Artykuły

Zagrajcie to jeszcze nie raz

Allan jest młodym, niegłupim, sympatycznym facetem. Kocha kino, pisuje interesujące i mądre teksty do kwartalnika filmowego. Wielu ludzi chciałoby poznać go osobiście, a wiele kobiet marzy o tym, by spędzić z nim uroczy wieczór. Allan ma jednak paskudną wadę - nie potrafi... żyć. Nie umie stać o własnych siłach i poruszać się wśród ludzi. Potrzebuje protezy. "Zaprzyjaźnia się" więc z bohaterem swojego ulubionego firnu "Casablanca" - Humprhrey Bogartem, który chodzi w długim płaszczu i kapeluszu, pali lucky strike'i, zjadł zęby na życiu, wie co to miłość, śmierć i nienawiść. Obaj ci faceci nie pasują do siebie, jak Woody Allen do roli seksownej blondynki, i ich związek, oparty na jednostronnej zależności musi zakończyć się katastrofą.

W obliczu przegranej, znajdujemy właśnie Allana, siedzącego na małej scenie kaliskiego teatru, przed ludźmi, którzy przyszli przejrzeć się w jego oczach; chcą śmiać się i wzruszać. Opowieść bohatera nie od razu porusza, a on sam bardziej irytuje niż wzbudza sympatię. Drażnią kanciaste, przerysowane gesty, słowa wypowiadane z wysiłkiem, nie docierają pierwsze dowcipy. Niepokoi nas trochę ten Jakub Ulewicz, którego bardzo lubimy i znamy z poprzednich wcieleń na kaliskiej scenie.

Choć w całe przedstawienie wpisana jest ewolucja psychiki młodego intelektualisty, proces uwalniania się od krańcowego uzależnienia, od póz pożyczonych od wielkiego Bogarta, to i tak z trudem przychodzi nam uwierzyć w tak pokazany stan skrajnej depresji. Sytuacja zmienia się, gdy na scenie pojawiają się pozostali bohaterowie przedstawienia, ci jak najbardziej realni i ci, zrodzeni przez wyobraźnię Allana.

Tak bowiem skonstruowane jest to przedstawienie, które rozgrywa się w świecie rzeczywistym i wyimaginowanym. Na zespoleniu obu tych planów polegała chyba największa trudność, z którą uporać się musiał przede wszystkim odtwórca głównej roli. Ulewicz poradził sobie z tym zadaniem doskonale. Scena, w której wymyślony Bogart instruuje onieśmielonego Allana, jak ma wprowadzić Lindę do przedsionka nieba, kiedy ją objąć, a kiedy obezwładnić czułym słówkiem, jest po prostu prawdziwą perełką. Widownia, z którą po pierwszych lodowatych chwilach udało się nawiązać żywy kontakt i nie stracić go do końca spektaklu, reaguje żywiołowo, a co niektórzy wprost pokładają się ze śmiechu.

Podobne reakcje wzbudza także wiele innych sytuacji czy gagów. Reżyserowi Janowi Buchwaldowi udało się nie uronić nic z sarkastycznego dowcipu Woody Allena. Ale nie tylko. Sporo w kaliskim przedstawieniu smaczków i detali, składających się na obraz "Zagraj to jeszcze raz". Urokliwa i przezabawna, a zbudowana oszczędnymi środkami etiuda na łódce, projekcja fragmentów filmu w telewizorze, brechtowskie w zamyśle, wplatanie w tok narracji ładnych, lirycznych piosenek do których słowa napisał kaliszanin - Piotr Łuszkiewicz, to tylko niektóre z nich.

Jest jeszcze coś, o czym warto wspomnieć - praca z aktorami, której rezultaty widać było w tym przedstawieniu. Nie po raz pierwszy odkrywamy zdolności młodej generacji kaliskich aktorów. Ich role - z wyjątkiem drobnych mankamentów - są dopracowane w szczegółach. Allan, przechodzący ozdrowieńczą metamorfozę - od ludzkiego wraka, faceta bliskiego choroby psychicznej, schizofrenika, wcielającego się w rolę filmowego amanta do człowieka o pełnej osobowości - jest zabawny; tragiczny, groteskowy. Przekonuje i zyski akceptację widowni.

Pomogli mu, oczywiście, przyjaciele: Agnieszka Dzięcielska - Linda i Piotr Szulc - Dick, nie zdołała przeszkodzić zaś tkwiąca głęboko w świadomości bohatera demoniczna Nancy - Mirosława Sapa. Ze wszystkich wcieleń Moniki Szalaty, najbardziej podobała się chyba Intelektualistka, rozkosznie wydymająca wargi i strojąca zabawne miny przed obrazami w galerii. Wdzięczny był również epizod Izabelli Szeli, która w króciutkiej scenie dała próbkę swego aktorstwa, pełnego czaru i ciepła. No i oczywiście niezapomniany Bogart. W kuluarach, nie bez racji mówiło się, że to jedna z najlepszych, jeśli nie najciekawsza rola Mariusza Michalskiego. Emploi tego aktora idealnie współbrzmiało z charakterem odtwarzanej postaci. Michalski podbarwił swojego twardego, cynicznego, koturnowego Bogarta nutą ironii, nie pozbawiając go jednak wszystkich tych cech, które kochamy u wielkich filmowych gwiazdorów.

Bogart odchodzi od Allana w dobrym, filmowym stylu, nie porzuca go w potrzebie, ale zostawia wówczas, gdy ten może już poradzić sobie sam. Gdy zrozumiał, że prawdziwą wartością nie jest odgrywanie póz, kameleonowe przeobrażanie się, bycie kimś lepszym i innym, ale wsłuchanie się w swój rytm. Niby proste, banalne, a tak często zupełnie nieosiągalne...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji