Artykuły

Nowoczesny Fredro

Balladyna na hondzie, boha­terowie "Wesela" na wrotkach, Hamlet z piłką do koszykówki. Pomysłów na współczesność w klasyce by­ło w teatrze co niemiara i pojawia się coraz więcej. Jedne sensowne, inne pozbawione uzasadnienia. An­na Augustynowicz w "Mężu i żonie" A. Fredry zrealizo­wanym w Teatrze "Wybrze­że" przebiera Alberta w modne "dzwony", a wszy­stkim postaciom dramatu każe odbijać piłeczkę.

"Mąż i żona" to obok "Ślu­bów panieńskich" czy "Ze­msty" jedna z najchętniej granych w polskich teatrach komedii Fredry; zaliczana zre­sztą przez literaturoznawców do najlepszych dramatów hrabiego. Prościutkiej intry­dze, czyli małżeńskiemu czworokątowi uwikłanemu w miłosne oszustwa i zdrady, Aleksander Fredro nadaje fi­nezji i polotu, zaś riposty ko­chanków pisane ręką mistrza sprawiają, że zdecydowana większość dialogów do dziś jest bardzo aktualna, celnie obnażając obłudę i zakłama­nie.

Anna Augustynowicz, re­żyserka "Męża i żony" zreali­zowanego w Teatrze "Wy­brzeże" odarła spektakl z historycznego kostiumu. Na scenie pojawia się Albert (Rafał Kronenbeger) w blu­zie, rozszerzanych spodniach i z koralikami na szyi, Elwira (Dorota Kolak) w obcisłej sukience, prze­ciwsłonecznych okularach i kozaczkach na wysokich obcasach, Justysia (Paulina Kinaszewska) w "luzackiej" sukieneczce i sportowych butach i Wacław (Grzegorz Gzyl), ubrany chyba "najzwyklej", czyli w ciemne spodnie i koszulę. Dramat - niczym sportowy mecz - roz­grywa się na niewielkiej ciemnej scenie, przypomina­jącej wystylizowane boisko do gry w siatkówkę. Całość utrzymana jest w czerni. Bohaterowie komedii wchodzą zaś na scenę w rytm granego przez Justysię na skrzypcach poloneza. Zapowiada się in­trygująco. Dialogi prowadzo­ne są dynamicznie, a każda riposta podkreślona odbi­ciem piłeczki. Pomysł prosty, który jednak w tym przedstawieniu nabiera znaczenia. Ale Anna Augustynowicz, która swoimi realizacjami klasyki udowodniła, jak znakomicie czuje w nich współczesność, wprowadza jednocześnie ten spektakl i aktorów w niebez­pieczną pułapkę. Z dialogów Fredry prowadzonych w ta­kim tempie znika gdzieś cała dwuznaczność (to trudne za­danie dla aktorów, którzy także niemal przez cały spektakl tańczą), a dramat zostaje odarty - niestety - również z polotu i finezji. Obłuda wszystkich postaci jest tak jaskrawa, że... prze­staje robić wrażenie. Można się co najwyżej uśmiechnąć, ale trudno o głębsze porusze­nie. Aktorzy gestami i intonacją głosu podkreślają, że zastany układ małżeńskich zdrad akceptują, a przeczą temu tylko wypowiadane przez nich słowa o uczciwo­ści i pobożności. Z tej najwy­raźniej zamierzonej teatral­nej sztuczności zwycięsko wychodzi przede wszystkim Dorota Kolak jako Elwira (zwłaszcza w scenie kiedy zastaje swojego męża Wacła­wa ze służącą Justysia w jed­noznacznej sytuacji) oraz Ra­fał Kronenberger jako Albert. Bawi także Grzegorz Gzyl ja­ko zadufany w sobie mąż, ale Paulina Kinaszewska jako Ju­stysia odstaje od tego konse­kwentnego pomysłu na ob­nażanie obłudy, traktując sprawy całkiem serio i z przekonaniem. Wszyscy bohaterowie komedii nie schodzą też ani przez mo­ment ze sceny, obserwując się nawzajem z uśmiechem i dystansem.

Nie można odmówić Annie Augustynowicz i Markowi Braunowi, autorowi sceno­grafii, konsekwencji w reali­zacji scenicznych pomysłów i kilku interesujących rozwią­zań. Całości brakuje jednak żaru i przedstawienie robi wrażenie niedopracowanego. Nie jest to na pewno Fredro lekturowy, ale czy tylko to ma być dziś atutem klasyki na scenie? Lekceważenie kontekstu epoki na rzecz tzw. nowoczesności nie zawsze wychodzi takim spektaklom na dobre.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji