Car Mikołaj powrócił
60 lat temu w białostockiej wiosce Ostrów Południowy objawił się car Mikołaj II, cudownie uratowany od śmierci z rąk bolszewików. Co do tego nie ma wątpliwości. Każdy to powie: i Piotr Grygoruk z Trześcianki, i Borys Wołoszyn z Wierszalina, i Nadzia Miszczuk z Leszczan.
Do wioski przybył jesienią, na piechotę, nie wiadomo skąd. Mowa zdradzała rosyjskie pochodzenie. Przedstawił się jako Mikołaj Regis, regent, czyli chórzysta cerkiewny. Zatrzymał się u gospodarza nazwiskiem Bonifaciuk.
Królewski przydomek, akcent przystrzyżona broda podziałały na wyobraźnię ludzi. A kiedy do rozmów, niby to przypadkiem, zaczął Regis wtrącać plotki z Petersburga, gdzie jakoby śpiewał w soborze - rzecz stała się jasna. U Bonifaciuka zamieszkał sam car Mikołaj Aleksandrowicz Romanów, imperator Wszechrusi.
Po 60 latach imperator wrócił raz jeszcze do wiosek na skraju Puszczy Knyszyńskiej. Na przełomie września i października w Juliance, Sannikach i Wierszalinie na Białostocczyźnie ekipa z Warszawy kręciła zdjęcia do spektaklu "Car Mikołaj" dla Teatru Telewizji. Autorem scenariusza i reżyserem jest dramaturg Tadeusz Słobodzianek. Scenariusz powstał na podstawie sztuki, która prapremierę miała w 1988 roku w Teatrze Dramatycznym w Warszawie.
- Mój car jest fikcyjną postacią, zbudowana z dwóch prawdziwych: Mikołaja Regisa i Józefa Bachlińskiego. Obaj pojawili się na Białostocczyźnie w początkach lat 30., kiedy działał sławny prorok Ilja Klimowicz. Obaj uchodzili za cara Mikołaja, z tym że Bachliński przyszedł z żoną - carową.
W Juliance, kilka kilometrów od zalewu Siemianówka w opuszczonym gospodarstwie scenograf Joanna Doroszkiewicz urządziła zagrodę Bonifaciuka, którego gra Leon Charewicz z warszawskiego Teatru Dramatycznego. Tu, w Bonifaciukowych opłotkach, ma powstać legenda cara.
Do drewnianego domu dobudowano ganek, okiennice pociągnięto niebieską farbą, a na podwórku pojawiło się dawno tu nie widziane drewno na opał i siano.
Między aktorami plącze się prosię i ryje w trawie zarastającej obejście. Psa z budą przywieziono z pobliskiej wsi. Pod stodołą stoi uwiązana na sznurku owca i przygląda się próbie. Pomalowany farbą sznurek zostawia na wełnie czarne ślady.
Życie trzeba dowozić do Julianki, bo wieś wyludniona. Zostały już tylko cztery rodziny, za to wszystkie o tym samym nazwisku: Wąsko. Anna Wąsko przez płot popatruje na Janusza Nowickiego, aktora Teatru Współczesnego z Warszawy, który gra Regisa.
- Car zupełnie jak na zdjęciu ojca, co je z wojska przywiózł - kiwa głową i idzie zagnać krowę do obory, bo ryki przeszkadzają w nagrywania.
Kiedy Waśkowa pogania leniwą łaciatą krowę, nad Julianką niesie się hymn, intonowany przez aktorów: - Siiiilnyj, dzierżaaaawnyj car prawosłaaaawnyj.
Krowa nie daje za wygraną. Ryczy w oborze.
W Wierszalinie ekipa kręci scenę spotkania proroka Ilji z carem. Na ławce pod oknem obaj mężowie, niczym politycy, dzielą strefy wpływów i postanawiają zbudować stolicę świata tu, w puszczy.
Z Januszem Nowickim gra Jerzy Trela. Obaj brodaci: Nowicki z prawdziwą brodą, Trela ze sztuczną.
- Trzy lata temu gospodarz z Trześcianki opowiedział mi ze szczegółami tę rozmowę - wspomina Tadeusz Słobodzianek - Prorok był niezadowolony z cara, że przegrał z bolszewikami, i nawet, jak cytował ów gospodarz, łajał go mówiąc: "Przepiliście wszystko i pouciekaliście jak zające". To zdanie wydało mi się dziwnie znajome. Dopiero w domu uświadomiłem sobie, że jest to przecież fragment mojej sztuki "Car Mikołaj"! Po prostu w 1988 roku, przed premierą w Teatrze Dramatycznym, fragmenty spektaklu puścili w telewizji jako reklamę. Stąd gospodarz usłyszał dialog, który przedstawił mi jako najprawdziwszą prawdę.
W Leszczanach, Grzybowszczyźnie, Góranach mało kto nie oglądał poprzedniego spektaklu Słobodzianka "Prorok Ilja".
- Zmyślenia to były i krytyka - machają ręką gospodarze. Uważają oni, że teatr samą prawdę ma przedstawiać. A w "Proroku" prawdy nie było. Ale nie przeszkadza im to oferować do wypożyczenia do filmu koni, wozów i kożuchów. Aż kierownik produkcji nie może się od ofert opędzić.
Pod wieczór do Wierszalina schodzą się ludzie z okolicznych wiosek. - Bo u nas, na ścianie wschodniej, zobaczyć Trele to wielka sensacja - tłumaczy motocyklista z Leszczan.
W Krakowie bliźniacy Wacław i Lesław Janiccy przez 25 lat grali w teatrze Tadeusza Kantora Cricot 2. U Tadeusza Słobodzianka występują w roli braci Kastrawickich - przybocznej gwardii cara.
- Realność, proszę pana! W Cricot była realność najniższej rangi, a tu - realność historyczna. Wszystko oryginalne. Czujemy się trochę jak u Kantora - mówi Wacław.
- Choćby ten pistolet bębenkowy z 1945 roku - dorzuca Lesław. - Kręcenie zdjęć w tych starych chałupach jest nam bliskie, bo... - zaczyna Wacław.
- Bo nie gramy z atrapami - kończy za brata Lesław i poprawia szynel, pod którym zawieszony na sznurkach dynda arsenał gwardzisty: siekiera, dwa granaty i bębenkowiec.
Koło Gródka i Krynek do dziś krążą opowieści o cudownym uratowaniu cara. Mikołaj Romanów miał zamienić się z białogwardyjskim oficerem na mundury i w przebraniu uciekł z Petersburga - twierdzą starzy ludzie.
- Ojciec Joan z Kronsztadu przepowiedział carowi, że przez siedem lat będzie oficerem, a przez siedem - żebrakiem. I to się spełniło - opowiadają z nabożeństwem.
O Mikołaju Regisie pierwszy napisał w latach 70. Włodzimierz Pawluczuk, socjolog i religioznawca, w swoim zbiorze reportaży "Wierszalin".
- Jeździłem później w tamte strony i słuchałem opowieści o carze. Resztę stworzyła wyobraźnia - wspomina Tadeusz Słobodzianek.
Ale dziś nie jest już tak pewne, co w sztuce wymyślił sam autor, a co dopisało życie.
W Trześciance bracia Grygoruk demaskują legendę.
- To nie żaden car był - denerwuje się 86-letni Piotr Grygoruk, a jego brat bliźniak Paweł powtarza - Nie car...
- To był największy kurwiarz - sapie Piotr.
- Baby ganiał - sapie Paweł.
- Nie był sprawiedliwy - kręci głową Piotr.
- Pił - dorzuca brat.
- Prorok fałszywy, ale nie car.
- Car nie...
Piotr i Paweł przed wojną chodzili do sławnego proroka Ilji Klimowicza, do Wierszalina. Z tych czasów zachowali żelazne zasady moralne i znajomość Biblii na pamięć. Regis w ich oczach jest diabłem wcielonym.
- Prorok Ilja przegnał go - zaczyna Piotr.
- Idź precz, boś niesprawiedliwy, tak powiedział i go przegnał - kończy Paweł.
Więc nie wierzą, że znów w Wierszalinie ma spotkać się prorok z carem, a ich rozmowę nagra telewizja.
W Ciełuszkach, kilka kilometrów od Trześcianki, pamiętają, jak Regis przyjeżdżał na nabożeństwa do cerkwi, którą we wsi, wbrew prawosławnym duchownym, wznieśli przed wojną członkowie sekty wtórników.
- Wtornicy, bo świętowali we wtorek, zamiast w niedzielę - tłumaczy 81-letni Mikołaj Pawluczuk.
Zajeżdżał Regis wozem, z ikoną na piersiach. Przez cały tydzień modlił się i śpiewał z kobietami. W całej wsi słychać było jego donośny bas.
- Śpiewał, aż lampy gasły - z podziwem mówi Pawluczuk.
Po tygodniu zaprzęgał konie i ruszał do domu. Do wozu pakowały mu kobiety kiełbasy, jajka, ser, kury, płótno.
Mówią, że dziewięć miesięcy po takich nawiedzeniach zdarzały się w Ciełuszkach chrzciny, ale czego to ludzie z zawiści nie wymyślą.
Znów w Wierszalinie
- On miał, proszę pana, w oczach hipnoz! - dowodzi Borys Wołoszyn, który z matką Polą mieszka kilkaset kroków od zabudowań Wierszalina. - Kobiety
lgnęły, że nie wiem! Brał i w las ciągnął, nawet się nie oglądał. Nawet starym dogadzał, jak młodych nie starczało.
- A w filmie car podobny?
- A jakże, podobny, podobny - kiwa głową Borys Wołoszyn, patrząc na Janusza Nowickiego w mundurze ze złotymi epoletami.
- Co ty tam, Borys, wiesz, przecież ciebie na świecie jeszcze nie było - śmieje się Nadzia Miszczukowa z Leszczan.
- Co? Może nie wiem, jak car wygląda?! - zaperza się Borys i obrażony odchodzi z planu.
W Białymstoku
Tadeusz Słobodzianek czeka na wznowienie przerwanych zdjęć. Do spektaklu potrzebna jest jesień, a liście w Juliance, Wierszalinie i Sannikach wciąż jeszcze zielone.
- Regis to skrzyżowanie Rewizora z Don Juanem. Taki diabeł, który pojawił się, żeby zamieszać ludziom w głowach, przewrócić zasady moralne. Był hochsztaplerem, żerował okrutnie na naiwności ludzi. Uruchomił demony i odszedł. Czyż to nie fascynująca postać?
Mikołaj Regis, cerkiewny regent, nie musiał się wysilać, by zostać carem. Tęsknota ludzi za starym porządkiem była wtedy tak silna, że łatwo przyszło mu wejść w rolę.
- Chcę zostawić w spektaklu znak zapytania nad pochodzeniem Regisa. Może on rzeczywiście był carem? - zastanawia się poważnie dramaturg.
Gdzie jest car?
Z biegiem lat historie ze sztuk, książek i artykułów wchodzą w obieg jako prawdziwe opowieści z życia cara Mikołaja. Jego życiorys ma coraz więcej wersji.
Według Poli Wołoszyn Regisa przegonił sołtys, za niemieckiej okupacji.
Inni mówią, że wyjechał sam, kiedy sława jego przebrzmiała i skończyły się dary od wierzących. Podobno do Brześcia.
Jeszcze inni zarzekają się, że Regisa zastrzelił sam prorok Klimowicz, zazdrosny o wpływy.
I nikt nie potrafi dziś oddzielić prawdy od zmyśleń. Nawet teatr.