Artykuły

Smutny bilans niemłodego Austriaka

Szacowny Wiedeń od wieków pięknem i najróżniejszymi atrakcjami uwodzi spragnionych wrażeń turystów. Wiedeńscy dramaturdzy zaś nie szczędzą razów swoim współobywatelom, przedstawiając ich z jadem, jakiego nie znaleźlibyśmy u żadnego z polskich prześmiewców razem wziętych. Jaka jest prawda? Bóg raczy wiedzieć. Tak czy inaczej sarkastyczny obraz Austrii zaintrygował europejskich reżyserów na tyle, że austriaccy przedstawiciele młodej dramaturgii stali się modni i grywani na wszystkich scenach Europy. Wystawia ich więc z lubością także wielu reżyserów w Polsce, by wspomnieć choćby powodzenie sztuk Tomasa Bernharda, szczególnie intrygującego Krystiana Lupę, Petera Handkego czy ostatnie odkrycie Petera Turiniego.

Monodramem "Nareszcie koniec" Turiniego zainteresował się Teatr Studio, który pozyskał do tego przedsięwzięcia, coraz bardziej interesującego aktorsko, Jana Peszka.

Bez Peszka, historia starzejącego się mężczyzny, który u szczytu powodzenia dochodzi do wniosku, że jego życie nie było funta kłaków warte, spektakl nie zatrzymałby uwagi dłużej niż na parę minut. Liczenie do tysiąca może się udać tylko nielicznym, a właśnie bohater monodramu wymachujący nabitym pistoletem postanowił położyć kres swemu życiu równo z doliczeniem do dziesięciu setek. - Co nas właściwie obchodzi ten smutny facet - mówimy sobie zrazu, ale powoli zaczynamy odkrywać jego problem, bo o odkrywaniu człowieczeństwa długo jeszcze nie może być mowy.

- Sam tego chciałeś stary - chciałoby się powiedzieć, słuchając tego rachunku sumienia, który ani nie jest rodzajem ekspiacji bohatera, ani sposobem wzruszenia widza. I gdyby w końcu nie rozsypał po scenie pudła starych śmieci, wśród których była jakaś stara fotografia, nie bylibyśmy w stanie wykrzesać z siebie cienia współczucia.

Tu cię mam bratku - myślimy. - Nie umiałeś kochać i nie umiałeś wzbudzić miłości. I dziś dopiero, jakże późno widzisz, że bez miłości byłeś jak miedź brzęcząca.

Jeżeli trzymając tę wyblakłą fotografię - zapewne kobiety - bohater Turiniego zdaje się nam bardziej ludzki, to przecież nie tylko przez te niewczesne sentymenty. Ta sztuka zresztą jest kompletnie z sentymentów wyprana. To, co go ratuje w naszych oczach, to obudzona świadomość. To ona nadaje mu przez chwilę wymiar tragiczny.

Ale nawet ten błysk iluminacji nie buduje naszego bohatera. Za późno na wiarę w miłosierdzie Boga, który nie takim jak on łajdakom daje do końca szansę. Bohater Turiniego z tej szansy nie korzysta.

To, co w monodramie Turiniego uzasadnia jego prezentację na deskach polskiej sceny, to demaskowanie pewnego symptomatycznego modelu życia przyjętego, jak myślę, nie tylko przez rodaków autora.

Sukces i pustka, WIELKIE NIC, oto co wypełnia współczesnego człowieka. Nie znam twórczości Turiniego, którego kolejne premiery zapowiadają teatry w Polsce, nie wiem dlaczego tak skandalizującym pisarzem wydaje się wiedeńskiej publiczności. Jedno wydaje mi się pewne. Drastycznie i bezkompromisowo demaskuje postawy sytych i zadowolonych z siebie karierowiczów, pokazuje jałowość egzystencji i bankructwo ideałów. Może tego właśnie tak się niemile słucha w zaciszu przytulnej widowni.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji