Artykuły

Kochaj albo rzuć

Na scenie - ascetyczna pustka: me­talowa rama i dwa krzesełka. Scenografia " Męża i żony " do złudze­nia przypomina dziurę budżetową. Czyżby cięcia w wydatkach? Ską­dże! To oszczędność artystyczna.

Ministerstwo finansów jednak mogłoby rozważyć pomysł zatrudnienia Anny Augustynowicz w roli doradcy ekonomicznego, jako że re­żyser niewątpliwie ma pomysły na to, jak z niczego zrobić coś. Owo "coś" to teatr z całą jego umownością i dawnymi kon­wencjami.

Kto mieczem wojuje...

- Alfredzie, kocham, kocham Cię nad życie - wyznaje kochasiowi Elwira. Ale jak wyznaje? Takim tonem równie dobrze mogłaby oznajmić: "Alfred, ryba, którą nam podano, jest nieświeża!". Kiedy zaś mąż-rogacz indaguje żonę o miłosne listy: "Aj, Elwiro? Żono! Co to jest? Te listy!" - robi to, jak gdyby zapytywał: "Ładną mamy dziś pogodę?". Twórcy spektaklu nawet nie próbują tworzyć iluzji. Bez pruderii obnażają teatralną sztuczność. Bawią się konwencją. Kinaszewska, Kolak, Gzyl i Kronenberger, pojawiając się na scenie, grzecznie się kłaniają. Już na samym wstę­pie dają wyrazisty sygnał, że ani im się śni udawać męża, żonę i kochanków. Mrugają porozumiewawczo, zamiast mówić recytują, uśmiechają się pod nosem, jawnie dystansując się do swoich bohaterów. Efekt bywa dość komiczny, choć sam Fredro nie­wątpliwie na tym traci. Autor, który robił sobie kpiny z polskich przywar, w końcu sam został okpiony. Kto mieczem wojuje, sam od miecza ginie!

Drapacz chmur

Fredro został wzięty w ironicz­ny nawias. Mó­wiąc ściślej - w ramki. Metalowa rama dzieli scenę na pole gry i umowne kulisy. Umowne, bo przecież aktorzy, nie biorący udzia­łu w akcji, nigdzie tak naprawdę nie znikają. Siedzą sobie na krzesełkach za "udawanymi" kulisami i sceptycznie, a na­wet z niekrytym rozbawieniem przyglądają się popisom kolegów. Czasem jed­nak zdają się na chwilę zapominać o dy­stansie i reagują jak postacie Fredry. Kto przysłuchuje się miłosnemu szczebiotaniu Elwiry i Alfreda - Grzegorz Gzyl czy małżonek-rogacz? Metalowa konstrukcja raz symbolizuje ramę prosceniczną, to znów ramę okna, którym do alkowy zakradają się z upodobaniem kochankowie. Ów pro­stokąt jest zarazem aluzyjnym nawiąza­niem do intrygi, której osnowę stanowi mi­łosny czworokąt. Piętra umowności mno­żą się niczym w drapaczu chmur. Widz, oszołomiony zasadami tej przedziwnej gry, może poddać się w przedbiegach albo... odbić piłeczkę.

Postmodernistyczny komiks

I faktycznie, piłeczka wypuszczona z rąk Wacława - bęc, bęc - toczy się po scenie. Umowność i dosadność spotykają się w tym przedstawieniu. Recytacji tekstu towarzyszy często niewybredny gest. Z dru­giej strony, sceny sensu stricto erotyczne rozegrane są umownie, bez obsceny. Tekst wypowiadany z teatralną afektacją traci swą mięsistość, chwilami brzmi jak stukot kół rozpędzonego pociągu. Pod tymi ko­łami giną śmiercią dość tragiczną bohate­rowie Fredry. Pozostają jedynie sprasowa­ne sylwetki, recytujące swoje kwestie, sta­jąc en face do widowni jak za czasów, kie­dy o reformie teatralnej i psychologizmie gry reżyserom jeszcze nawet się nie śniło. Nie oznacza to jednak, że spektakl Au­gustynowicz stanowi próbę odtworzenia dawnego teatru. Reżyserka nie tyle kopiu­je dawne konwencje, co się nimi bawi. Ta zabawa nie jest może czymś nowator­skim, ale też nie archaicznym. Obserwu­jąc osobliwych w swoim hieratyzmie bo­haterów, trudno jednoznacznie orzec, czy wycięto je z kart podręcznika histo­rii teatru czy też może z postmodernistycznego komiksu. Miłośnikom kla­sycznego Fredry przedstawienie może stanąć kością w gardle.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji