Artykuły

De gustibus...

Gdyby mnie ktoś zapytał o czym jest "Miłość na Madagaskarze" odpowiedziałbym pytaniem: chodzi o tekst sztuki czy też o je­go sceniczną realizację? Podob­nie odpowiedziałabym, gdyby ten sam ktoś zapytał czy to jest komedia, dramat obyczajowy, tragikomedia, etc. To moje nie­zdecydowanie bierze się stąd, że reżyser spektaklu przekładając tekst Turriniego na stylistykę Te­atru Studio niepotrzebnie obu­dował go nadmierną ilością cy­tatów filmowych, symboli, pomysłów, efektów, od których aż drapie w gardle i nosie - vide: dymy i zapachy aerozolowe.

Wprawdzie Turrini w didaskaliach sztuki podaje, iż bohater wpryskuje spore ilości dezodorantu o zapachu jodły do sali kinowej, którą przed chwilą opuściła publiczność, no, ale chyba nie trzeba tego traktować aż z taką dosłownością realistyczną. Nie sądzę, by Turriniemu szło o wy­wołanie u widzów Teatru Studio "leśnych" skojarzeń (boć to sztuka nie o grzybobraniu), ale chodzi ra­czej o zasygnalizowanie podłego standardu kina bez klimatyzacji. Nie stać na nią właściciela kina, Rittera, głównego bohatera sztuki.

Ritter to nietypowy kiniarz. Moż­na powiedzieć kiniarz-dinozaur. Kocha stare filmy i takie prezentuje publiczności. Nie lubi filmów współczesnych, bo brak im duszy. A poza tym nie ma w nich gwiazd o wielkiej osobowości, które sta­nowiłyby wzór do naśladowania w ubiorze, uczesaniu, sposobie by­cia, tak jak bywało niegdyś.

Wśród wiszących na ścianach holu czarno-białych fotografii jest też zdjęcie Klausa Kinskiego. Spe­cjalnie wyeksponowane. Nie bez przyczyny, wszak to on właśnie jest dla Rittera tą gwiazdą naj­większą, najsilniej świecącą, jest jego idolem, wzorem do naślado­wania. Ale Ritter nigdy nie będzie naśladował Kinskiego, jest bo­wiem człowiekiem o diametralnie innej, aniżeli tamten, osobowości. Najkrócej można by go określić ja­ko fajtłapę życiowego. Uczciwego fajtłapę, któremu rozmaite cwa­niackie "przekręty" są najzupełniej obce. Jest to bohater pozytywny, tyle że nieprzystosowany do rzeczywistości, w której przyszło mu żyć, dlatego ucieka od niej w świat ze "swoimi" gwiazdami. Tam moż­na realizować marzenia.

Dlaczego właśnie Kinski ma być idolem Rittera, aktor grający role rozmaitych wykolejeńców, zło­czyńców, sprzedający swój talent - któremu nikt nie odmawia - w filmach pornograficznych. A i w życiu prywatnym nie stronią­cy od tego typu zachowań, z upodobaniem nurzający się w rozmaitych brudach, zbocze­niach, poczytując to sobie za po­wód do chluby, jako dowód swej nietuzinkowej, oryginalnej osobowości. W czym, zresztą, niejedno­krotnie utwierdzali go recenzenci określając Kinskiego "szalonym geniuszem, aktorem rozsadzają­cym ekran". A więc dlaczego Kin­ski? Chyba tylko dlatego, że tak chciał Turrini. Wygląda na to, że Kinski był idolem autora sztuki. No cóż, de gustibus non est disputantum. "Miłość na Madagaskarze" jest zatem czymś w rodzaju po­śmiertnego hołdu złożonego temu aktorowi przez Tuririniego.

Spektakl Zbigniewa Brzozy w planie fabularnym jest opowieścią o Ritterze, o człowieku nieudaczniku, bez wyraźnie określo­nej osobowości (stanowi antytezę Kinskiego), o człowieku z zamknię­tym wnętrzem na skutek niegdysiejszych przeżyć osobistych (ja­kich, dokładnie nie wiemy). I do­piero w chwili spotkania z kobietą, która podaje się za aktorkę i z któ­rą niby dla potrzeb scenariusza grają dwoje zakochanych w sobie ludzi - Rittner na chwilę otwiera się dając upust marzeniom. Ale tyl­ko na chwilę.

W planie metaforycznym zaś jest to trochę nostalgiczna opowieść o odchodzeniu pewnej formacji gwiazd a wraz z nimi także tam­tych filmów, które można już tylko obejrzeć w anachronicznym, plaj­tującym kinie Rittera.

Niestety, zaproponowany przez Zbigniewa Brzozę sposób narracji aż do znudzenia rozwlekły w pierwszej połowie spektaklu, a przy tym naszpikowany roz­maitymi trikami, gmatwa sens zna­czeniowy tejże opowieści i wciska się nawet w relacje między aktora­mi. Na szczęście, nie ulega temu Stanisława Celińska, doskonała w roli aktorki. Buduje postać swo­jej bohaterki nie tylko znakomicie wypowiadanym słowem, ale i mi­miką, gestem, wręcz finezyjną lekkością poruszania się, mimo - wy­dawałoby się - braku warunków po temu. Gra wszak marzenia, osobę zakochaną, a miłość unosi. Pięknie zagrana rola.

Stanisław Brudny w roli Rittera swoje najlepsze chwile w tym spektaklu ma właśnie w scenach ze Stanisławą Celińską. Także Irena Jun pozostaje w pamięci w świet­nie zagranym epizodzie starej ko­biety, bufetowej w kinie Rittera.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji