Artykuły

Mimo wszystko warto żyć

"Będą mnie czytać jakieś siedem lat, może nawet siedem i pół, a potem zapomną" - mawiał Antoni Czechow. Po dramaty autora "Trzech sióstr" wciąż sięgają najwięksi. Na świecie m.in. Giorgio Strehler, Peter Stein. U nas z uporem wraca do Czechowa Jerzy Jarocki.

Człowiek w twórczości Czechowa nie ma w sobie nic z bohatera. Żyje po cichu, po cichu, niepostrzeżenie umiera.

Jego świat tonie w odcieniach szarości. Ludzie chcą być dobrzy, ale prawie nigdy nie osiągają celu. To co piękne miesza się z brzydotą, wzniosłe walczy z przyziemnością. Bohaterowie czasami śmieszni, częściej smutni. I żal za utraconym życiem. - Mógłby być ze mnie Schopenhauer, Dostojewski - mówi w rozpaczy wujaszek Wania.

Czechow opowiadał o ludziach bez egzaltacji, bez patosu. Rozumiał ich, wydawało się, że znał bardzo dobrze i lubił.

Malował słowem piękne pejzaże. Przyroda jest w każdym dramacie: ogrzewa letnim słońcem, nęci wiosennymi zapachami, przygnębia deszczową melancholią, skrzypi mrozem pod podeszwami.

Może najwyraźniej widać to w ostatnim z Czechowowskich arcydzieł - "Wiśniowym sadzie". Autor określił go jako "dziwną komedię". Przeczucie nadciągającego końca starego porządku, odchodzenie dawnej feudalnej Rosji, uosabianej przez starego służącego Firsa, towarzyszyło scenom niemal farsowym. A w końcu pozostał tylko głuchy dźwięk pił ścinających drzewa w wiśniowym sadzie.

Jednak zawsze na końcu jest u Czechowa nadzieja. Czasami szczątkowa, zniszczona przez tragiczne wydarzenia. Czasami ograniczona tylko do tego, żeby człowiek jeszcze zdążył przemyśleć swoje życie. Dni, które mu zostały, przedziera się promyk słońca.

Powrót po latach

Teatr Jerzego Jarockiego kojarzy się przede wszystkim z polskimi autorami - Witkacym, Gombrowiczem, Różewiczem, Mrożkiem - ale i Czechow ma w nim ważne miejsce. "Wujaszka Wanię" reżyserował już przed 40. laty we wrocławskim Teatrze Rozmaitości. Do historii przeszedł "Wiśniowy sad" zrealizowany w krakowskim Starym Teatrze w 1975 roku. Lata 90. przyniosły "Płatonowa" i "Płatonowa - akt pominięty" - spektakle przygotowane w Teatrze Polskim we Wrocławiu - zgodnie uznane za jedne z najważniejszych wydarzeń dekady.

Obu "Płatonowów" Jarockiego nie sposób porównywać z jego inscenizacją "Wujaszka Wani". Dramat młodzieńczy, niedokończony, uważany jest za pisarską wprawkę Czechowa, zapowiedź jego przyszłych arcydzieł. Wymaga bardzo precyzyjnego opracowania tekstu, bowiem "Płatonow" zagrany bez żadnych skrótów trwałby pewnie z siedem godzin.

Jarocki wykroił z tej sztuki materiał na dwa przedstawienia. Skreślił to, co w dramacie niejasne, podkreślił najważniejsze kwestie. Dokonane przez reżysera skróty w "Płatonowie" nie budziły najmniejszych wątpliwości. Powstał teatr zgodny z duchem Czechowa ale czystszy od tego, który zapisany był w jego utworze.

Z "Wujaszkiem Wanią" jest inaczej. Tym razem Jarocki rezygnuje z wielu fragmentów tekstu, skreśla całe sceny, redukuje znaczenie poszczególnych postaci. Kiedy podnosi się kurtyna, w majątku Sieriebriakowa (Edwin Petrykat) trwa wieczerza. Wojnicka (Iga Mayr) uporczywie chce zwrócić na siebie uwagę profesora, inni bohaterowie milczą, zastygli w nienaturalnych pozach. Pierwsza część spektaklu rozgrywa się nocą, ale ci ludzie nie zaznają snu. Walczą o miłość, chcą przez chwilę poczuć się potrzebni. Bez skutku - przytłacza ich poczucie wszechogarniającej beznadziei.

Świat zdegradowany

Jarocki nie broni swoich bohaterów. Wujaszek Wania (dobry Krzysztof Dracz) to żałosna karykatura. Nie ma przeszłości, pozostała w nim wściekłość na zmarnowane życie. Nie wierzy w przyszłość, zatraceni w uczuciu do Heleny (Halina Skoczyńska) traktuje jako urozmaicenie smutnej codzienności.

Skoczyńska próbuje poczuć, co znaczy druga młodość. Odrzuca Astrowa (Wojciech Kościelniak), choć chętnie by z nim uciekła. Brakuje jej odwagi.

Wreszcie Sieriebriakow Petrykate - nadęty doktryner, który zapomniał, jak smakują jakiekolwiek uczucia.

Jarocki maluje na scenie świat zdegradowany. Nie ma w nim Czechowowskiej przyrody, nie ma prawdziwych emocji. Jest trwanie bez sensu i celu. W takiej rzeczywistości staje się zrozumiałe, dlaczego Helena i Sonia (Jolanta Fraszyńska) kochają się w Astrowie, choć doktor w interpretacji Kościelniaka jest tylko nudnym zblazowanym dandysem, który - inaczej niż u Czechowa - dawno już w nic nie wierzy. Z tą decyzją obsadową można się zresztą spierać, gdyż Kościelniak ogranicza się do grania szkicu postaci, a nie pełnokrwistego bohatera.

Jarocki pokazuje Czechowa egzystencjalistę. Scenograf Jerzy Juk-Kowarski wykorzystuje głęboką przestrzeń Sceny Na Świebodzkim, by zbudować labirynt pokoi. Tego domu nie da się lubić - prawdopodobnie trudno w nim żyć. Nie ma śladu rosyjskiej rodzajowości, są tylko ludzie daremnie rozstrząsający przeszłość. Czujemy się tam jak podglądacze prawdziwego życia. Koniec przedstawienia niczego nie oznacza. Życie w domostwie Sieriebriakowa trwać będzie dalej i zapewne nic w życiu bohaterów się nie zmieni.

Na koniec reżyser pozostawia nam jednak nadzieję. Monolog złamanej bólem i rozpaczą Soni, (wielka rola Jolanty Fraszyńskiej) kończy się krótkim "wierzę". To wyznanie ma moc oczyszczenia. Mimo wszystko, mimo wszelkich upokorzeń, warto żyć - zdaje się mówić Jarocki. W tym również zgodny jest z Czechowem.

Antoni Czechow "Wujaszek Wania", opracowanie tekstu i reżyseria Jerzy Jarocki. Teatr Polski we Wrocławiu, Scena na Świebodzkim, premiera 11 III 2000 roku.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji