Artykuły

Czechow w martensach

Siostry Prozorow znowu chcą wyjechać do Moskwy. Ale nie wyjadą. Marzenia okażą się tylko mrzonkami.

Agnieszka Glińska (reżyser) nie zawierzyła jednak Czechowowi i postanowiła uwiarygodnić marzenia sióstr. Toteż ich rodzinna siedziba w prowincjonalnym mieście zionie brzydotą, już z tego powodu chce się stąd uciekać. I doprawdy nie wiedzieć czemu, tak podoba się oficerom miejscowego garnizonu. Postanowiła reżyser­ka dokonać także zmian w czasie (nie tylko miejscu). Wprowadziła anachroniczne rekwizyty: aparat fotogra­ficzny, adapter, Irinie kazała biegać w martensach, a wszystkich poprzebierała w nużące szarzyzną stroje.

Miało to zapewne podkreślać współczesność czy też "ponadczasowość" dramatu. Ale nie tędy droga. A przynajmniej nie tylko tędy. Współczesność oznacza nieprzebrzmiałe emocje, które potrafią jednoczyć wi­downię i scenę. Z tym wszelako gorzej. Tytułowe sio­stry tylko po części sprostały zadaniu ukazania dramatów kobiet, oczekujących czegoś lepszego od życia. Iri­na młodziutkiej Anny Moskal (jeszcze studentki Akademii Teatralnej) wprawdzie kipi młodą energią, ale tragedii nie potrafi unieść. Masza Katarzyny Herman, choć pięknie płacze, zbyt nieśmiało gospodaru­je emocjami w pierwszej części sztuki. Najbliższa ide­ałowi starzejącej się panny-nauczycielki z Czechowa jest Dorota Landowska (Olga), ale i ona ma mo­menty "puste", na przykład w dramatycznej rozmowie ze swą bratową. Agnieszka Krukówna, obsadzona w tej roli (Natalia), jako herod baba, to był jakiś pomysł, ale do końca nie wykorzystany. Prawdę mówiąc praw­dziwie Czechowowscy, to znaczy ukryci za "podwójną gardą", zagadkowi są tylko improduktywny doktor Władysława Kowalskiego i poszukujący miejsca na ziemi baron Krzysztofa Stroińskiego. Przekonująco wypadły także epizody służących: Mirosławy Dubrawskiej i Gustawa Lutkiewicza. Pozostałym wyko­nawcom zabrakło wewnętrznej siły, aby przekonać do swych racji. Nawet Piotrowi Machalicy, który prowadząc rolę w stronę tzw. zwykłego człowieka, usunął z postaci wszystko, co mogło zafascynować Maszę.

Mimo to ten wieczór Czechowa nie jest całkiem stracony. Chwilami bowiem udaje się reżyserce wy­tworzyć atmosferę prowincjonalnej nudy, bezpowrot­nie umykającego czasu. Czasem też błyska na moment dialog, czasem odczuwa się obcość ludzi, gwał­townie łaknących porozumienia. Szkoda jednak, że uciekając się do ułatwionych sposobów uwspółcze­śniania reżyserka nie wycieniowała napięć, jakie bu­dują świat Czechowa. Nie sprzyjała mu także prze­strzeń sceniczna. Czechow lubi jednak pewien rozmach - inaczej wygląda scena w ogrodzie, inaczej na zaimprowizowanej ławeczce. Nie chodzi o wierność detalom scenicznych obrazów, ale o powietrze, które wypełnia scenę. Ono także u Czechowa gra.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji