Artykuły

Henio i jego Gienio

Zanim Bóg się zlitował i wstrzyknął Borgesowi w oczy kojącą ciemność nie do usunięcia, by już nie musiał więcej oglądać narastającej w teatrach głupoty świata przedstawionego, Borges oglądał w Londynie jakieś nowoczesne przedstawienie Szekspirowskie. Opisał gdzieś później swą grozę patrzenia na nędzę płaskiego myślenia. Ale i dodał: na szczęście mogłem zamknąć oczy, mogłem nie widzieć, mogłem tylko słuchać Szekspira i uspokoić się prawdą odwieczną - tak, tych fraz nie ima się żadna głupota świata przedstawionego.

Bydlęco mu zazdroszczę. Byłem na kolejnym spektaklu dyplomowym IV roku Wydziału Aktorskiego krakowskiej PWST. Widziałem i słyszałem wyreżyserowane przez Pawła Miśkiewicza "Ćwiczenia z Czechowa" wg "Trzech sióstr" Antoniego Czechowa. Pierwszy raz oczy zamknąłem w trzeciej minucie. I nic. Nie mogłem szepnąć; tych fraz nie ima się żaden rozdymany do nieprzytomności koncept reżyserski. Nie mogłem, bo tam nie było fraz Czechowa. Co zatem słyszałem? Co widziałem? Wciąż powieki opuszczałem i podnosiłem, uszy paluchami wciąż zatykałem i odtykałem. Za piątym nawrotem pojąłem zgrozę. Tu między jednym a drugim nie ma żadnej różnicy. Pod powiekami widziałem to, co na scenie. Pod palcami słyszałem to, com słyszał, gdym je z uszu wyjmował. Widziałem drużynę sinych zombi, tkwiących na dnie monstrualnych, tłustych jak towot mas formaliny. Słyszałem mruk mogilny. Dusiła mnie noc żywych trupów.

Przecież nie mam teraz prawa napisać, że Miśkiewicz zmiażdżył Czechowa! Nie mogę tego rzec, gdyż znaczyłoby to, że jednak był tam jakiś Czechow, a jako żywo - nie było go. Ani śladu po cieniu jego cienia. Ba, ja nawet nie mogę syknąć, iż lupologicznie nawiedzony reżyser zmiażdżył coś. Nie mogę, bo w tych bitych dwóch godzinach mogilnej wieczności snuł się doskonały brak czegokolwiek. Czyżbym więc musiał też porzucić słowo miażdżyć? Tak, muszę. Co więc pozostaje? Jak opisać coś, co nawet niczym nie było? Zwyczajnie, tak, jak pan Gombrowicz przykazał - opisując siebie, duszonego nicością nie z tej ziemi. Otóż, gdy w trzeciej minucie pierwszy raz zamknąłem oczy, poczułem, że stawy kolanowe zaczynają mi łykowieć. Moja Małgorzata zaczęła łykowieć od nadgarstków...

Właśnie - jakości nie z tej ziemi. Dzieło Miśkiewicza jest nudą. Ale powiedzieć tyle, to nic nie powiedzieć. Owszem, nuda - ale jaka? Wszystkie wymyślone przez ludzkość demony mają tę cechę, że części, z których są ulepione, pochodzą z ziemi jak najbardziej naszej. Choćby diabeł. Przeraża, bo nieuchwytny, ale jednak: kopyta ma od krowy, rogi z barana, sierść z dzika i cuchnie tak, jak siarka zapałki, którą podpalasz papierosa, dumając o czekających cię mękach piekielnych. To samo z nudą. W nudzie konduktu jednak słychać szmer ludzkich stóp sunących za trumną. W nudzie Wiśniewskiego słychać szelest czerwonych płukanek. W nudzie arcydzieł Lupy wyraźnie słychać realny bęben Lupy. A w nudzie Miśkiewicza? Wolno łykowiały stawy nasze, ścięgna nasze, nasze oczy, uszy, skóry i mózgi nasze. Żyłami sunąć zaczęła tłusta formalina...

Nie. Nie to jest naprawdę przerażające, że w nudzie ucznia Lupy nie słychać bębna Lupy. Tę akurat ironiczną ułomność zostawmy na boku. Tu chodzi o aktorów, bo tu jest mowa o aktorskim dyplomie, a nie o kolejnym, nawiedzonym seansie w Narodowym Starym Teatrze. Tam aktorzy zawsze sobie poradzą, bo niczym psy gończe mają w nozdrzach swąd ścieżyn wiodących do kasy, więc grają i milczą. Tu nie ma ścieżek, co by usprawiedliwiały kładzenie lagi na wszystko. Tu w ogóle nie ma żadnych ścieżek. Tu się wciąż jeszcze walczy o życie. O wszystko tutaj się walczy - a Miśkiewicz ma we krwi niegdysiejszą, wstrząsającą frazę Lupy: "Aktor sprawny jest bezwartościowy". Ma ją - i ostateczne wnioski z niej wyciąga. Aktor najwartościowszy - to inwalida lity. W sumie, jest w tym logika...

Jest w tym logika, która grupę walczących o życie zmieniła w sinych zombi, mogilnie dryfujących przy dnie Rowu Mariańskiego teatru pełnego formaliny tłustej niczym towot. Jaki Czechow? Nieistniejący Stefan Ropa par excellance! Jakie ćwiczenia z Czechowa, skoro było to niesamodzielne samobójstwo dyplomantów? I jakie "Trzy siostry", jeśli wszyscy przez dwie godziny skutecznie marli nad swym mrukiem kompletnie o niczym? Na dokładkę był to mruk wielce nowoczesny, w powszechnym dziś stylu traktowania klasyki jak najluźniejszym kalafiorem intonacyjnym. Mój Boże, przecież oni tak dalece nie rozumieli tego, co wybredzali, że Czechow znikał, nim mówiący zaczął mielić martwym ozorem! Gdy po kwadransie Gosia założyła nogę na nogę, zatrzeszczała fatalnie, niczym jakiś stary fotel. Z woskowiny, com ją z ucha wydłubał, uroczą kuleczkę pragnąłem ulepić, ale nie udało się. Odpadły mi palce...

Słowem, wiele hałasu o nic, jak mawiał Szekspir, którego frazy Borges miał szczęście słyszeć, gdyż nie był na Czechowie Miśkiewicza. Tak, Miśkiewicz namiędlił się tajemniczości wręcz nieprzytomnie - a w środku dyszała pustka studzienna, pustka wszystkiego. Nudą swą zmienił nas w doskonały portret katatonii studziennej. W domu, przy kolacji, skrzypiąc niemiłosiernie, Gosia wyszeptała myśl zdumiewającą. Heniu, ty się lepiej drapnij po Gieniu. Cóż począć, po tym Miśkiewiczu kobiety - pieprznieją niesmacznie. Ja nie jadłem. Przełyk zarósł próchnem padłej sosny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji