Artykuły

W sosie szyderczym

Teatr tarnowski, wytrwale prezentujący swoje prace Krakowowi, przywiózł z kolei "Trzy siostry".

Gdziekolwiek jest grany Czechow, to radość i święto w teatrze. Mistrz najciekawszych współczesnych! Już Bernard Shaw próbował podglądać jego sekrety ("Dom złamanych serc"), a za nim cała czołówka angielsko-amerykańska, "gniewni", Beckett itd. A pierwowzór się nie starzeje, nie schodzi z repertuaru i wytrzymuje wszelkie zestawienia - zwycięsko. Ta niewyczerpana aktualność i uniwersalizm tłumaczą się prosto: oto dane było Czechowowi uchwycić czas historyczny narodzin "przyśpieszenia" i wielkiej bezradności człowieka wobec zmian "anonimowych'' (Societe Anonyme, kapitał bez oblicza), których ani zrozumieć, ani odreagować nie umie. Nowe formy życia jawią się tu po raz pierwszy arcynowocześnie: od strony pozorów i manowców (seks, sztuka dekadencka, wandalizm), a kryteria stare (nawykowe...) rozsypują się w ręku, tworząc pozorny kryzys wartości.

Ale ten gruźlik był człowiekiem czynu, społecznikiem - spójrzmy tylko w jego życiorys. Zdrowie pojmował jako dzielność wobec konkretnych procesów życia. ("W naszych chorych czasach - pisał - kiedy nawet najlepsi ludzie siedzą z założonymi rękoma, usprawiedliwiając swoje lenistwo i swój rozkład brakiem określonego celu w życiu, ludzie dzielni potrzebni są jak słońce".) Gadanina, pięknoduchostwo, obrażanie się na świat, wszystko to w jego oczach grawitowało ku śmieszności. Komedię napisałem, wodewil! - wołał zagniewany, gdy mu się rozczulano nad nastrojami... Był i długo będzie nauczycielem higieny moralnej i zdrowia.

Tak, ale trzeba dać mu szansę. Dopuścić do głosu. Weźmy np. Czebutygina. Przesiedział pół życia w tym domu na prawach cichego wielbiciela pani generałowej. Pani ta hodowała syna na profesora uniwersytetu, a jedną z córek na wybitną pianistkę. Dom (w stutysięcznym mieście) był oazą kultury, żył z kapitału najlepszych tradycji postępowej szlachty rosyjskiej. A więc i ten lekarz pułkowy jakoś musiał był do tej pani i do tego domu pasować - jeśli nie pokazano mu drzwi i jakby przyjęto do rodziny. A co zostało? Widzimy: niemal prototyp Barona z "Na dnie". Czyli właśnie nad lekarzem (konkretnie!) znęca się tu Czechow, lekarz i społecznik, mający za sobą udział w walce z głodem, z epidemią cholery, podróż do katorżników na Sachalin i wynikłą stąd książkę publicystyczną, różne akcje oświatowe itd. Czyli, zmierzając do wniosków - nastroje, klimat, maniery są tu niezbędne autorowi jako dowody rzeczowe oskarżenia! Wszystko mieli - pokazuje autor - ogładę, wrażliwość, tradycje, wdzięk. I jak się wypłacili?... Chorzy są, ale z własnej winy.

Pomniejszanie uroku tych postaci, obniżanie ich klasy (tj. punktu wyjścia), będzie więc . zmniejszaniem siły oskarżenia. Spłaszczaniem satyry, a nie pogłębianiem. Wielkiego majstra trzeba nasamprzód dobrze zrozumieć i grać jak Mozarta. Wszystkie nutki, czysto! Czebutygin dojrzewa dopiero do wyrzucenia go za, drzwi, wciąż jeszcze ratuje się resztkami wdzięku i czym był niegdyś. A Irena? Czy nikt nie zauważył (ani reżyser, ani aktorka), że w tym spektaklu oscyluje ona właściwie gdzieś w okolicach poziomu Natalii?

Ogromne obniżenie stylu tego domu nie jest winą aktorów. (Można by z tą samą obsadą uzyskać zupełnie poprawny wynik.) To koncepcja, pojmująca "satyrę" nie w planie dramaturgicznym (tj. z perspektywą roli), lecz estradowym: podać "numeru na łopacie, przerobić typka na szmatę, już, zaraz. Trzy i siostry są więc pomiatane jako histeryczki seksualne i nikt znowu nie zastanowił się np. nad tym, czy starzejąca się nauczycielka bez protekcji zostać dyrektorką gimnazjum w stutysięcznym bądź co bądź mieście, jeśli w takim stylu wykrzykuje wciąż "głowa boli!". Na rentę, a nie do awansu. Na dobrą sprawę jedynie Tuzenbach (jako nie tknięty satyrą; a właściwie czemu?) był na właściwym poziomie towarzyskim. U Czechowa jedncK jest to niepozorny dobry człowiek, na scenie zaś zagadka natury: najprzystojniejszy, rwący oczy amant zespołu (Stanisław Elsner) nijak nie może] zdobyć serduszka romansowej panienki.

O to wszystko trzeba pytać Ryszarda Smożewskiego, który wystawił sztukę w zmienionej (z konieczności sezonowej) obsadzie, podtrzymując pierwotny "intrygujący zamysł inscenizacyjny Bogdana Hussakowskiego. Co o tym zamyśle sądzę, to już z grubsza wyłuszczyłem. Prócz omówionej satyryczności składa się nań jeszcze nowoczesność, która fatalnie zaważyła na scenografii Skarżyńskich.

Dziwić się tylko można, jak znakomici i doświadczeni artyści dali się nakłonić do takiej oprawy. Mamy oto na scenie meble-mastodonty. Skoro to nowoczesne, należy szukać źródła we wspomnieniach sprzed pół wieku. I rzeczywiście, to Meyerhold wymyślił takie kanapy do Gogola: żeby wyszydzić kupiecko-mieszczańskie zadęcia. A tu Czechow prosi o nobliwy klimat staroświeckiej szlachetczyzny!... Otóż meble są supernowoczesne, ostatniej mody, secesja z przerostami. Można powiedzieć "pikasy" tamtych lat, pasujące chyba do jakiegoś pretensjonalnego burdelu dla rozpanoszonych kupców w Odessie. Skąd się one wzięły w tym domu, czyj gust je zaakceptował? I skąd u sierot grube pieniądze na taką innowację?! Jeszcze jedna tajemnica nowoczesności. Na tym tle (nadającym się może, w swym funkcjonalnym zastosowaniu, do "Bzika tropikalnego" Witkacego) nie ma co już się spierać o dziwolągi mundurowe i inne drobiazgi.

PS. Stefan Otwinowski narzeka w swym "Notesie", że szepcząc do kolegi recenzenta przeszkadzałem mu słuchać spektaklu. Muszę to sprostować, bo szeptać to jeszcze potrafię! Natomiast zdarzało mi się mimo woli parskać w nieprzewidzianych momentach. Za to właśnie sąsiada przepraszałem, już szeptem. Zapewne taki właśnie moment dostrzegł oglądając się prezes Otwinowski, i to by tłumaczyło nieporozumienie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji