Artykuły

Piach wilgoci

117. Krakowski Salon Poezji opisuje Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Siódma część poematu "Wit Stwosz" to cisza poezji. Konstanty Ildefons Gatczyński dobry jest dla wiersza. Daje odsapnąć rymom, rytmy wysyła na hamak, nie protestuje, gdy metafory przymykają powieki, a intonacja ziewa cicho. W siódmej części poematu o magiku, co legendarny ołtarz wyczarował, Gałczyński pozwala swemu oficjalnemu czarodziejstwu lirycznemu złapać oddech. A czasu mało. Sekund sjesty ledwie tyle, ile trwają te cztery zdania prozy, ten szary obrazek. Po czym wraca wiersz. Znów jest tak, jak ma być.

"25 lipca, na Jakuba, ołtarz obchodził swoje siódme urodziny. Był rok 1496, dziewiętnasta szczęśliwa, ale ostatnia dżdżysta jesień Stwosza w Krakowie.

Już za bramą miejską dopędził go stolarz (Laszlo Władysław), ofiarował mu na drogę woreczek żytniej mąki i pocałował go w rękę.

Na drodze było błotna i ciemno".

Bolesny obrazek. Portret? Ale czego portret? Ta cztery szare zdania trwająca cisza wiersza - czego jest odbiciem? Samotności? A tak w ogóle - po co odpowiadać? Właśnie... Oto dtua nieistotnego, który przecież kiedyś przepadnie w czasie nieskończonym, ktoś, kto oczom ludzkim dał wielką radość, odwraca się plecami do buczącego miasta i rusza w ciszę. Bez niczyjej pomocy. Za nim - ciepłe oddechy. Wokół niego tylko powietrze, pełne drobniutkiego piachu opadającej wilgoci. Przed nim - zmierzch krzepnący nieodwracalnie.

Bolesny obrazek. Bolesny, ale i spokojny. Bolesny, lecz dobry. Bolesny i kojący. Dni temu parę "Twój Styl" wydał listy Oscara Wilde'a. Tom nosi tytuł doskonały, pełen spokojnej zgody na nieuchronne - "Nic nie mogło być inaczej". Spokojny, dobry i kojący jest ten przez Gałczyńskiego napisany obrazek bolesny i szary, taki właśnie jest w istocie, gdyż przecież także tu, w życiu Wita Stwosza - nic nie mogto być inaczej. Wszystko było, jak być musiało. Musiał się odwrócić plecami do miasta. Musiał ruszyć w zmierzch. Musiał, więc po cóż nad tym bokć? To trzeba przyjąć.

Nie, nie wolno odpowiadać na pytania zbyt niedelikatne. Nie należy tłumaczyć obrazów. Niechaj sobie same radzą. Jak to się dzieje, że aktorska para, Anna Radwan i Piotr Adamczyk, drugi już raz wiersze czytając na Salonie Poezji, drugi raz głosami bezbłędnie trafia w gdzieś pod oficjalną skórą fraz skryty punkt najintymniejszy z możliwych? Jak to się stało, że tydzień temu wszyscy - bo obok wspomnianych, także Anna Dymna, Krzysztof Orzechowski i Józef Opalski, którzy odczytywali listy Gałczyńskiego i do Gałczyńskiego - wciąż muskali ten właśnie skryty punkt? No tak, kolejne pytania niedelikatne, czyli zbędne.

Niech wystarczy ów kruchy, bardzo rzadko słyszany, ale pod skórą każdego wiersza tkwiący timbre Gałczyńskiego, ten szmer krańcowo intymny i z wielką delikatnością, na okoliczność setnej rocznicy urodzin poety, tydzień temu podany. Niech wystarczy Gałczyński, który wreszcie był Gałczyńskim spoza dyżurnych, ciągle nakładanych mu masek kuglarsko-czarodziejsko-odpustowych. W końcu nie przez przypadek Radwan i Adamczyk nie przeczytali nieuchronnej w takich odświętnych razach "Zaczarowanej dorożki". I niechaj wystarczy ten obrazek. Jest w nim smak zeszłego Salonu.

Poranek niedzielny. Poranek jak cyrk o zmierzchu. Ostatni chichot opuścił namiot, gaśnie największe światło. Nic, tylko samotność areny i klaun, co trocinami kolory z twarzy ściera. Dziś znów zabawił gawiedź śmieszny mi wierszy karni. To dobrze. Zrobił swoje. Może odejść. Wiec wstaje i idzie. Opada pył. Dziś klaun zabłysnął poematem o rzeźbiarzu, co wieki temu oczy łudzi bardzo uradował. Mży miękkim piachem. Za plecami ma cyrk, przed twarzą - zmierzch. Uśmiecha się do swych czterech szarych zdań o artyście wchodzącym w ciemność. Nic nie moglo być inaczej? Nic. Drobny piach wilgoci zmywa z dłoni ślad czyichś warg. Idzie w zmierzch. Na ścieżce jest biotno. Jutro wróci. Albo nie. Będzie, jak ma być.

Teatr im. Juliusza Słowackiego, 117. Krakowski Salon Poezji. Wiersze Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego oraz listy jego i do niego czytali: Anna Radwan, Anna Dymna, Piotr Adamczyk, Józef Opalski i Krzysztof Orzechowski. Grali: Michał Nagy na gitarze, Janusz Butrym na fortepianie. Gospodarze: Anna Dymna i Józef Opalski.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji