nasyconego słońcem nikogo nie pozostawiała obojętnym.

Dysponuje jednym z najpiękniejszych głosów, jakie pojawiły się w XX stuleciu. Przez dziesiątki lat urzekał nie tylko jego gatunek - sopran lirico spinto z lekką, ruchliwą górą otwierający przed artystką ogromne możliwości repertuarowe, co w połączeniu z błyskotliwą techniką i równie doskonałą wiedzą muzyczną czyniło z niej idealną interpretatorkę muzyki z kilku wieków, od Monteverdiego po Pendereckiego.

Uwodziła przede wszystkim niezwykła barwa tego głosu idealnie wyrównana we wszystkich rejestrach. Pełnia, moc i łagodność zarazem, słodycz głosu jakby nasyconego słońcem nikogo nie pozostawiała obojętnym. Słuchając go ma się wrażenie, że niesie z sobą zapach podwileńskich piasków, pól i lasów. Bo tam właśnie, na wileńskiej ziemi, w Landwarowie, niegdyś ważnym węźle kolejowym, w jednym z niewielkich domów kolejarskiej kolonii 23 stycznia 1930 roku urodziła się Teresa Żylis. Po latach powie, że myśl o Landwarowie była zawsze "ucieczką do lat dzieciństwa, do domu rodzinnego, w niezwykłość przyrody. Wszystko co najpiękniejsze i wzruszające z owego czasu i co pozostało we mnie do tej pory, związane jest z tym miasteczkiem".

Atmosfera Landwarowa musiała rzeczywiście w jakiś specjalny sposób sprzyjać rozwojowi wrażliwości i poczucia piękna u jego mieszkańców, bo nie jest chyba dziełem przypadku, że w tej samej małej miejscowości i także w rodzinie kolejarskiej wychowywał się Stanisław Lenartowicz, nieco starszy od Tereni Żylisówny, później słynny reżyser i scenarzysta filmowy. W Landwarowie urodził się także zmarły w 2009 roku wyborny aktor Igor Przegrodzki, tam przyszły na świat siostry Winiarskie - Adela i Irena, znane polskie śpiewaczki.

Ważną rolę integracyjną i kulturotwórczą pełnił w Landwarowie kościół fundowany przez rodzinę Tyszkiewiczów, wybudowany w pierwszym dwudziestoleciu XX wieku według projektu włoskiego architekta i prekursora konserwacji zabytków Camilla Boito, który wzorował się na mediolańskim kościele Santa Maria delia Grazia. W tej świątyni przyszła gwiazda Metropolitan Opera przeżywała pierwsze poważne muzyczne wzruszenia słuchając tamtejszych organów oraz parafialnego chóru. Tam też debiutowała publicznie, choć śpiewała chętnie niemal od urodzenia. Warto wspomnieć, że Camillo Boito to brat Arriga Boity, kompozytora oraz librecisty Giuseppe Verdiego i że obaj byli tyleż Włochami ile... Polakami, bowiem ich matką była pochodząca z Wielkopolski i Józefina Radolińska. Obaj artyści w młodości często korzystali z pomocy finansowej swych polskich krewnych i bywali na polskich ziemiach.

Czy w murach świątyni zachowały się jakieś włoskie operowe fluidy, czy miały wpływ na dalsze losy małej śpiewaczki? Trudno dociec, bardziej namacalnym dowodem związku artystki w kościołem jej dzieciństwa są ufundowane przez nią w 2004 roku nowe organy. Ich poświęcenie uświetnił koncert pieśni maryjnych w wykonaniu pani Teresy, która powróciła na kościelny chór po blisko sześćdziesięciu latach. Koło się zatoczyło.

A w środku tego kręgu było wiele pracy, wiele trudnych chwil, ale i momenty artystycznego triumfu, który na taką skalę stał się udziałem niewielu polskich śpiewaczek. Bo też niewiele potrafiło do głosu i talentu dodać tak olbrzymią determinację i taką wytrwałość w postępowaniu obraną drogą jak Teresa Żylis-Gara.

Per aspera...

Wybuch wojny zakończył sielankę dzieciństwa. W 1945 r. Żylisowie w ramach repatriacji po kilkutygodniowej podróży przyjeżdżają do Łodzi. Tu Teresa rozpoczyna regularną naukę śpiewu w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej m.in. u Olgi Olginy, która widzi jej przyszłość w muzyce oratoryjnej i w repertuarze pieśniarskim. I tak też rozpoczyna się jej artystyczna kariera. Nagroda zdobyta w Ogólnopolskim Konkursie Młodych Wokalistów w 1953 roku w Warszawie zwraca na nią uwagę Bohdana Wodiczki, w owym czasie dyrektora Filharmonii Krakowskiej, który proponuje jej etat solistki.

Okres krakowski to w życiu artystki nie tylko praca na filharmonicznej estradzie, to także jej debiut operowy. Właśnie na krakowskiej scenie, czyli w Teatrze im. J. Słowackiego, w którym dwa dni w tygodniu gościła opera, Teresa Żylis-Gara śpiewa m.in. Butterfly i Halkę. Właśnie z Krakowa w 1960 roku wyjeżdża do Monachium, by stanąć w szranki jednego z najtrudniejszych konkursów muzycznych, słynnego Konkursu ARD.

Konsekwencją zdobytej nagrody (III miejsce) były m.in. propozycje pracy w niemieckich teatrach operowych. Teresa wybrała niewielką operę w Oberhausen. Jak trudna to była decyzja dla młodej matki i żony wie tylko ten, kto pamięta tamte czasy. Młode pokolenie żyjące już w świecie bez granic nie potrafi sobie wyobrazić sytuacji, w której podjęcie pracy kilkaset kilometrów od domu równało się z kilkuletnią w nim nieobecnością. Teresa miała jednak świadomość, że stoi przed niepowtarzalną szansą zrealizowania swych marzeń o śpiewie, że w czasie jej nieobecności dzieckiem zajmie się jej matka. Podpisała kontrakt, zdecydowała się na wyjazd.

Trzy lata spędzone w Oberhausen to okres ciężkiej pracy nad nauką języka (tekstów pierwszych ról artystka uczyła się po prostu fonetycznie), nad poszerzeniem repertuaru i doskonaleniem samej techniki wokalnej. Po latach Teresa Żylis-Gara powie, że jej wybór takiego właśnie małego, ale w pełni profesjonalnego teatru byl ze wszech miar właściwy, bo zapewniał harmonijny rozwój. Po trzech latach terminowania w Oberhausen można było myśleć o poważniejszej scenie w teatrze w Dortmundzie. Znów minęły trzy lata wytężonej pracy i Teresa Żylis-Gara była już jedną z czołowych solistek słynnej Deutsche Oper am Rhein w Dusseldorfie, występującą gościnnie na niemal wszystkich wielkich scenach niemieckich i coraz bardziej znaną w świecie.

Donna Elwira otwiera drzwi

Niemal każdy z artystów potrafi wymienić jakąś rolę, która zaważyła na jego karierze. Teresa Żylis-Gara wiele zawdzięcza partii Donny Elwiry w Don Giovannim Mozarta. Opracowała ją jeszcze w Niemczech pod okiem wytrawnego korepetytora, a jaki był efekt tej współpracy, najlepiej świadczą daty i miejsca, w których artystka kreowała tę mozartowską partię. A więc rok 1966 i Opera Paryska, 1967 i festiwal w Glyndenbourne, na którym debiutowała dwa lata wcześniej w partii Oktawiana w Kawalerze srebrnej róży Richarda Straussa jako pierwsza po II wojnie światowej polska śpiewaczka. Prawdziwie triumfalny w karierze Teresy Żylis-Gary jest rok 1968.

Po raz pierwszy występuje w Covent Garden. Debiutuje wprawdzie w partii Violetty w "Traviacie" Verdiego, ale wielką sławę przynosi jej znów Donna Elwira. Kolejny debiut to udział w festiwalu w Salzburgu (jest pierwszą polską śpiewaczką biorąca udział w tej imprezie) i Donna Elwira pod batutą Herberta von Karajana. Spektakl staje się wielkim wydarzeniem festiwalu, co owocuje zaproszeniami do wykonania tej partii w następnych latach. Kolejną Donnę Elwirę artystka śpiewa w San Francisco.

Wreszcie w tymże samym 1968 roku Teresa Żylis-Gara staje na deskach MET, czyli Metropolitan Opera. 17 listopada kreuje Donnę Elwirę i czyni to tak, że nazajutrz po spektaklu prosi ją do siebie słynny Rudolf Bing, twórca wielkości i legendy nowojorskiej sceny, by zmienić podpisany wcześniej kontrakt. Oczywiście z korzyścią dla naszej artystki. I tu odwołam się do książki Adama Czopka zatytułowanej Polacy na wielkich scenach operowych świata: "Od tego momentu przez szesnaście sezonów była czołową solistką MET. Podziwiano ją między innymi jako Desdemonę w "Otellu" i Violettę w "Traviacie" Verdiego, Małgorzatę w "Fauście" Gounoda, Liu w "Turandot" Pucciniego, Elzę w "Lohengrinie" Wagnera, Tatianę w "Eugeniuszu Onieginie" Czajkowskiego i tytułową Toskę w operze Pucciniego.

Występowała w towarzystwie największych wokalnych sław: z Cesare Siepim, Franco Corellim, Carlo Bergonzim, Placido Domingo i Luciano Pavarottim na czele. Ostatni raz stanęła na tej scenie 31 marca 1983 roku jako tytułowa Manon Lescaut w operze Pucciniego.

W sumie zaśpiewała 20 partii w 233 przedstawieniach (powojenny polski rekord do dzisiaj nie pobity) zdobywając pozycje jednej z wielkich i podziwianych gwiazd MET. Jednym z dowodów na to było zaproszenie, jakie otrzymała od Rudolfa Binga do wzięcia udziału w specjalnej gali, jaką żegnał się z teatrem, którym kierował przez 22 lata. Teresa Żylis-Gara zaśpiewała tego wieczoru z Franco Corellim duet miłosny z I aktu "Otella".

W podobnym tonie można pisać o dwunastoletniej współpracy artystki z Wiener Staatsoper, ojej występach na wszystkich prestiżowych scenach świata. Kto bowiem dobrze śpiewa Mozarta, ten może śpiewać wszystko. Ta prawda od lat znajdująca swe potwierdzenie w śpiewaczym świecie sprawdziła się raz jeszcze. Teresa Żylis-Gara była wspaniała i w operze, i w muzyce oratoryjnej, i wreszcie w recitalach pieśniarskich, w których repertuarze dominowała muzyka polska i francuska.

Maestra

Są ludzie, których czas się nie ima. Do nich należy także Jubilatka. Niezmienna pasja, jaką żywi dla sztuki, utrzymuje ją w stałej gotowości do działania, a przed przeszło dziesięcioma laty znalazła nowe pole do obcowania z muzyką - pedagogikę. Ma uczniów z całego świata, ale najbardziej interesują ją młodzi polscy śpiewacy.

Słynne są jej kursy prowadzone w Radziejowicach, nie ograniczające się jedynie do lekcji, ale kończone pięknymi koncertami, a nawet spektaklami operowymi. Maestra czuwa bowiem nie tylko nad głosem swych podopiecznych, ale nad ich całościowym rozwojem, śledzi ich kariery, służy pomocą. Z własnego doświadczenia wie, jak wiele przeciwności trzeba zwalczyć, by móc realizować artystyczne pragnienia, ile to wymaga siły, odporności i roztropności nakazującej choćby odrzucić zbyt wczesne propozycje repertuarowe. Ona umiała odmówić Karajanowi, gdy po salzburskim sukcesie zaproponował jej rolę wagnerowską, choć niektórzy przyjęli to ze zgorszeniem. "Nie zaśpiewałabym już nic więcej, a ja tak chciałam śpiewać!" - mówiła po latach. Takiego artystycznego rozsądku chciałaby dla swych uczniów.

O Teresie Żylis-Garze można opowiadać daleko więcej niż pozwalają skromne łamy miesięcznika. Warto jednak wspomnieć o dwóch jeszcze cechach dość rzadkich w artystycznym świecie. Pierwsza, to naturalność i skromność cechujące jedynie wybitne postaci. Druga, to wdzięczność. Maestra nigdy nie zapomniała szansy, jaką jej stworzył Kraków u progu kariery. Przyjeżdża pod Wawel często, zawsze z wielkim sentymentem i wzruszeniem. Chylimy się więc przed Nią w ukłonie dziękując za pamięć i życząc zrealizowania wielu jeszcze artystycznych projektów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji