Artykuły

Tworzenie teatru powinno sprawiać przyjemność

- W teatrze zaczęły obowiązywać pewne mody. Większość spektakli jest tak samo grana, ci sami autorzy są wystawiani, sztuki są o tym samym, młodzi twórcy już się wzajemnie naśladują. Nie odnajdę się w tym teatrze. Jak coś bywa modne, to ja po prostu stamtąd uciekam. Bo moda jest dobra może w ciuchach, ale na pewno nie w teatrze - mówi WIESŁAW HOŁDYS, reżyser, twórca Teatru Mumerus.

Z Wiesławem Hołdysem, założycielem Teatru Mumerus rozmawia Magdalena Wróbel

Witam. Zacznę od tego, że z okazji Jubileuszu X-lecia Modny Kraków składa Teatrowi Mumerus życzenia dalszych lat aktywniej działalności na niwie kultury i sztuki w Krakowie oraz niewyczerpanych inspiracji twórczych i nieustającego zapału.

- Dziękujemy bardzo.

W prezencie może Pan mówić dzisiaj wszystko, na co ma Pan ochotę: narzekać, chwalić, podsumowywać

- Proszę pytać.

Dobrze, więc teraz na poważnie. To pytanie, które na pewno często się pojawia w rozmowach. Mumerus nie wystawia dramatów. To teatr, który interesuje się jedynie twórczością niedramatyczną, nieraz tak dziwną, jak stare encyklopedie, bestiariusze, czy rozkłady jazdy. Dlaczego? Czy przenoszenie na sceniczne deski takich "dzieł" ma jakiś sens? Po co to robić?

- Odpowiedź jest banalnie prosta - bo to jest ciekawe! Po prostu mnie to interesuje, fascynuje. Tworzenie teatru powinno sprawiać przyjemność, a nie ma większej przyjemności niż eksplorowanie nowych pól doświadczeń. Oczywiście, nawet jeśli się pracuje nad napisanym celem wystawienia na scenie dramatem, to nigdy do końca nie jest się w stanie przewidzieć, jaki będzie efekt tych wysiłków, ale właśnie odczytywanie dramatyzmu tkwiącego w obrazach, dramatyzmu czającego się w starych kalendarzach, nawet w rozkładach jazdy pociągów, bo i to kiedyś robiliśmy, to jest po prostu doświadczenie szalenie fascynujące. Właśnie dla tej fascynacji teatrem tak wybieram. I dlatego założyliśmy ten teatr - żebyśmy mogli znajdować takie źródła. Choć oczywiście to nie jest łatwe, ale to dobrze - jeśli coś jest za łatwe, nie jest tak fascynujące. Cały czas szukamy źródeł inspiracji, czegoś nowego.

Mumerus powstał więc niejako w opozycji do tradycyjnego, repertuarowego teatru? Żeby móc wystawiać to, na co ma się ochotę, żeby mieć artystyczną wolność i niezależność?

- Jak zakładałem tę organizację w 1999, to miałem takie wrażenie, że w teatrze zaczęły obowiązywać pewne mody. One panują do teraz. Większość spektakli jest tak samo grana, ci sami autorzy są wystawiani, sztuki są o tym samym, młodzi twórcy już się wzajemnie naśladują. Już wtedy czułem, że ja się nie odnajdę w tym teatrze. My jesteśmy niejako programowo niemodni. Jak coś bywa modne, to ja po prostu stamtąd uciekam. Bo moda jest dobra może w ciuchach, ale na pewno nie w teatrze.

Mumerus to teatr nieinstytucjonalny. Nie jest łatwo, prawda? Nie macie stałych źródeł dochodu, ani własnej sceny, o wszystko musicie walczyć To przeszkadza w "rozwinięciu skrzydeł"? Czy widzi Pan jakąś szansę na poprawę tej sytuacji?

- Oczywiście, że to przeszkadza, wolelibyśmy mieć własną scenę, ale trudno jest o to. To, czym teraz dysponujemy i z czego jesteśmy zresztą zadowoleni (chodzi o Teatr Zależny Politechniki Krakowskiej), wynajmujemy wspólnie z innymi krakowskimi teatrami niezależnymi poprzez Stowarzyszenie Teatrów Nieinstytucjonalnych STeN, którego jesteśmy członkami. A jeśli chodzi o przywołane przez panią w pytaniu "rozwinięcie skrzydeł" - to jest bardziej pytanie o to, jaka jest szansa na sensowną politykę kulturalną dla organizacji pozarządowych, prowadzoną przez miasto, przez województwo, przez ministerstwo. Różne się kroki w tym kierunku czyni, ale mnie się to ciągle wydaje zbyt mało konsekwentne, zbyt mało tego jest. Także jeżeli ktokolwiek z publicznych szafarzy tych pieniędzy zdecyduje się na jakąś formę bardzo sensownej akcji wspierania organizacji pozarządowych, jaką my jesteśmy, to może taka szansa na stałe miejsce się pojawi. Stałe miejsce - ale za tym kryje się konieczność stałych źródeł utrzymania tego miejsca, czyli musiałaby za tym iść jakaś stała dotacja wynikająca ze stałej umowy itp To nie są łatwe sprawy.

A jak Mumerus czuje się w Krakowie? Wiele się mówi o magicznej atmosferze tego miasta, o klimacie sprzyjającym twórcom. Jak Pan to ocenia? Czy Kraków jest szczególnym miejscem?

- Nie. Niestety, Kraków przestał być szczególnym miejscem, a tego klimatu sprzyjającego twórcom już nie ma. Był, ale go nie ma. Pamiętam lata siedemdziesiąte: Teatr Stary, Cricot Kantora, Jaszczury, Galeria Krzysztofory, ówczesną Piwnicę pod Baranami, odbywającą się w prywatnych mieszkaniach kulturę niezależną i to co temu towarzyszyło: ludzie, atmosfera, spotkania, nocne rozmowy nic z tego nie zostało. Są oczywiście jakieś bardzo sympatyczne knajpki, gdzie można muzyki posłuchać, to wszystko jest miłe, ale tego jest zbyt mało i to chyba jednak nie jest to. Kraków ma potężny potencjał twórczy, bo jest to jednak miasto, które ma kilkanaście uczelni i mieszka tu masa reżyserów, aktorów, scenografów, muzyków, ludzi piszących - ale to jest niewykorzystywane po prostu. Z jednej strony jest to troszeczkę wina, no wstyd powiedzieć, ale indolencji twórców, którym się nie chce, ale z drugiej strony trudno cokolwiek od nich wymagać, skoro oni nie trafiają na przychylny klimat, to znaczy na poparcie miasta. Jeśli chodzi o to poparcie - proszę wejść na stronę internetową miasta Krakowa i zobaczyć, jakiego typu projekty otrzymują dotację z konkursu grantowego na inicjatywy kulturalne pod dumną nazwą Mecenat Miasta Krakowa. Spektakle? W tym roku dotację otrzymał jeden spektakl teatralny. Słownie jeden spektakl teatralny otrzymał grant miasta Krakowa w otwartym konkursie ofert w całym roku 2009. Co w zamian? Ano w zamian robi się festiwale, na które importuje się artystów. Często są to ludzie należący raczej do kręgu kultury masowej: Celinie Dion czy w tym roku Lenny Kravitz. Motywuje się to tym, że turyści przyjadą. No dobra, może przyjadą, może nie przyjadą, nie wiadomo - choć po co mieliby przyjeżdżać, jak tego typu imprez na których występują tacy wykonawcy mają multum u siebie, wszędzie w Europie i na świecie Ale przez to naprawdę tego klimatu nie ma i dopóki nie będzie się wspierać w szerszym zakresie indywidualnych inicjatyw krakowskich twórców, to go nie będzie. Nie czarujmy się - nie jesteśmy stolicą kulturalną Polski. 10 lat temu było lepiej. Wtedy na przykład teatrów nieinstytucjonalnych, które powstawały z inicjatywy aktorów, było dużo więcej. Teraz 90% z nich zaniknęło.

Wynika to tylko z braku wsparcia dla działań związanych z kulturą?

- Oczywiście nie tylko. Wynika to z wielu czynników. Po pierwsze: polityka niewspierania. Trzeba powiedzieć, że Urząd Marszałkowski Województwa Małopolskiego pomaga, ale on ma nie tylko Kraków na głowie. Ale wracając generalnie do polityki wszystkich instytucji zajmujących się dotowaniem kultury; nawet jeśli wspiera się tego typu działania, to znaczy organizacje pozarządowe bądź inicjatywy twórców - to w zbyt małym stopniu. Moim zdaniem z tej całej puli środków, które powinny iść na kulturę, zbyt duża część idzie na wspieranie instytucji, a często są to instytucje o charakterze komercyjnym, które naprawdę same powinny zarabiać na siebie, a zbyt mała część na organizacje pozarządowe. To po pierwsze, ale jest jeszcze po drugie: ludzie nie wierzą w siebie. Winne są na przykład też media, których kompletnie tego typu rzeczy nie interesują.

To jak, Pana zdaniem, powinna wyglądać polityka kulturalna miasta? Co trzeba zrobić? Jakie imprezy organizować, by przywrócić Krakowowi klimat i by dodatkowo ściągnąć tu turystów, bo przecież za nimi idą pieniądze?

- Takie miasto, jak Kraków, nie powinno naśladować innych europejskich ośrodków. Ten teren jest już zagospodarowany, w każdym mieście w Europie jest duża ilość festiwali, Kraków praktycznie nie ma tu pola do popisu. Ale teatrów, galerii, niezależnych grup - powinny być dziesiątki, naprawdę. Wystarczy taka mała zachęta. Proszę popatrzeć na przykład na noc teatrów - to jest przecież pomysł genialny w swej prostocie! Po prostu do tej pory (a mam nadzieję, że nikt nie wpadnie na inny pomysł) są do niej zapraszane wszystkie realnie działające teatry, po prostu wszystkie. I naraz sobie człowiek uświadamia, ile tego jest, jak się im tylko da szansę pokazać. Świetnie, tłumy przyjeżdżają. Ale daje się pieniądze na jedną noc teatralną, a potem nic. Nie ma tej polityki kulturalnej.

Czyli jednak Kraków to kulturalna pustynia? A artyści schlebiają masowym gustom, tworząc dzieła miałkie, zakrawające na tak zwaną "pop-kulturę"? Chodzi o to, by w skomercjalizowanym świecie jak najwięcej zarobić, a w tym celu trzeba obniżać poziom, żeby dopasować się do oczekiwań "konsumenta sztuki"?

- Teatry w dużej mierze mają repertuar komercyjny, wystarczy popatrzeć na tytuły: "Seks nocy letniej", "Stosunki na szczycie', "Mayday", "Testosteron", "Siostrzyczki biorą wszystko" - już same tytuły zdradzają, o co chodzi. Przy czym nie jest to repertuar prywatnego teatru komercyjnego, tylko teatru subwencjonowanego ze źródeł publicznych. I bynajmniej tego typu spektakle nie stworzą magicznej atmosfery artystycznego Krakowa. Dotowanie takiego repertuaru wpływa na jeszcze jedną rzecz: jeśli ktoś chce sobie otworzyć teatr stricte komercyjny (nie mam nic przeciwko temu), z takim właśnie repertuarem i chce na tym zarobić, to on ryzykuje własne pieniądze, bierze kredyty - i od razu taki przedsiębiorca jest na straconej pozycji, gdyż ma konkurencję w postaci instytucji, która robi to samo, a jest dotowana ze źródeł publicznych. I taka instytucja może przeznaczyć przykładowo dużo większe środki na reklamę, niż prywatny przedsiębiorca. Zresztą, co tu dużo gadać? Ja specjalnie nie lubię narzekać, tylko staram się działać, ale to rzeczywiście czasem bywa trudne.

Faktycznie odeszliśmy w naszej rozmowie daleko od Mumerusa i jego urodzin, więc może na zakończenie zdradzi Pan jeszcze, jakie są teatralne plany na najbliższą przyszłość?

- One są już dosyć skonkretyzowane: w przyszłym roku będziemy robić spektakl pod roboczym tytułem "Gry i zabawy". Będzie on należał do nurtu przedstawień plenerowych, dziejących się na podwórzach, inspirowanych tytułowymi grami i zabawami podwórzowymi, jak gra w chowanego, w berka itd. Będzie to próba odnalezienia dramatyzmu, który ukrywa się w tych grach. Następny będzie projekt pt.: "Ludzie gościńca: Papkin i inni", poświęcony wszelkiego rodzaju pieczeniarzom, wydrwigroszom i włóczęgom, takim jak Papkin, których w tym przedsięwzięciu objawi się trzydziestu - i to wszyscy naraz. Pamiętamy Papkina z "Zemsty" Fredry, który na podróż dane przez Cześnika złoto "gdzieś zostawił przy labecie". Labeta to gra. Z tego wynika, i tak rzeczywiście było, bo to sprawdziłem, że były takie karczmy i jarmarki różnego rodzaju, gdzie tych Papkinów, wydrwigroszów, włóczęgów chodzących od Cześnika do Rejenta było wielu. Oni się gdzieś tam spotykali, żeby grywać w karty. I mnie zafascynowała ta karczma. Chcę spróbować tę atmosferę, ten jarmark Papkinów odtworzyć, wykreować. Natomiast na koniec roku chcemy zrobić spektakl o latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych nawiązujący do powstałej w tym roku w trakcie warsztatów z młodzieżą "Kartki na cukier".

Dziękuję za rozmowę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji