Artykuły

Pół wieku Nowego

Na początku lat 90. jedna z lokalnych gazet zwróciła się do mnie z propozycją napisania artykułu o zabrzańskim Teatrze Nowym. Miałem rozważyć, czy nie należałoby zmienić formuły istnienia tej sceny. Zasugerowano mi, abym zastanowił się, czy nie lepiej by było, gdyby teatr repertuarowy przekształcił się w instytucję impresaryjną. Odmówiłem, bo wyczułem, że za tym pomysłem może czaić się zapęd likwidatorski - pisze Krzysztof Karwat w "Śląsku"

Niby dyskutujemy, a w rzeczywistości - legitymizujemy przyszłą decyzję, którą później trudno będzie "odkręcić". A był to czas niedobry dla teatrów polskich, które kategoryzowano na narodowe, wojewódzkie i miejskie, jednocześnie mocno obcinając im subwencje. I odmawiając remontów czy nowych inwestycji. To, co wtedy by zaoszczędzono, już nie udałoby się oddać.

Rzeczywiście, Teatr Nowy w Zabrzu miał od czasu do czasu poważne kłopoty. Lokalowe, finansowe, personalne. Artystyczne też. W ostatnich latach przeżywał głębokie fluktuacje kadr. Parę razy zmieniali się dyrektorzy, odchodzili aktorzy a nowi nie zawsze zagrzewali miejsca na dłużej. Wykruszała się także stara gwardia a młodzi w pełni tej luki pokoleniowej nie wypełnili. Nie ma już wśród nas zasłużonych artystów nieodmiennie kojarzonych z Zabrzem - przede wszystkim wieloletniego dyrektora, reżysera i aktora Mieczysława Daszewskiego, ale także Jerzego Siwego, Mieczysława Całki, Lidii Maksymowicz, Aleksandra Rządkowskiego, Gertrudy Szalszówny i wielu innych. Poza zespołem są dwaj najważniejsi w jego dziejach aktorzy (także późniejsi dyrektorzy): Wincenty Grabarczyk i Andrzej Lipski.

Ale życie, jak powiadają, nie znosi próżni. Prawdziwą podporą zespołu aktorskiego i teatru stał się Zbigniew Stryj, człowiek wielu talentów. Jest Hanna Boratyńska, Marian Kierycz, Jolanta Niestrój-Malisz, Danuta Lewandowska czy Renata Spinek. W Zabrzu znowu pojawił się doświadczony Wojciech Leśniak. A dyrektor Jerzy Makselon czyni starania, by ustabilizować sytuację i pozyskać nowych współpracowników, reżyserów, scenografów, kompozytorów. I umocnić rangę corocznego Festiwalu Dramaturgii Współczesnej "Rzeczywistość przedstawiona".

Dobrze się stało, że tendencje likwidatorskie przegrały.

Jak się wydaje, władze samorządowe już od dawna nie myślą o jakichś radykalnych krokach. Zabrze - na miarę możliwości - dba o swój teatr. Nowy, działający od 50 lat w dawnym kasynie Huty Donnersmarck, choć ciągle musi intensywnie walczyć o rację istnienia i nowe pokolenia widzów, jest instytucją potrzebną i pożyteczną. Podczas Jubileuszowej Gali, złożonej przede wszystkim z popularnych piosenek ostatnich kilku dekad, wykonywanych także przez aktorów niegdyś związanych z Nowym, nie trzeba było o tym nikogo przekonywać. Ani nawet uderzać w patetyczne czy sentymentalne tony.

Pośrednim dowodem na to była także, poprzedzająca Galę, premiera komedii Kena Ludwiga "Pół żartem, pół sercem" (w reżyserii Tomasza Obary i ze scenografią Andrzeja Witkowskiego), odwołującej się do słynnego amerykańskiego filmu sprzed lat. Powie ktoś: toż to nie wypada jubileuszu półwiecza czcić bulwarówką. Solidną wprawdzie, dobrze skrojoną, dającą aktorom spore pole do popisu, to jednak do świętowania się nie nadającą. A jednak ten wybór nie był zły (w roli Doktora, który przedwcześnie uznaje bogatą damę Florence za zmarłą, wystąpił niezawodny Wincenty Grabarczyk, i był to udany gest nie tylko w stronę zasłużonego aktora, ale także publiczności zabrzańskiej). Tym bardziej że przypadł na okres przedkarnawałowy i zapewne nie tylko w okolicach Sylwestra przysporzy Teatru Nowemu wielu widzów. Twierdzę więc, że tego typu instytucje powinny przede wszystkim zabiegać o publiczność, sympatię i zaufanie widzów. Raczej powściągać ambicję tworzenia teatru eksperymentującego z repertuarem. Zabrze - z całym szacunkiem dla jego mieszkańców - nie przyjmie awangardy inaczej niż tylko jako ciekawostkę, którą trzeba dawkować umiarkowanie. Poza tym - to nie jest teatr duży, nie stać go, nie tylko z uwagi na finanse, na wieloobsadowe widowiska.

A "Pół żartem, pół sercem" jest zupełnie przyzwoitym spektaklem. Naprawdę zabawnym. Dobrze wypadły zwłaszcza role męskie, choć akurat w tym przypadku trzeba być ostrożnym w ocenie, bo przecież o powodzeniu zadecydowały "przebieranki". Zbigniew Stryj i Jarosław Karpuk (tego drugiego nigdy nie widziałem w lepszej dyspozycji) jako przymierający głodem aktorzy objazdowi, wietrzący szansę na spadek po rzekomej cioci, i z konieczności udający kobiety, trzymają spektakl w dobrym tempie. Niby to wszystko już gdzieś widzieliśmy i niewiele z takiej zabawy wynika, to jednak i taki rodzaj rozrywki ma prawo obywatelstwa w teatrze repertuarowym, ulokowanym w miejscu, gdzie tradycje uczestnictwa w tzw. wysokiej kulturze ciągle trzeba z mozołem kształtować. Niechby w tych wysiłkach Teatr Nowy w Zabrzu nie ustawał. Niechby szukał widzów także w sąsiednich miastach i coraz częściej - tak jak to miało miejsce w roku jubileuszowym - był zapraszany na rozmaite przeglądy i festiwale krajowe i zagraniczne.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji