Artykuły

Źli, mali ludzie

Co tu dużo mówić - nie poznałem tego teatru. Odmalowana krakowska Bagatela rozsiadła się pośrodku Krupniczej i Karmelickiej jak futurystyczny transatlantyk. Na fasadzie wisi telebim z migającymi obrazkami najmodniejszych reklam, a w środku wybrzmiewa do ostatniej nuty cichutka czechowowska opowieść.

Czechow w teatrze zawsze uczy pokory, wymaga od reżysera koncentracji nie na pomysłach, tezach i stylu, ale na bohaterach. Trzeba przyłożyć ucho do książki i usłyszeć szemranie ich głosów. Trzy siostry Andrzeja Domalika to nie święte cierpiętnice, ale dziewczyny pogubione i bezradne, bo życie przecieka im między palcami. Nie wiedzą, co jest naprawdę ważne, nikt ich tego nie nauczył.

Reżyser nie mówi o mirażach, ale o egoizmie, małości, banale. "Tylko miłość rządzi światem" - śpiewają bohaterowie na melodię Stanisława Radwana. Nieprawda - w spektaklu Domalika miłość nie ma żadnej władzy, nic w życiu nie zmienia. Ból jest, jak był. Trzy siostry, kruche i biedniutkie, patrzą, jak kurczą się i znikają ich marzenia o mężczyznach, których mogłyby lub powinny pokochać. I pewnego dnia przychodzi do nich pospolity i grubiański Wierszynin Jana Frycza. Ktokolwiek byłby na jego miejscu, Masza Urszuli Grabowskiej i tak by się w nim zakochała. Teorie Tuzenbacha (Krzysztof Warunek) o lepszym życiu brzmią naiwnie i fałszywie, baron jest brzydki, nudny i zmięty. Solony Macieja Słoty nie tylko jest złośliwy, ale wręcz agresywny. Nie znosi póz i fałszów, gadania o byle czym, po to tylko, żeby wypełnić czas. Bez złudzeń widzi całą małość świata i z bagna, w którym grzęzną siostry, chce wyciągnąć, ocalić tylko Irinę. Problem w tym, że ona nie chce być uratowana.

Paradoksalnie Domalika bardziej od tytułowych bohaterek zdaje się ciekawić świat wokół nich. Trzy siostry otoczone są tu przez złych, małych ludzi. Reżyser silnie akcentuje obecność figur z drugiego planu (Natasza Joanny Godlewskiej, Kułygin Dariusza Starczewskiego), czyni je efektowniejszymi niż zazwyczaj, bo zło zawsze rozpycha się tu łokciami, głupota jest głośniejsza, podłości nie sposób niczym przesłonić. Aktorzy nie zacierają ostrości czechowowskiej karykatury, nie bronią swoich postaci, ale próbują wytłumaczyć, co się z nimi stało i dlaczego. Stąd bierze się zdumione spojrzenie Nataszy obserwującej rozwój romansu Maszy i Wierszynina: "To tak można? Ja też chcę, nawet z Protopopowem!" Albo wzrok Kuły giną tak samo ciepły, kiedy patrzy na Olgę, Maszę i Irinę. On je kocha wszystkie, z każdą mógłby się ożenić, dla każdej byłby tak samo dobry, przy każdej tak samo głupi.

Przedstawienie jest popisem dawno nie widzianego na scenie Jana Nowickiego (doktor Czebutykin). Podły, egoistyczny dziad, którego gra, kradnie, odwraca naszą uwagę od innych postaci. Domalik wykreślił Czechowowi zniedołężniałych służących Fieraponta i Anfisę, przypisując temat starości wyłącznie Nowickiemu. To z jego perspektywy oglądamy wydarzenia. Czebutykin patrzy i dziwi się: przecież to już było, ja to już raz przeżyłem, już wszystko widziałem. Nowicki likwiduje całą dobroduszność postaci. Jego stary doktor to kabotyn, głupiec i awanturnik, kopia Solonego. Pijany, za głośny, paskudny. Jest zazdrosny właściwie o wszystko - o młodość, miłość, pieniądze, wiedzę, marzenia. Odrobinę ciepła ma tylko dla Iriny (dojrzewająca w każdym akcie Małgorzata Walach), bo przypomina mu jej matkę, w której się kiedyś kochał. To on zaraził tę rodzinę kłamstwem, zdradą ideałów, bylejakością, bo na niczym mu już nie zależy. Żyje z nich jak pasożyt, który zagnieździł się w pokoju na poddaszu. Chce, żeby baron Tuzenbach zginął w pojedynku, bo samotna Irina będzie się musiała nim starym zaopiekować. Nie znajdzie w sobie na tyle siły, żeby odmówić. Wyeksponowanie wątku Czebutykina spina u Domalika klamrą historię trzech sióstr. Czas i cierpienie niczego nie uczą.

Na czym polega fenomen teatralnego Czechowa? Na gęstości scenicznego świata, mnogości dramatycznych rozwidleń i wariantów psychologii postaci: wymyślisz sobie takiego a takiego bohatera i idąc konsekwentnie za nim, zrobisz spektakl o czymś innym niż zazwyczaj robią "Trzy siostry" pozostali reżyserzy. I tak właśnie postąpił Domalik, dlatego niektóre sceny z przedstawienia w Bagateli są jak huczenie świeżego ognia w piecu. To jeden z najładniejszych krakowskich spektakli tego sezonu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji