Artykuły

A jednak żal...

Jak dzisiaj grać Czechowa i czy w ogóle grać? Co nam, żyjącym w epoce komputera, wideo i dzieci z probówki ma do powiedzenia staruszek Czechow? Czy może nam podpo­wiedzieć: jak żyć?

Te i inne refleksje nasuwa­ją mi się każdorazowo przy oglądaniu sztuk klasyka rosyj­skiej literatury. Jedno jest pe­wne, bez dramaturgii klasycz­nej nie można nauczyć się do­brego aktorstwa. A Czechow doskonale się do tego nadaje.

Dowodem jest najnowsza in­scenizacja "Trzech sióstr" do­konana przez Macieja Engler­ta. Nawiązując do tradycji te­atru akademickiego zawierzywszy literze tekstu i konwencji realistycznej Englert zrealizo­wał przedstawienie w duchu Czechowowskim. Jest to rzecz o nieodwracalnym przemijaniu czasu, odchodzeniu epoki, lu­dzi, pewnej formacji społeczno-kulturowej, obyczajów, sposobów zachowań, a nawet ma­nier. Słowem, o względności wszystkiego. Finałowa scena ostatniego aktu zakończona symbolicznym zatrzaśnięciem drzwi i nagła ciemność - to jakby na zawsze już brutalne zatrzaśnięcie drzwi do pewnego świata.

I chociaż reżyser w dość kry­tycznym świetle rysuje model życia współczesnej Czechowowi rosyjskiej arystokracji, to za­razem jakby mówił słowami Okudżawy "A jednak żal..." Żal, że upływa czas, że odcho­dzi jakiś świat, ludzie, kultu­ra, tradycja.

Tak u Englerta jak u Cze­chowa szczęście jest jednym z najważniejszych motywów filozoficznych. Ale możliwe jest ono tylko w przyszłości, "za dwieście, trzysta lat nastąpi nowe, szczęśliwe życie" - po­wiada Czechow ustami Wierszynina. Jak pokazuje rzeczy­wistość nie był Czechow dob­rym prognostykiem. Obraz zie­mskiej szczęśliwości jest chy­ba jeszcze daleko przed nami. Pesymistyczna wymowa sztuki wynika też z niemożności odpowiedzenia na pytanie: jak żyć? Jak żyć godnie, realizo­wać siebie, znaleźć drogę do świata wartości. Zadają sobie to pytanie bohaterowie spekta­klu, a z nimi i my, ludzie z innej epoki i z innego kraju. Trzy bohaterki, to trzy sios­try zróżnicowane wiekiem, temperamentem i mentalnością. Najstarszą, Olgę, będącą pod­porą moralną domu, zagrała - głównie osobowością - Ma­ja Komorowska. Masza Marty Lipińskiej, oparta na subtel­ności i skromności środków wyrazu, wzrusza widza i przej­muje. Aktorka odnalazła właś­ciwy klawisz, klawisz skromności, na którym zagrała swo­ją rolę, doskonale ją osadza­jąc w Czechowowskim klima­cie. W roli Iriny obsadził re­żyser (jak kiedyś Axer dosko­nałą Lipińską) debiutującą na scenie teatru profesjonalnego, tegoroczną absolwentką war­szawskiej PWST, Katarzynę Fi­gurę. Aktorka o znakomitych warunkach zewnętrznych za­nadto ekspresywnie objawia swoje przeżycia wewnętrzne. I jest to ekspresja powierz­chowna, bez wnętrza, wyraża­jąca się tylko w głosie, a ra­czej w krzyku. Irina jest zakrzyczana. Takie maniery przystoją córce kucharki, a nie pa­nience z arystokratycznego do­mu. Szkoda, że reżyser zdał się tu na "spontan" młodości i na­turalności.

Poza Czesławem Wołłejką ja­ko Czebutykinem męskie role przerysowane są w za dużą charakterystyczność. Np. Krzy­sztof Wakuliński w roli Tuzenbacha byłby znakomity, gdyby odrobinę "znormalniał".

Z myślową warstwą przed­stawienia harmonijnie współis­tnieje i_ współtworzy jego klimat bardzo piękna, utrzymana w poetyce realistycznej, opra­wa plastyczna spektaklu. Z ca­łością współgra muzyka Jerze­go Satanowskiego wyrażająca klimat ginącej arystokracji.

Myślę jednak, że aby grać dziś Czechowa nie nudząc wi­downi, trzeba koniecznie zna­leźć nową, atrakcyjną teatral­nie formułę...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji