Artykuły

Czerwony kogut i czarne koło

Bo moje miejsce jest wśród ludzi, jacykolwiek oni są. Miodrag Bulatović

Właściwie trudno określić moment, w którym rozpoczyna się to przedstawienie. Kiedy wchodzimy na salę, kurtyna jest podniesiona, scenografia odkryta. Pośrodku sceny znajduje się makieta wioski wymodelowana w drzewie. Miniaturowe domki, wąska wstęga rzeki, siatka dróg. Wszystko widziane jakby z lotu ptaka. Wokół - horyzont w intensywnym odcieniu błękitu, upstrzony białymi chmurkami. Jest w tej scenerii klimat obrazów malarzy naiwnych z określonego kręgu kulturowego, takich jak Bosilj Ilija, Ivan Rabuzin, Mitija Skurjeni. Klimat pogodny, lekki, nierealny, a jednocześnie nasycony folklorem. Autor powieści pt. "Czerwony kogut leci wprost do nieba" określił go dość dokładnie. To folklor rejonu jugosłowiańskiej Czarnogóry, nazywanej niegdyś przez Wenecjan - Monte Negro.

Na tle miniaturowej wioski przycupnął mężczyzna w zawoju tureckim na głowie. W ramionach trzyma żywego, karmazynowego koguta. Gładzi go powoli jakby obserwując spod przymkniętych powiek wchodzącą publiczność. To Moharem (Lech Łotocki) - właściciel ptaka, który odleci do nieba uciekając przed okrucieństwem panującym na ziemi.

Nim jednak odleci gubiąc purpurowe pióra, nim pojawią się barwni mieszkańcy czarnogórskiej wsi i padną pierwsze słowa tekstu - wokół widzów zamknie się przestrzeń. Dosłownie, bo scena zostaje połączona z drewnianym pomostem okalającym salę. Tworzy się jeden krąg gry. Odtąd akcja toczy się w kilku jego miejscach (bywa, że równocześnie). Na scenie, pomoście i trzech platformach usytuowanych pomiędzy rzędami. Każda z nich jest przypisana innej postaci. Na jednej króluje przez całe przedstawienie (trwa ono bez przerwy) panna młoda, Iwanka (Maria Robaszkiewicz). Podobna jest do odpustowej bogini urodzaju i płodności - potężna, z jaskrawo umalowanymi policzkami, w wieńcu wysokim na głowie. Stoi przyzywając narzeczonego, to znów kołysze się miarowo, to zamiera sennie. Druga platforma oznacza muzułmański cmentarz. Docierają do niej z trupem kobiety dwaj, z dobrej woli, grabarze: Srećko (Tadeusz Drzewiecki) oraz Ismet (Wiesław Komasa). Toczą spory o to, gdzie i jak pochować zmarłą, a przy okazji snują myśli o ludzkim losie. Trzecia wreszcie platforma, z uschniętym drzewem, jest terenem działań obdartej pary włóczęgów. Petar (Michał Grudziński) i Iovan (Wojciech Standełło) rozkładają na niej swój żałosny dobytek i śledzą przebieg wesela. Są zmęczeni i głodni. Lecą wiejska gromada nie przygarnie ich i nie nakarmi. Nie doczekają się jakiegokolwiek gestu życzliwości, czy wsparcia. Dopiero gdy odejdą, przybiegnie człowiek z chlebem w ręku...

Para ta ma w poznańskim przedstawieniu wyraźny rodowód literacki. Przyszła tu ż "Czekając na Godota". Jest dalekim refleksem tragikomiczinego duetu Vladimir-Estragon. Już poprzez sam błazeński i żałosny kostium. Jest on, podobnie jak detale dekoracji (drzewo), plastycznym cytatem z przedstawienia "Godota", które sam Beckett wyreżyserował w 1975 roku w zachodnioniemieckiej Schaubühne. Tym zabiegiem Janusz Nyczak chciał zapewne wesprzeć "włóczęgowski" wątek powieści Bulatovicia i nadać mu jednocześnie egzystencjalny wymiar. Zdawał się jakby pamiętać, iż autor "Czerwonego koguta" napisał dramat pt. "Godot przyszł" (nieudaną wersję motywów i postaci słynnego pierwowzoru). Wszystkie te inspiracje nietrudno zrozumieć. Ale chyba jednak reżyser zbyt bezkrytycznie przyjął włóczęgów Bulatovicia za nosicieli egzystencjalnej problematyki w wymiarach "wielkiego serio".

Istotnie, w "Czerwonym kogucie" mówi się dużo o losie ludzkim. O tym, "jak zapomnieć o hańbie, porażkach i innych brudach i stać się człowiekiem". Petar wyznaje przyjacielowi: "Boli mnie, że jesteśmy ludźmi... jeszcze bardziej niż ciebie. Bo gdyby ciebie nie było, nie wysilałbym się, aby być człowiekiem". Zaś Muharem powiada, iż ludzie "dobrzy są, bo jak nikt inny na ziemi wiedzą co to dobre uczynki i wielkie grzechy, co to jest szczęście i cierpienie."

Jego losy są jednym pasmem cierpień. Przyjmuje je z Chrystusową pokorą. Ludzie zadają mu bolesne ciosy: czasem z wyrafinowania, a częściej z bezmyślności. Kulminacją ich jest odebranie koguta. Cała ta historia jest niezbyt skomplikowana w warstwie fabuły. Prosta przy tym i naiwna. Ale tylko pozornie. Podobnie jak - jeśli szukać już polskich odpowiedników - proza Tadeusza Nowaka. (Warto przypomnieć, że Nyczak zadebiutował w teatrze zawodowym wystawieniem "A jak królem, a jak katem będziesz" Nowaka. Ten typ prozy, do którego powieść Bulatovicia zbliża się, zdaje się go szczególnie interesować).

"Czerwony kogut leci wprost do nieba" to właściwie bajka dla dorosłych - gorzka, mądra, wyrafinowana w formie. Tyle że pozbawiona morału (reżyser zastąpił go humanitarnym przesłaniem finału nawołującym do tego, by człowiek nie był człowiekowi wilkiem...). Jest w tej bajce rozbudowana symbolika, są metafory i aluzje. Różnej rangi i wartości. Tytułowy kogut uosabia nie tylko wrażliwość serca, ale także ludzką potrzebę szczęścia i dobra. Symboliczną wymowę ma motyw weselnego tańca. Czarne koło, które przewija się w przedstawieniu, tworzy gromada w stylizowanych strojach. Działa ona jak zła siła - uosabia instynkt agresji. Zwartym kręgiem otacza Marę w scenie gwałtu, pastwi się nad Muharemem i jego kogutem. Te zbiorowe sceny, świetnie skomponowane, budują w dużym stopniu muzyczny rytm przedstawienia. Stanowią dramatyczny kontrapunkt jego kameralnych sekwencji.

Czerwony kogut i czarne koło. Przejrzystość tych symboli płynie z trafnej teatralnie formy. Oscyluje ona chwilami na granicy kiczu - zamierzonego i przystającego do klimatu naiwnego prymitywu, jaki emanuje z powieści oraz idącego jej tropem przedstawienia. Kłopot jednak w tym, że w warstwie samego tekstu rodzi się nagle kicz nie zamierzony. Im bliżej końca przedstawienia, tym więcej podejrzanych - pustych i pretensjonalnych - deklaracji sławnych. Przykrywa je Nyczak pięknie zainscenizowanym finałem, ale nie może stuszować ich całkowicie. Tekst zawodzi po prostu. W intymnej lekturze może uwieść poetycką aurą, fantazją, obrazami. Na scenie blednie. Bynajmniej nie z winy reżysera i aktorów.

Adaptacji powieści trzeba oddać sprawiedliwość. Jest udana. Nie postępuje niewolniczo za tekstem, ograniczona do sensownie wyselekcjonowanych motywów i obrazów (brak np. historii poczęcia, dzieciństwa i młodości Muharema; wędrówki Ilijl, pożerania się włóczęgów). Daje teatrowi szansę swobodnego kształtowania świata przedstawionego, w którym elementy fantastyczne są ważne na równi z realistycznymi, wywiedzionymi z folkloru.

Realizatorzy poznańskiego przedstawienia potrafili z tej szansy skorzystać. Trudno jest oceniać osobno pracę każdego z nich - tak ściśle splata się tu reżyseria ze scenografią i muzyką. Ta ostatnia jest rzeczywiście elementem, który współtworzy całość, a nie - jak to często bywa - tzw. oprawą czy ilustracją muzyczną. Opracował ją Jerzy Satanowski na motywach orientalnych, harmonizujących z klimatem i scenerią opowieści o kogucie.

Ma ona formę spójną i przemyślaną w każdym detalu. Bardzo przy tym malowniczą, dzięki dekoracjom i kostiumom oraz aranżacji przestrzeni, którą opisałam na początku. W miarę rozwoju akcji ujawnia się jej sens. Widzowie otoczeni są ludzkim mikrokosmosem. Magicznym kręgiem, w którym radość wesela graniczy ze smutkiem pogrzebu, życie ze śmiercią, miłość z nienawiścią. Wędrówka mieszkańców i gości podgórskiej wioski po obwodzie tego kręgu nabiera charakteru symbolicznego. Zgodnie zresztą z pierwowzorem.

Jego bohaterowie nie podlegają właściwie ewolucji. Trudno mówić o ich psychologicznym rozwoju czy bogatej gamie przeżyć. Są znakami - uosobieniem pewnych stałych cech lub postaw (wskazują na to już imiona np.: Rozpustna, Wesoły, Lubieżnik). Biorą udział w wydarzeniach, które nie układają się w umotywowany logicznie ciąg (na zasadzie przyczyna - skutek). Są to raczej obrazy - sytuacje niż sekwencje akcji o dramatycznym przebiegu. I z tych właśnie względów określano nieraz powieść Bulatovicia jako statyczną. Ma ona jednak swoistą dynamikę. Pomiędzy postaciami, obrazami, a także w ich obrębie - istnieją napięcia. Specyficzna konstrukcja postaci i akcji tekstu postawiła przed aktorami trudne zadania. Zrealizowali je z różnym powodzeniem. Niektórym postaciom zabrakło koniecznej ekspresji oraz skali emocji. Zrodziło to puste miejsca i dłużyzny w przedstawieniu. Raziła też monotonia środków aktorskich, jakimi posługiwali się, niestety, wykonawcy głównych ról (nie wszyscy). Elżbieta Jarosik, wyrazista w geście i ruchu, zubożyła w sumie rysunek "jurodiwej" Mary, która widzi i czuje więcej od innych. Kruchy, pokorny, ściszony Muharem był momentami bezbarwny. Natomiast stary Ilija Janusza Michałowskiego okazał się najsilniejszą bodaj indywidualnością spośród barwnego grona postaci. Trafne wydały mi się również wspomniane wcześniej role, zwłaszcza Srećko oraz Ismet. W zróżnicowanej celnie grupie tańczącej kolo wystąpili statyści i aktorzy grywający na tej scenie zwykle role pierwszoplanowe. Skromnym epizodom nadali rangę istotnych elementów przedstawienia.

Nie jest ono bez skaz, ale o poznańskim zespole świadczy dobrze.

Teatr Nowy, w Poznaniu: "Czerwony kogut leci wprost do nieba" - Miodraga Bulatovicia. Adaptacja i reżyseria: Janusz Nyczak, scenografia: Jerzy Kowalski, muzyka: Jerzy Satanowski. Premiera: 28 stycznia 1978

[data publikacji artykułu nieznane]

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji