Artykuły

Mistrz na pustej scenie

- Zdecydował się pan stanąć twarzą w twarz z publicznością bez jakichkolwiek rekwizytów...

- Mniej więcej rok temu Zbigniew Brzoza dał mi do przeczytania monodram "Nareszcie koniec", mało znanego u nas dramaturga austriackiego Petera Turiniego. Dość długo mocowałem się z decyzją przygotowania spektaklu, ponieważ problem zawarty w tekście nie bardzo mnie do tego zachęcał. Sztuka traktuje o śmierci, samotności i całkowitej separacji od życia. Ponieważ osobiście mam wielką potrzebę więzi ze światem, w pierwszym momencie ten tekst, wydał mi się niemożliwy do realizacji. Po wielokrotnym czytaniu stwierdziłem, że chyba warto zadać sobie pytanie o prawdziwość wzajemnych relacji pomiędzy ludźmi, wreszcie o szansę jakiejkolwiek możliwości autentycznego porozumienia z otoczeniem. Powiedziałem reżyserowi "tak" - bez względu na popularną prawdę, że życie dostarcza wystarczająco dużo trudnych sytuacji, aby jeszcze je oglądać w teatrze. Nie podzielam tej opinii i myślę, że znajdą się widzowie, którzy będą chcieli zobaczyć ten spektakl.

- Kim jest człowiek, który przez blisko godzinę stara się rozliczyć z życiem?

- Mój bohater odseparował się całkowicie od świata, odizolował zupełnie, chce nawet odrzucić wspomnienia. To nie okazuje się jednak możliwe. Pozostaje więc tylko jeden wybór. Jest człowiekiem sukcesu, wszędzie mu się powodziło. W życiu osobistym i w pracy zawodowej osiągnął najwyższe satysfakcje i uznanie otoczenia. Może zresztą dlatego zadał sobie pytanie - co jest prawdą i co jest rzeczywiście ważne? Turini sam, w jednym z wywiadów powiedział, że mamy jakby dwa życia. Jedno z nich toczy się po kole zewnętrznym, a drugie jest gdzieś wewnątrz. Nasz bohater zaczyna całkowitą akceptację zewnętrzną nie może jej odnaleźć w sobie samym. Okazuje się, że te dwa światy są nie do pogodzenia. Trzeba się na coś zdecydować. Albo żyjemy w stanie kłamstwa na powierzchni i na pokaz, albo schodzimy do wewnątrz, co wymaga w gruncie rzeczy całkowitej izolacji od otoczenia. I to jest najciekawsze w tym tekście. Poza tym przywiązałem się do bohatera i trudno byłoby mi zostawić go samego w pustym pokoju. Postanowiłem zmierzyć się z taką ekstremalną sytuacją, w której człowiek świadomie odcina się od wszystkiego, co dotychczas łączyło go ze światem. Uszczelnia nawet swoje mieszkanie tak, aby nie dochodziły do niego żadne głosy z zewnątrz i ma niecałą godzinę rozmowy z samym sobą. Nie mogę jednak powiedzieć, czym to się kończy.

- Wspomniał pan, że bohater stara się odrzucić nawet wspomnienia. Czy to jest w ogóle możliwe?

- Oczywiście, że nie jest to możliwe. Wspomnienia wiążą go z tym życiem zewnętrznym, pełnym sukcesów. Mimo prób ich odrzucenia, wspomnienia go osaczają, stają się coraz bardziej wyraziste. Są o wiele głośniejsze niż hałasy dobiegające z zewnątrz. Jest to dramat samotności człowieka wobec świata i innych ludzi. Temat, który podejmuje cała wielka literatura. W tym wymiarze jest to dramat beckettowski, choć Beckett jest już w pełni klasykiem i od jego czasów w dramacie i w świadomości widza wiele się zmieniło. To bardzo trudny tekst i stawia przed wszystkimi uczestnikami tego spektaklu wielkie wyzwanie. Faktycznie wszystko, poza tekstem sprowadzone jest do zera. Nie ma rekwizytów, mebli, scena jest pusta. Akurat dla mnie jest to szczególna próba, ponieważ mam naturalną potrzebę dynamicznego wypowiadania się. I w tym sensie jest to moja wielka przygoda aktorska.

- Niezbyt często mamy okazję oglądać realizację znaczących dramatów współczesnych...

- Po prostu ich brakuje. Literatura dramatyczna cierpi na pewnego rodzaju kryzys. Jest to zjawisko bardzo powszechne i obejmuje wszystkie rodzaje sztuki. Brakuje znaczących tekstów. Wybitne pojawiały się zawsze niezmiernie rzadko. Według mnie naprawdę dobra literatura kończy się na Gombrowiczu. To był ostatni wielki polski dramaturg. Nie mówię tego z perspektywy człowieka analizującego literaturę, ale z perspektywy aktora. Posługując się intuicją, która każe mi rozróżniać teksty na te, którymi chciałbym się zająć i na te, które mnie w ogóle nie obchodzą. Grałem zresztą w niewielu utworach współczesnych. Mam bowiem zasadę, że nie gram tekstów słabych. Uważam, że nie należy promować: słabej literatury... Pragniemy porządku i znaków, do których możemy się odwoływać. Mój bohater jest w punkcie, w którym stwierdził, że takich znaków nie ma.

- A jak pan uważa?

- (długa pauza)... Ich już nie ma...

- Czy to wypowiedź bohatera spektaklu, czy naprawdę tak pan sądzi?

- Ja tak uważam. Sam być może nie znalazłbym odwagi posunąć tak daleko jak mój bohater. W jakimś sensie mogę mówić za niego, czy nawet badać sam siebie, w gruncie rzeczy nie biorąc za to żadnej odpowiedzialności. Bo ja tylko gram czyjąś rolę. Myślę, że zawsze tak jest, iż każda rola w przypadku aktora rozszerza jego spektrum poznawcze. Pozwala aktorowi poznać samego siebie.

- W czasie, gdy w sali teatralnej na V piętrze Pałacu Kultury i Nauki zadaje pan pytanie o sens życia, sięgając po środki ostateczne, po przeciwnej stronie ulicy pewien Francuz wchodzi bez jakiegokolwiek zabezpieczenia na szczyt wieżowca. Czy nie sądzi pan, że istnieje pewne podobieństwo pomiędzy wami? Obaj staracie się przecież skupić na sobie uwagę widzów stosując całkowicie różne, ale równie ekstremalne metody.

- Istnieje pewne podobieństwo jeśli chodzi o potrzebę zwrócenia uwagi publiczności, ale w gruncie rzeczy chodzi o coś zupełnie innego, o inną skalę odczuć. W sensie zawodowym nie ma żadnej wspólnej płaszczyzny. Myśląc o tym wspinaczu widzę w nim bardziej samobójcę niż aktora. Aktor bywa samobójcą, kiedy mierzy się z problemem powyżej swoich możliwości. Ale mówimy o tym w cudzysłowiu. Przyznam się, że nigdy nie interesowały mnie tego typu działania, choć w monodramie Turiniego gram właśnie samobójcę. W dzieciństwie bardzo lubiłem aurę cyrku, ale jeśli dobrze pamiętam, nie znosiłem niebezpiecznych numerów. Lubiłem zapach cyrku, klaunadę, nie przepadałem za tresurą zwierząt. Miało to jednak więcej wspólnego z teatrem niż z fascynacją wyczynem. Samobójcze wyczyny nie imponują mi, nie inspirują i praktycznie nie obchodzą. Jesteśmy tak blisko śmierci w jej różnych aspektach, że epatowanie nią nie ma żadnego sensu. Nie ma to nic wspólnego z rytuałem dotykania śmierci. Raczej ze śmietnikiem...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji