Artykuły

Śmiech i łzy

Reżyseria Jerzy Jarocki. Scenografia Jerzy Juk-Kowarski. Muzyka Stanisław Radwan. Tak mógłby się zaczynać leksykon współczesnej sztuki teatru. Choć prawdą jest, że znów nie zobaczymy premiery na głównej scenie. Teatr Polski lubi kameralny szept.

"Wujaszek Wania" to śmieszna sztuka o smutnych ludziach. Można te atrybuty odwrócić - to smutna sztuka o groteskowych i żałosnych ludziach, którzy "przeżyli życie tak głupio i tak bez smaku". Sztuka Antoniego Czechowa należy do klasyki światowego dramatu XX w. Wielki reformator nowożytnego teatru Konstanty Stanisławski wspominał, że Czechow do śmierci w 1904 r. nie pogodził się z odbiorem swych sztuk jako ponurych seansów psychoanalizy. Uważał, że pisze komedie. "Wiśniowy sad" określał nawet jako wodewil. "Wujaszek Wania" doskonale w ten groteskowy zamysł wpisuje swych bohaterów - kabotynów, pieniaczy, marudów i kochliwe, acz płoche nimfetki.

Teoria lustra

Czechow przekonuje w tekście, że prowincjusze zawsze doświadczają prawdy, iż sensu życia należy szukać w sobie. W czynnościach gospodarskich, w trosce o ukochanych, w pilności pracy.Niewiele to, ale też nieustanne histeryczne przemierzanie czterech kątów własnego salonu nie jest pielgrzymką do wyimaginowanej cudowności świata. Wyrzekanie nie jest kreacją. Czechow dopowiada - trzeba wejść pomiędzy ludzi zwykłych, bo zwykła uczciwość i czystość uczuć jest niezwykła. Tylko czy są jeszcze ludzie uczciwi i czyste uczucia? W końcu nawet pokój z kuchnią i werandą może być labiryntem, w którym utkniemy jak w krypcie. Tak inscenizował Czechowa Jarocki w "Płatonowie" w 1993 roku. Lustro zawsze mówi prawdę.

Atuty

Spektakl ma znakomitego reżysera, scenografa, kompozytora i ciekawą obsadę. Oprócz Jolanty Fraszyńskiej, pyskatej Ćmy z "Ekstradycji", i Krzysztofa Dracza - najpopularniejszego klienta Lukas Banku w Polsce - zagrają Zygmunt Bielawski, Edwin Petrykat, Halina Skoczyńska, Iga Mayr, Wojciech Kościelniak, Krzesisława Dubielówna, Cezary Kussyk i Agnieszka Grzybkowska. Jarocki jest wierny obsadzie z "Płatonowów" w Teatrze Polskim - m.in. grały w nich Skoczyńska i Fraszyńska. Choć obie odeszły z Teatru Polskiego, profesor zaprosił je na gościnne występy w tym spektaklu.

Lata 90. to dla Jarockiego hossa w Teatrze Polskim. "Pułapka" (1992), "Kasia z Heilbronnu" (1994), "Płatonow" i "Akt pominięty". Wreszcie przed dwoma laty mniej udana "Historia PRL-u według Mrożka". "Pułapkę" Różewicza pamiętam do dziś. Siedzieliśmy na scenie Teatru Polskiego jak nad gigantycznym strumieniem podświadomości, w którym śnił się koszmar Franza Kafki. Profesor jest jednym z ostatnich mistrzów teatru, w którym słońce, jeśli wzejdzie nad sceną, to kiedyś zachodzi. Niewielu dziś potrafi tak analizować plastyczność ludzkiego ciała, znaczenie gestu, spojrzenia czy milczenia.

Antoni Czechow, "Wujaszek Wania", reż. Jerzy Jarocki, scen. Jerzy Juk-Kowarski, muz. Stanisław Radwan, premiera 11 marca. Scena na Świebodzkim - Teatr Polski we Wrocławiu

Postawiliśmy na Czechowa

Rozmowa z Jerzym Jukiem-Kowarskim

Jerzy Jarocki przygotował we wrocławskim Teatrze Polskim "Wujaszka Wanię". Spektakl tajemniczy, bo choć premiera już dziś, to właściwie niewiele osób o niej wie. Reklam w mieście żadnych ni plakatów.

O uchylenie rąbka tajemnicy poprosiłem więc Juka-Kowarskiego, scenografa, od lat współuczestnika teatralnej legendy Jarockiego, który jest jednym z autorów inscenizacji.

LESZEK PUŁKA: Ponad ćwierć wieku buduje Pan scenografie. Dlaczego architekt zdecydował się na teatr?

JERZY JUK-KOWARSKI: Z kompletnego przypadku. Prowadziłem zajęcia z rzeźby na wydziale architektury wnętrz. Podjąłem się spraw teatralnych z potrzeby przeżycia jakiejś przygody. Spotkałem młodego człowieka, który studiował reżyserię w PWST w Warszawie. Próbowaliśmy razem bawić się w teatr. Z Jerzym Jarockim spotkał się Pan po raz pierwszy przed 25 laty. Jak było wtedy, gdy Pan właściwie dopiero zaczynał, a on już skutecznie uprawiał teatr?

- Do dziś nie wiem, jak to się stało, żeśmy się spotkali. Przypadek jest czymś, co naznacza moje życie. Zupełnie jak bohaterów Czechowa. Zdarza się wiele rzeczy zwyczajnych, dopiero ich nagły splot, przypadkowe nawarstwienie sprawia, że życie nabiera smaku tragedii lub komedii. Podobnie było z naszym spotkaniem. Nie było żadnej anegdoty?

- Nie. Jarocki zadzwonił do mnie, zaproponował współpracę przy "Wiśniowym sadzie". Prawdopodobnie ktoś mu podpowiedział, że jest młody chłopak, który zaczął się bawić scenografią, i że może warto się mną zainteresować.

Dlaczego Pan powiedział "tak"? Co znalazł Pan za progiem teatru Jarockiego?

Zawsze jest to samo. Jakaś awantura. Może potrzeba prawdziwej, mocnej przyjaźni. Łaknienie nowej znajomości. To musiało się zdarzyć, skoro zaowocowało 25 latami wspólnej pracy.

"Pułapka", "Historia PRL-u według Mrożka" były przejmującą aranżacją szarości, mroku. W "Wiśniowym sadzie" - Pana debiucie u Jarockiego - na pustej scenie ustawił Pan tylko dziecinne krzesełko. Potrafi Pan urzec minimalizmem na scenie.

Nie chcę o tym mówić, bo to jest tak, jakbym dodawał teorię do spraw, które często wynikają tylko z przypadkowych odczuć i zdarzeń. Wiem, szarość ma swoją semantykę. Los, historia, przeznaczenie. To są konkretne znaki. Wszystko, co w "Historii PRL-u" się odbywało, też miało swoje znaczenie. Szarość była swoistym cudzysłowem tamtej rzeczywistości. Ona miała znaczenie w czasach PRL-u. Nas interesowało przenikanie się snów i życia. Bo rzeczywistość PRL-u dotykała pewnego powszechnego snu. Kiedyś zrobiliśmy "Sen o bezgrzesznej" w Starym Teatrze, potem było "Życie snem", które też było spektaklem związanym z sytuacją historyczną Polski. "Historia PRL-u" jest z kolei snem widzianym oczami Jarockiego poprzez Mrożka, poprzez internowanie, nawet oczami zomowców. Wciąż go śnimy?

- Tak. Pozostał w nas pewien sen o tamtych czasach. Gazety podają, że wielu chce, by znów się wydarzył. Nam wydaje się, że motyw snu to dobra konwencja do pokazania w teatrze polityki. Nawet jeśli tam było za mało Mrożka w Mrożku?

- Wybór też ulega prawom przypadku. Nie musimy się zgadzać w sądach, ale musi nam się to samo podobać, by znaleźć wzajemność.

Po co Pan robi teatr? Oczywiście, poza pieniędzmi.

- Niedawno rozmawiałem z naszą asystentką. Próbowaliśmy dojść do porozumienia na temat teatru w ogóle. Po co jest teatr? Po co się go robi ? Ona powiedziała, że teatr rówieśników, który ogląda, właściwie jej nie dotyczy, nie pociąga. Ogląda i zawsze ma pretensje, że to nie jest pełnia, że współcześni nie potrafią jej zachwycić. Może za wcześnie dostają do ręki potężne narzędzie, jakim jest machina teatralna? Są szkoły, np. w Niemczech, po których twórcy przez wiele lat praktykują w pracowniach teatralnych, zaczynają choćby od przyszywania guzików, zanim podniosą kurtynę po raz pierwszy na własny rachunek.

Ich rówieśnicy w Polsce zbyt pochopnie rzucają się na scenę - jakby to był basen pływacki, a nie otchłań. A mnie się wydaje, że należy robić w teatrze to, co się podoba, dopiero wtedy, gdy zrozumiemy tę machinę do najmniejszego detalu, gdy przećwiczymy każdy z jej elementów w pokorze. Wtedy na pewno znajdzie się odpowiednia liczba osób, którym też się mój teatr spodoba. Które podobnie jak ja myślą. To jest ważne. Tak naprawdę konstruuje się to, co się nam podoba. Oczywiście nie mówimy o banałach. Moje myślenie o teatrze jest poparte tysiącem wspólnych doświadczeń, wiedzą o życiu. Ja wiem, że sam spektakl powstaje kilka dni przed premierą, gdy aktorzy po raz pierwszy stają wśród dekoracji. Gorączka tych kilku dni jest ostatecznym sprawdzianem tekstu, roli, scenografii. Czasem nawet premiera nie kończy roboty.

Czy warto pytać o szlachetność postaw, skoro w sto lat po Czechowie niewiele się w nas zmieniło?

Podejmowanie decyzji ma też sferę miłosną, bo dotyczy upodobań, nadziei, które niosą teksty czy wydarzenia. Ale ostateczna decyzja zawsze jest związana z pewnym przypadkiem i z potencją teatru. Ja nawet trochę żałuję, że nie doszła do skutku opowieść o Witkacym, którą miał zrobić Jarocki na tle "Szewców". Ale to nie jest rzecz do żałowania. Dobrze się stało - jest Czechow. Mija 25 lat od naszego pierwszego wspólnego Czechowa, czyli "Wiśniowego sadu". Wcześniej, przed 40 laty, był "Wujaszek Wania" Jarockiego we Wrocławiu. Tak się ciekawie poskładało. Postawiliśmy na świetność tekstu Czechowa i na tę ciekawość.

* JERZY JUK-KOWARSKI - architekt i scenograf. Wieloletni współpracownik Jerzego Jarockiego i Izabelli Cywińskiej. Autor m.in. przejmującej scenografii do "Pułapki" Różewicza we wrocławskim Teatrze Polskim oraz nagrodzonej "Historii PRL-u według Mrożka". Pracuje w teatrach Polski i Niemiec.

AKTORZY DRAMATU

KRZYSZTOF DRACZ

W spektaklu Iwan Wojnicki, czyli tytułowy Wujaszek Wania, jak nazywa go Sonia, córka Sieriebriakowa z pierwszego małżeństwa.

Aktor wszechstronny. Śpiewał udanie w "Syrenie-Elektro", znakomicie grał Marka w "Sztuce" Yasminy Rezy. Jest w niej najbardziej zadziornym, krytycznym i ciętym na bufonadę kultury współczesnej facetem. W "Historii PRL-u według Mrożka" gra nauczyciela z "Pieszo" i Bartodzieja z "Portretu". Wielokrotnie pracował z Jarockim. Zaimponował w komiksie scenicznym Macieja Englerta o Mackie'm Majchrze. Śpiewał ekscytująco o cynizmie świata jako sknera Peachum. W "Kancie" Lupy zagrał rolę niezwykłą - był papugą wielkiego filozofa.

HALINA SKOCZYŃSKA

Helena, kobieta ekscytująca Astrowa i Wojnickiego. Żyje na niby, stłumiona przez apodyktycznego męża-ponuraka Sieriebriakowa.

Aktorka wielkiego formatu. Stworzyła kreację w "Jesieni i zimie" Norena w Teatrze Współczesnym. Podobnie urzekała w "Król umiera" Grzegorzewskiego - stonowana w emocjach, przemyślana do najmniejszego gestu. Scena, w której Skoczyńska rekonstruuje z powietrza, czyli z brzmienia słów, postać ukochanego, była spektaklem samym w sobie. Grała w obu "Płatonowach". W Teatrze Polskim gościnnie.

EDWIN PETRYKAT

Prof. Aleksander Sieriebriakow. Ojciec Soni. Już przekroczył smugę cienia, bezsenność jest dlań ważniejsza niż miłość pięknej kobiety, a sława - od dobrego samopoczucia.

Jako jeden z nielicznych aktorów trzyma klasę w spektaklach klasycznych. Podobał się w "Damach i huzarach" Fredry. Warto było smakować scenę, w której z Teresą Sawicką Petrykat, szamocąc się z tupecikiem, ocalił żywiołowość dialogu Fredry. W "Kursie polskiego dla niezaawansowanych" Macieja Wojtyszki zagrał błyskotliwie w scenie wędrówki powstańczymi kanałami. Sukces aktorski - Hermann w "Pułapce".

JOLANTA FRASZYŃSKA

Nieszczęśliwa Sonia, kocha Astrowa, on jej nie chce.

Obecna w w kinie. Ważniejsze role filmowe w "Porze na czarownice" Piotra Łazarkiewicza, w "Białym małżeństwie" Magdaleny Łazarkiewicz. Rozkochała publiczność jako nimfomanka w "Kilerach 2-óch". W teatrze najpierw oczarowała nas w "Ani z Zielonego Wzgórza". Apetyczna i frywolna, pięknie śpiewająca - od czasów "Syreny-Elektro" - Lucy w "Operze za trzy grosze". Czarowała serca męskie w "Płatonowie". Była Julią w arcydramacie Szekspira. W "Płatonowie - Akcie pominiętym" jako Sasza na długo przed sesją w "Playboyu" pokazała niezwykle kształtny biust.

KRZESISŁAWA DUBIELÓWNA

Jako Maryna stara Niania w domu Wojnickich, duchowa partnerka Tielegina. Trzyma w garści dom i jego kuchnię.

"Wyszedł z domu" Różewicza, "Matka" Witkacego rozpoczęły dobrą passę aktorki. Gra niezwykle sugestywnie. Rewelacyjna jako Elza w "Czwartej siostrze" Głowackiego. Znakomicie odnalazła się w emploi tragikomicznym jako matka zamordowanego syna. Grała histeryczną żonę Immanuela Kanta w spektaklu Lupy. Zupełnie inna, tragiczna, w "Przemianie" Kafki.

IGA MAYR

Matka pierwszej żony Sieriebriakowa. W "Wujaszku Wani" zaledwie bywa na scenie.

Podbiła nasze serca przed laty, i trwa. Przejmująca była rozmowa Króla (Igor Przegrodzki) ze zmęczoną Pokojówką w interpretacji Mayr.

WOJCIECH KOŚCIELNIAK

Nieszczęśliwie zakochany w Helenie, a kochany przez Sonię Michał Astrow.

Rzadko grywa. Przeszkadza mu talent reżyserski, współpracował przez lata z PPA i teatrami muzycznymi Polski. Autor okrzykniętej hitem polskiej wersji "Hair". Był prawdziwym bohaterem spektaklu, w którym trzej mężczyźni poszukiwali kobiety. Uratował drugą część "Damy z jednorożcem". Grał człowieka tylko pozornie odsączonego z emocji. Współtwórca sukcesu "Syreny-Elektro" w Teatrze k2. Grał w "Złowionym" Grzegorzewskiego, "Płatonowie" Jarockiego i "Graczu" Bunscha.

ZYGMUNT BIELAWSKI

Ilja Tielegin, zubożały właściciel ziemski, którym pomiatają wszyscy.

Zygmunt Bielawski to perfekcyjny warsztat, głęboki głos, uważne oczy. Nigdy nie ma wpadek, choć zdarza się, że reżyserzy nie potrafią docenić jego talentu - tak było w "Operetce" Gombrowicza. Ceni swe role w "Sprawie Dantona" i w "Historii", gdzie potrafił zagrać bohatera z krwi i kości.

CEZARY KUSSYK

W spektaklu Parobek, rola epizodyczna. Jarocki wykorzystuje jego talent i sugestywną cielesność do "rzeźbienia" na scenie postaci drugiego, trzeciego tła. Tak było w m.in. "Pułapce".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji