Artykuły

Nuda prowincji

Przedstawienie Jerzego Jarockiego było szansą na osobiste wyznanie. Zamiast tego powstał przyzwoity czechowowski spektakl jakich wiele

W pierwszej chwili w przedstawieniu Jerzego Jarockiego trudno rozpoznać Czechowa. Pierwszy obraz przywodzi na myśl raczej Becketta: domownicy siedzą nieruchomo w fotelach, na krzesłach i ławkach, jakby czekali od lat na nie wiadomo co. W scenografii Jerzego Juka-Kowarskiego nie ma sielskiej atmosfery domu na wsi, żadnych zwiewnych firanek ani dzikiego wina. Scena pogrążona jest w półmroku, który pogłębiają szare, puste ściany. Słychać zbliżającą się burzę. Na pierwszym planie wdowa Wojnicka (Iga Mayr) mamrocze coś o broszurze, którą właśnie przeczytała. Jarocki skreślił dużą część I aktu. Z kwestii Astrowa, wujaszka Wani i Sieriebriakowa zostały tylko te zdania, w których mowa jest o starości, chorobach i bezsensie życia. Nie ma wątpliwości: to są Ham, Clov i Winnie rosyjskiego powiatu, skazani na dręczące, wspólne życie, czy raczej wegetację, złapani w pułapkę prowincji.

Ale następne sceny nie są kontynuacją tego pierwszego, równie wstrząsającego, co nieznośnego obrazu prowincjonalnej nudy. Zaczyna się kręcić tragiczno-komiczna miłosna intryga, w której wszyscy są zakochani w niewłaściwych osobach, wujaszek Wania przeżywa wstrząs, przyłapując swoją ukochaną Helenę na tete-a-tete z Astrowem, później strzela do profesora Sieriebriakowa, trafiając w Bogu ducha winne szyby. Słowem, rozpoczyna się bardzo przyzwoity czechowowski spektakl, taki, jaki można dzisiaj zobaczyć w dobrym teatrze w Moskwie czy Petersburgu. Nie ma on jednak siły pierwszych chwil, kiedy wydaje się, że Jarocki poprzez Czechowa dotknie bardzo osobistego tematu starości, absurdu życia, daremnych starań i daremnej pracy. Kiedy myślimy, że dokona wiwisekcji także na własnym życiu, on zmienia kurs i żegluje w stronę szczęśliwego finału.

Konsekwencją tego zatrzymania w pół kroku są role aktorów Teatru Polskiego, również zatrzymane w pół drogi. Wojciech Kościelniak - Astrow, któremu zabrano większość kwestii o działalności społecznej doktora leczącego za darmo ludzi po wioskach, ma do zagrania tylko casanowę. W scenie z Heleną (Halina Skoczyńska) widzimy, że znacznie lepiej czuje się, trzymając w rękach kobiecą kibić niż stetoskop. Halina Skoczyńska jako Helena, żona emerytowanego profesora, mogła zagrać młodość, zarażoną starością, gra tylko młodość. Rola Soni (Jolanta Fraszyńska) nie ma finału, ta największa, bo najmłodsza ofiara prowincjonalnego życia, w ostatnim akcie zachowuje się tak, jakby wszystko spłynęło po niej jak po kaczce, zawiedziona miłość, zawiedzione życie. Nad rozłożonymi rachunkami podają sobie z wujaszkiem Wanią (Krzysztof Dracz) ręce, oboje pogodzeni całkowicie z losem. Za chwilę ruszą do rachunków, a my do domu, z poczuciem, że nic istotnego ani w naszym, ani w ich życiu się nie zdarzyło.

Przedstawienie Jarockiego zawodzi tym bardziej, im lepiej grają aktorzy, im ciekawsze są epizody Zygmunta Bielawskiego (Tielegin - chodząca rozpacz), Krzesisławy Dubielówny (gderliwa i senna niania Maryna). Czujemy, że z tym zespołem była szansa na wydarzenie, że właśnie dzisiaj, kiedy praca stała się bogiem, sztuka o sensie pracy dla innych mogła na nowo zadziałać. To jednak, co płynie ze sceny, zupełnie nie przystaje do rzeczywistości. Jarocki pokazuje nam grupę ludzi znudzonych pracą w chwili, kiedy milion ludzi szuka tej pracy i dostaje obłędu z powodu jej braku. Charakterystyczne są słowa, jakimi Sieriebriakow żegna się z Astrowem, słowa o tym, żeby wziął się do roboty. W sztuce to wołanie o pracę w ustach nieroba żerującego na pracy innych brzmiało ironicznie, w przedstawieniu, w którym nierób mówi te słowa do innego nieroba, zostaje z nich tylko drwina. A przecież chyba nie chodziło Czechowowi o pracę na rzecz takich ludzi jak profesor Sieriebriakow, niezdolnych do niczego, lecz na rzecz przyszłych pokoleń. Jarocki odbiera i tę nadzieję.

"Wujaszek Wania" w dorobku Jerzego Jarockiego będzie zapewne stawiany obok dwóch wersji "Płatonowa" z lat 90., nie ma jednak rozmachu i odwagi tamtych przedstawień. Reżyser, który miał odwagę mówić o rzeczywistości rzeczy gorzkie i bolesne, tym razem schował się za swoich bohaterów, odgrodził ciemnymi kurtynami od świata. Nie o takiego Czechowa dzisiaj chodziło.

Antoni Czechow "Wujaszek Wania - sceny z życia ziemian", przekł. Jarosław Iwaszkiewicz, oprac. tekstu i reż. Jerzy Jarocki, premiera 11 marca 2000, Teatr Polski we Wrocławiu, Scena na Świebodzkim

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji