Zawody miłosne
Komedia Fredry w reżyserii Anny Augustynowicz nie śmieszy, ale przeraża wizją miłości jako sportowej gry.
Anna Augustynowicz reżyseruje Fredrę? Ta reżyserka, znana przede wszystkim ze świetnych realizacji sztuk współczesnych, jest ostatnią, którą posądzałbym o takie zainteresowania. Ale czy "Mąż i żona" nie jest właśnie komedią współczesną? Ta historia małżeństwa opartego na kłamstwie i obłudzie - czyż nie jest portretem współczesnego związku "partnerskiego", który polega na solidarnym zdradzaniu się nawzajem?
Dzisiejsze realia
Augustynowicz miała dobry powód, aby zrezygnować z kostiumu i akcję sztuki przenieść z XIX-wiecznego salonu w dzisiejsze realia. Aktorzy noszą współczesne ubrania, a z ich dwuznacznych gestów możemy się domyślać, że romans nie polega tu jedynie na prawieniu komplementów i trzymaniu dłoni przez rękawiczkę, że w kulisach stoi solidne łóżko, gdzie realizują się namiętności. Ich znakomitym symbolem jest na scenie kauczukowa piłka, erotyczny gadżet, którym bawi się główny bohater, hrabia Wacław. Odbijana rytmicznie od desek sceny wprowadza pomiędzy bohaterów napięcie i budzi pożądanie.
Problemem nie do rozwiązania okazała się - jak zawsze u Fredry - forma XIX-wiecznej komedii wierszem. Augustynowicz przyjęła konwencję szybkiej wymiany zdań przypominającej walkę sportową. Podkreśla to scenografia Marka Brauna kojarząca się z ringiem albo planszą do szermierki. Bohaterowie nie smakują tekstu, trajkoczą go, gubiąc sensy, i trzeba dobrego refleksu, aby połapać się we wszystkich zawiłościach intrygi. A szkoda, bo "Mąż i żona" to precyzyjna maszyna do wywoływania śmiechu. Nastawiona na najwyższe, obroty przestaje działać. Gubi się gdzieś sprawa powierzchownej religijności Elwiry (Dorota Kolak) - kilka taktów kościelnej pieśni ma wystarczyć za całą scenę powrotu z kościoła, nie są jasne wszystkie intrygi Justysi (Paulina Kinaszewska), która gra o swoją przyszłość jako kochanki Wacława (Grzegorz Gzyl), trudno zrozumieć do końca dwuznaczną pozycję, jaką zajmuje w rodzinie Alfred (Rafał Kronenberger) - przyjaciel pana domu, kochanek jego żony i jej służącej.
Szybciej, szybciej
Wydaje się, że główną uwagą reżyserską było: szybciej, szybciej! Aktorzy dostają zadyszki, a mimo to sala odpowiada przez większą część wieczora ciszą. Bo dobry dowcip wymaga pauzy, dobrze opowiedziana historia potrzebuje oddechu, aby złapać publiczność na haczyk tajemnicy i rozpalić ciekawość. Tu nie ma na to miejsca.
I tylko jeden pomysł reżyserski chwyta za gardło: wszyscy bohaterowie są przez cały czas na scenie, kiedy więc jeden zdradza, drugi - zdradzany - spokojnie go obserwuje. Jest to wbrew literze tekstu, w którym jedynie Justysia, wychowanica i pokojówka Elwiry, wie o wszystkich romansach w domu, ale za to w zgodzie z jego duchem. Lepszego sposobu na pokazanie obłudy jeszcze nie wymyślono.
Używając terminologii sportowej, można powiedzieć, że w pojedynku z Fredrą Anna Augustynowicz przegrała 1:2. Spektakl nie śmieszy, ale za to porusza gorzkim portretem ludzi, którzy uprawiają miłość tak jak sport - dla wyników. Nie jest źle jak na pierwsze starcie.