Artykuły

Nowa premiera BTD- Wenecja a'la Koszalin

BYŁ W WENECJI dwieście lat temu pewien adwokat. O jego sukcesach na salach sądowych nie dotarły do nas wiadomości, natomiast zapisał się on w historii teatru jako autor 267 sztuk - w tym 155 komedii. Nazywał się Carlo Goldoni.

Kombajn teatralny pod firmą Henryk Baranowski przy współpracy Jerzego Juk-Kowarskiego i Waldemara Fogla (parachoreografia) napisał tekst w oparciu o jedną z tych 155 komedii Goldoniego, zainscenizował, wyreżyserował i zaprojektował scenografię spektaklu "Dziś bliźniaki", będącego najnowszą premierą Bałtyckiego Teatru Dramatycznego. Premierą nie bez blasków i... nie bez braków.

Widza zaskakuje już nie stereotypowy prolog. Po hallu teatralnym spacerują aktorzy: Brighella serwuje wodę z sokiem, Arlekin przebiega ze stosem paczek i walizek, Florindo przeprowadza rozgrzewkę bokserską, Lelio, "artysta dramatyczny", rozdaje wytwornym gestem wizytówki a Doktor - zaświadczenia na firmowych blankietach. Wszystko przy wtórze przebojów z Trzydziestolecia. Trwa to lekkie zamieszanie do trzeciego dzwonka, gdy publiczność usadowi się już na swoich miejscach a zgromadzeni przed białą kurtynką aktorzy powitają ją pieśnią-songiem, nader poważnej, filozoficznej treści.

Wizualnie - tworzą najprzedziwniejszą zbieraninę. Od boksera w pełnym wyposażeniu treningowym i milicjanta, którego "firmowy" mundur jest uzupełniony na plecach ogromnym, śmiejącym się słońcem - do artysty w nienagannie stylowym fraku i pań, ubranych w trykoty z najnowszej kolekcji "Przekroju". Taki misz-masz reprezentuje sobą zresztą całość przedstawienia: z aluzji do współczesnych obyczajów i kultury masowej brakuje chyba tylko wyraźnie określonych "git-ludzi" oraz streakingu, bo poza tym jest wszystko, co lokuje klasyczne postaci komedii dell'arte w wieku XX, czasem jeszcze bliżej - w Koszalinie. Ostre, często dowcipne black-outy i zachowanie postaci kontrastują ze zwiewną materią osiemnastowiecznej komedii, niestety, ze szkodą dla tej ostatniej. Całość intrygi polegającej na pomieszaniu dwóch bliźniaków wyjaśnia się dopiero na końcu. Bowiem fabuła, tekst, rama komedii jest tylko pretekstem dla pomysłów inscenizatora. Ich obfitość rozsadza rytm przedstawienia, będącego po prostu odrobinę za długim i gubiącego zbyt często tempo.

Lubię i nie lubię pisywać recenzji z premier. Lubię, ponieważ odczuwa się wtedy jedyny, niepowtarzalny urok święta, gdy wielotygodniowa często praca całego zespołu ludzi dobrej woli przedstawia się publiczności, przepełnionej także dobrą wolą poddania się urokowi i magii teatru. Nie lubię, gdyż we wszystkich popremierowych dyskusjach argument o "dotarciu się" spektaklu w trakcie wielokrotnych przedstawień dezawuuje z góry wszystkie możliwe pretensje.

Cóż dopiero począć z takim spektaklem, w którym nie można nie docenić ambicji przełożenia zasad i postaci improwizowanej komedii dell'arte na język współczesnych pojęć i kontekstu obyczajowego. Spektaklem na swój sposób zabawnym, w którym jeśli coś szokuje publiczność, to jest na pewno stale bliskie aktorom, bawiącym się zresztą przepysznie nawet przeciągniętymi nad miarę skeczami. Nie zmiksowano - mówiąc językiem używanym na scenie - jednak dostatecznie wszystkich elementów przedstawienia. Kabaretowej zabawy (o ileż pewniej czują się tu Jerzy Janeczek w podwójnej roli Tonina i Zanetta, tytułowych bliźniaków czy Waldemar Kownacki (Florindo), niżeli w solennych rolach "Irydiona" - (z partiami oryginału Urszula Jursa i Ewa Nawrocka robią co mogą, żeby nas przekonać, iż Kolombina może występować z odkurzaczem w garści a Rozaura jako surowa siostra miłosierdzia. Rozkręcającej się (nie bez oporów, ze względu na pewne dłużyzny) coraz komiczniejszej akcji - z licznymi piosenkami serio (muzyka - Jerzy Satanowski, teksty - Edward Stachura), znakomitymi w swoim rodzaju, ale nie przystającymi momentami zupełnie do całości.

Podbija jednak widza niekłamany wdzięk i żywiołowość młodych wykonawców, choć z różnych powodów zbierają oklaski, np. Arlekin (Andrzej Blumenfeld) i Lelio (Jerzy Rogalski) a wśród tego licznego, wyrównanego zespołu palmę pierwszeństwa oddałabym Zbigniewowi Michowi (Pankracy), za talent i dojrzałość wyrazu - gdyby można było przyznawać swoje prywatne laurki.

Czy byłoby to równie śmieszne przedstawienie, gdybyśmy zobaczyli oryginał, bez zastępowania XVIII-wiecznych klejnotów workiem puszek po pekaowskich delikatesach, bez lądowania Florinda deklamującego "ciężka praca kraj wzbogaca" w OHP? Chyba raczej nie - komedia omyłek, wymyślona przez Goldoniego za wątła byłaby chyba na nasze dzisiejsze poczucie humoru. Ale też Goldoni był najzupełniejszym pretekstem - na tej zasadzie przenicować można ładnych parę tuzinów klasycznych komedii a że Henryk Baranowski wybrał właśnie tę - cóż, de gustibus...

Z wielu względów przedstawienie "Dziś bliźniaki" wydaje się charakterystyczne dla całości bieżącego sezonu Bałtyckiego Teatru Dramatycznego: oryginalne, żeby nie powiedzieć dowolne traktowanie tworzywa literackiego, kolektywność pracy nad spektaklem, oddawanie prymatu środkom teatralnym nad literackimi, w guście, niestety, mody na "teatr ubogi". Bo nad "prawdziwym" Goldonim, należałoby się jednak solidnie napracować! Tu - starcza rzucenie zabawnej aluzji, zgrabne wplecenie cytatu z wielkiej literatury, udany akrobatyczny skok - żeby stworzyć klimat zabawy. Aby być dobrze zrozumianą, bynajmniej nie lekceważę sobie wysiłku całego zespołu - doprowadził w końcu do celu, do rozbawienia publiczności.

Nie miał Carlo Goldoni za wiele szczęścia w życiu. W Wenecji gnębili go konkurenci - Gozzi i Chiari, ledwo Ludwik XVI przyznał mu pensję królewską, wybuchła rewolucja i protektor powędrował na szafot a uchwałę o zapomodze dla "citoyen Goldoni" powziął Konwent w dniu jego śmierci. A teraz wzięła się za niego młodzież bez krzty szacunku i estymy, przynależnej wiekowym komediopisarzom. Widział to kto? Widziała premierowa publiczność na jubileuszowych uroczystościach Bałtyckiego Teatru Dramatycznego w Słupsku. Zastrzeżenia rozpłynęły się w zapachu siedemnastu (tak!) przepysznych koszy kwiatów, niezliczonej ilości wiązanek róż i goździków, potoku gratulacyjnych listów i depesz, z którymi ledwo się uporały dwie lektorki oraz w grzmocie jubileuszowych oklasków. Nie ma to jak premiery w Słupsku!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji