Artykuły

Spektakl o przywarach

"Testament psa" w reż. Małgorzaty Bogajewskiej w Teatrze Polskim w Bydgoszczy. Recenzja Moniki Wirżajtys w Gazecie Wyborczej-Bydgoszcz.

Autora dramatu, Ariano Suassunę, oskarżano w rodzinnej Brazylii o bluźnierstwo. Natomiast on sam podkreślał, że piętnuje to, co złe po to, by ocalić co dobre. Dlaczego zatem widzowie tak dobrze bawili się podczas polskiej inscenizacji "Testamentu psa"?

W Polsce, w której wino "Prałat" sprzedaje się świetnie, a jego pomysłodawca na szklanym ekranie argumentuje dlaczego żyje w przepychu... W Polsce, w której mieszkańcy małych miasteczek nie wierzą ofiarom, a bronią oskarżanych o pedofilię księży... W Polsce, w której dużą popularnością cieszy się antysemickie radio, a artystów skazuje się na prace publiczne za obrazę uczuć religijnych... W tej właśnie Polsce na pewno potrzebna, a nawet konieczna jest dyskusja na temat Kościoła i naszej religijności.

Za tematy tabu, a katolicyzm w naszym kraju nadal pozostaje w obszarze niedozwolonym dla krytyki, biorą się najczęściej artyści. Małgorzata Bogajewska sięgnęła po tekst "Historii o Miłosiernej czyli Testament psa" głęboko religijnego brazylijskiego dramaturga Ariano Suassuna i wystawiła na bydgoskiej scenie wesele. Absurdalnie zabawną historię, jak to Piekarzowa (Małgorzata Maślanka) chciała poświęcić psa, a sprytny Grilo (Artur Krajewski) pragnący na tym zarobić wykorzystał chciwość dostojników kościelnych, reżyserka przeniosła we współczesne polskie realia.

Oglądamy więc wesele na którym grają "Białego misia", wódka się leje, a przy okazji można załatwić interes z kim trzeba. Owszem, pomysł wpisuje się w kontekst czytelnego dla wszystkich motywu polskiego wesela, ale czy nie nazbyt już eksploatowanego? Mam wątpliwości, czy jedynym sposobem mówienia o polskiej rzeczywistości jest parafrazowanie Wyspiańskiego, używanie jego "Wesela" jak wytrycha. Choć w tym przypadku właściwsze jest pewnie skojarzenie z filmem Wojciecha Smarzowskiego o tym samym tytule.

Widz znający inne wesela w polskim kinie zauważył z pewnością, że rozwiązania sceniczne (wbiegający co chwilę z sali tanecznej biesiadnicy) widział już także u Andrzeja Wajdy. Z kolei prowadzenie statystów, budowanie wiarygodnych scen zbiorowych, czy zatrzymania akcji (kiedy wszyscy pozują do zdjęcia) wydają się znajome choćby ze spektakli Krystiana Lupy, jeśli nie Pawła Miśkiewicza. Pytanie, czy dobrze zakomponowane pomysły innych służą wyłącznie efektom, czy mają swoje dramaturgiczne uzasadnienie?

Wśród gości wesela zorganizowanego na plebani znajdziemy więc i zepsutych nowobogackich (Piekarzową i jej męża), i hip-hopowca (Chico - Marek Tynda), i Mordercę (Krystian Wieczorek) jak z filmu (Tarantino raczej niż Pasikowskiego). Obejrzymy mało wiarygodną intrygę uknutą przez Grila, w której Ksiądz (Wojciech Świeboda), Zakrystian (Paweł L. Gilewski) i Biskup (Krzysztof Bień) uwierzą, że pies zostawił testament w którym zapisał każdemu po parę tysięcy, a Morderca, że zmartwychwstanie po tym jak z fujarki popłyną magiczne dźwięki.

Nie chodzi tu jednak o prawdopodobieństwo intrygi, bo tekst został pomyślany jak średniowieczny moralitet. Oskarżany w Brazylii o bluźnierstwo i nieposzanowanie Kościoła dramaturg wielokrotnie podkreślał, że piętnuje to, co złe po to, by ocalić co dobre. W jego tekście można także znaleźć życzliwość i zrozumienie dla tych wszystkich grzeszników. Dowodem są sceny sądu i przebaczenia, jak tłumaczy w nich Matka Boska: "...niemal wszystkie złe uczynki rodzą się z lęku...". Wczytując się w "Historię" trudno pozbyć się wrażenia, że napisał ją ktoś poszukujący prawdziwej wiary. Jak to ujął sam Suassuna w przedmowie do polskiego wydania dramatu: "najważniejsza jest nauka Chrystusa i zasady dogmatyczne, a reszta zaś wypływa z naszej złej natury, z naszej słabości. Kościół nie ma z tym nic wspólnego".

Dlaczego w takim razie w spektaklu Bogajewskiej nie wybrzmiały wśród żartów i gagów rodem z sit-comu kilkakrotnie powtarzane przez Grila słowa: "(...) Trzy dni dygotałem w gorączce na posłaniu, daremnie błagając o pomoc (...). Wołałem o księdza, ale i po księdza nikt się nie ruszył". Dlaczego śmiech rozlegający się na widowni nie zamierał na ustach?

Czy stępiła się już nasza wrażliwość, czy może reżyserka pozwoliła na to, by i aktorzy, i widzowie za dobrze się podczas spektaklu bawili. Szkoda, zwłaszcza, że druga część - sceny sądu nad grzesznikami - mogła nasze wspólne dobre samopoczucie zepsuć, sprowokować do rewizji stereotypowo pojmowanego, polskiego katolicyzmu. Tym bardziej, że tekst jest bardzo aktualny w kontekście dzisiejszych afer korupcyjnych i powszechnego zepsucia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji