Wieczyste koło udręki i nicości
Przed 18 laty zrealizowane na scenie Starego Teatru "Wesele" przeszło prawie nie zauważone. A jak żaden inny spektakl tamtej doby, obrazowało stan ducha inteligencji polskiej, stan społeczności, której ogniwa porozsypywały się jak paciorki zerwanego naszyjnika.
Dziś, w r. 1995, w Teatrze Studio w Warszawie, Jerzy Grzegorzewski powraca do stanu dusz artystycznych. Oparta na Wyspiańskim "La Boheme" - odnosi się w historycznym rzucie do dnia dzisiejszego. I znowu, jak przed laty, napotyka na mur niezrozumienia (p. rec. R. Pawłowskiego "Czyściec Wyspiańskiego", "Gazeta Wyborcza" z 1 III). Zapewne dlatego, że artystyczna diagnoza - braku jakiejkolwiek, poza narkotyczną, świadomości inteligencji - tak dalece pokrywa się ze stanem rzeczywistym.
Ten polonez błędnego koła udręki artysty - pozornej zarazem i autentycznej - na swój początek w młodopolskiej kawiarni. Na galerii foyer teatru przy świecach wybladłe postacie wokół kawiarnianych stolików. Weltschmerz i nostalgia zamykają się w trzech piosenkach z "Kramu z piosenkami" Leona Schillera: "Kołysanka", "Peleryna", "Walczyk katarynkowy". W podniosłej arii wzbija się ponad tłum kawiarnianych cyganów-Geniusz (Eugeniusz Banaszczyk na zmianę z Andrzejem Hiolskim).
Przechodząc na widownię audytorium zasiada pod nawisem "chocholego" nieba - na plastikowej płaszczyźnie symbole daremności Wyspiańskiego. Na wprost (proscenium) kawiarnia, miejsce przeklęte i magiczne, na scenie właściwej, po lewej Chór (w czarach-wazach są to trzy Parki) i dalej zmienna, poruszająca się własnym rytmem biało-niebieska podwójna kolumnada. Daleki powidok "chaty rozśpiewanej" Wyspiańskiego. Po prawej, na wysokich schodach - spoczywający w półuśpieniu - Rycerz.
Najbardziej to chyba - ze wszystkich dotychczasowych - muzyczny spektakl Grzegorzewskiego. Rozwija się na prawach wariacji wokół motywów z "Wesela" i "Wyzwolenia", tworząc jednak swoisty rys historyczny dziejów świadomości artystycznej, zmierzającej jak w "Wyzwoleniu" ku budowie rzeczywistości poprzez sztukę i równie wobec rzeczywistości bezsilnej. Sceniczna garderoba pustych mitów i "kawiarniany światopogląd", mglisty a rozpaczliwy, są przerywnikami dramatu na scenie głównej. Dramatu, który stać się nie może. Na początek polski Edyp-Sfinks (Stanisława Celińska) zada najważniejsze pytanie, tu się przewinie jakaś ciżba z "Wesela" - "Albośmy to jacy, tacy", przejedzie przez proscenium na wózku Muza (Teresa Budzisz-Krzyżanowska), niczym karnawałowa Królowa patetycznie a groteskowo głosząc swoje posłannictwo, w finale - w tym samym teatralnie nieprawdziwym miejscu pojawia się Stary Aktor (Zdzisław Tobiasz) popychany na inwalidzkim wózku przez Konrada (Jerzy Łazewski). Nic się w całość złożyć nie chce. Jak w "Weselu": "Niechby się raz wszystko spali/ zetrze się, na proch się zsypie/ jak kolumny, na gruz się rozwali...
Reżyser (Józef Duriasz) i Antreprener (Edward Żentara) razem z Konradem - daremnie wzywają do "wielkich skal". Kawiarnia i jej filozofia nihilizmu, uosabiana przez Nosa (znakomity Andrzej Blumenfeld) coraz to rozdziera budującą się tkankę mitu spełnienia się artysty. Zresztą i na scenie wszystko jest pozorne: taniec Chochoła, pod murmurando kawiarnianego Chóru, wykonuje groteskowo zawodowy "sztukmistrz" (Stanisław Szymański), patetyczny (ustylizowany na występy artystów w kościołach w stanie wojennym) chór z "Wyzwolenia" - "Bożego Narodzenia ta noc jest dla nas święta..." - kontrapunktuje groteskowy "szlagier" kawiarni: "U nas wszystko dramatyczne...". Obezwładniająca nostalgia kawiarni i śmierć powracają jako motywy wieczne w "La Boheme". Śmierć pod wieloma postaciami. Jako Sprzątaczka (Helena Nurowska) wymiatająca słowami: "Kajsi, gdziesi, cosi, ktosi" i Mickiewiczowskim "A kysz" - aktorów do kawiarni, a to jako powracająca w repryzach scena Marysi - Widma (z "Wesela") zwieńczona sznurem rozsypanych pereł, a to jako bezsilny chór wokół Konfesji Św. Stanisława.
"La Boheme" jest jak Mahlerowska symfonia - wielobarwna, z powracającym motywem ostateczności, rozpaczy. Ale jak rzadko u Grzegorzewskiego - nadziei w tym przedstawieniu nie ma. Jest to błędne koło, które w myśl finałowej pieśni Chóru (do słów Poety z "Wesela") może codziennie zacząć toczyć się na nowo: "Taki mi się snuje dramat/ groźny, szumny, posuwisty,/ jak polonez, gdzieś z kazamat/ jęk i zgrzyt, i wichrów świsty...".
"La Boheme", warszawsko-krakowski spektakl, w którym wielką rolę pełni muzyka Stanisława Radwana, scenografia i kostiumy Barbary Hanickiej - jest bez wątpienia jednym z najważniejszych wydarzeń teatralnych ostatnich lat. Obrazującym, jak żaden, stan ducha kawiarnianych elit, krajobrazy fałszywej mitologii, garderobę zużytych kostiumów.