Artykuły

Na telewizyjnym ekranie

Aleksander Bardini, mądry reżyser i twórca teatralny, wyśmienity pedagog porwał się na rzecz niemal karkołomną. Bo jak tu nazwać inaczej decyzję o prawie dwu i półgodzinnym celebrowaniu w wymiarach i warunkach małego ekranu tekstu "Trzech sióstr" Czechowa! I jeszcze do tego, jakby już zupełnie składając topór pod głowę, Bardini angażuje do ról kobiecych w tym przedstawieniu studentki szkoły teatralnej!

Nie jestem pewna, czy historia teatru TV, który ze względu na milionowy przekaz wszelkie porażki artystyczne wyjaskrawia w sposób szczególny, zna podobne ryzyko. Bo to można "ryzykować" tu z jednym debiutem w głównej roli - pamiętamy choćby wspaniałą kreację młodziutkiej Marty Lipińskiej - Iriny, w słynnym przedstawieniu w Teatrze Axera, ale przecież u Bardiniego grają aktorki, które po raz pierwszy stykają się z tak trudnym i odpowiedzialnym ze względu na TV - zadaniem. Do tego dodajmy wspaniałą tradycją interpretacyjną i wykonawczą jaką obrosła ta sztuka, grano przecież "Trzy siostry" nie tak dawno jako komedią (zgodnie ze wskazówkami samego autora), a z postaciami Olgi, Maszy i Iriny mierzyły się najznakomitsze aktorki naszego wieku. Czyż trzeba więcej o odpowiedzialności, jaką dźwignął na swych barkach znakomity Bardini?

A jednak mądry pedagog, z krwi i kości człowiek teatru, stworzył przedstawienie, które choć nie pozbawione pewnych słabości, nawiązało do najświetniejszych wydarzeń w dziejach reprezentacyjnej sceny Teatru TV. Bardini stworzył spektakl, o którym się mówi, który tkwi całymi obrazami, nastrojem bezbrzeżnej melancholii i smutku - w pamięci, od którego nie można się uwolnić...

Pisał Czechow i te słowa można uznać za credo jego działalności dramaturgicznej: "Nie co chwila ludzie strzelają się, wieszają, składają sobie nawzajem miłosne wyznania. Przeważnie jedzą, piją, włóczą się, plotą głupstwa. Trzeba to pokazać na scenie. Trzeba stworzyć dramat, w którym by ludzie wchodzili, wychodzili, jedli, mówili o pogodzie, grali w karty... Niech na scenie wszystko będzie równie proste i równie zawiłe jak w życiu. Tu ludzie jedzą, tylko jedzą, a tymczasem rozstrzyga się ich szczęście, rozbija ich życie".

Akcja "Trzech sióstr" rozgrywa się w małym prowincjonalnym miasteczku wśród codziennej "prozaicznej" krzątaniny, w atmosferze zmęczenia, i ta zwyczajność, gnuśność, monotonia jest czymś, co wyzwała narastające przygnębienie, co staje się czymś osaczającym człowieka bez reszty, bez niemożności wyrwania się ku życiu, w którym wszystko ma jakiś sens. W tej atmosferze, tej scenerii sytuuje Czechow bohaterów i wikła ich w sytuacje dość banalne, mało efektowne, właśnie takie, jakie zdarzają się pomiędzy jednym a drugim nastawieniem samowara, w czasie najzwyklejszych towarzyskich odwiedzin, a przecież poddaje ich niezwykle wnikliwej obserwacji.

Maestria Czechowa polega m. in. na tym, iż potrafi pokazać w "zwyczajnych" bohaterach i pozbawionych jakiegokolwiek patosu sytuacjach głębokość przeżycia, całą skalę ludzkiej wrażliwości, a z tych pozornie mało efektownych, "szarych" postaci wydobyć przejmujący dramat. Każda z postaci sztuki kryje w sobie przecież osobną ludzką tragedię, każda została postawioną, przez los - lub z wyboru - w sytuacji "przegranej". Świadomość klęski towarzyszy wszystkim postaciom sztuki, jest nią jakby "napiętnowana" od samego początku także dopiero wchodząca w życie młodziutka Irina, wyrywająca się instynktownie do Moskwy, w której wszystko się odmieni...

Bardini stworzył przedstawienie nawiązujące do klasycznego stylu grania Czechowa, tego, który zapoczątkował niegdyś MChAT. Kładzie więc tu nacisk na drobiazgową analizę psychologiczną, wydobywanie wszystkich znaczeń tekstu, dotyczących opisu postaw, zachowań i motywacji działania, wgłębia się w struktury psychiczne bohaterów. Jednocześnie nadaje przedstawieniu powolny rytm, posługuje się pauzą, niedomówieniem, wyciszeniem, świadomie rezygnuje z gwałtownych gestów. Celebruje nastrój, atmosferę stopniowego zagrożenia.

Każda postać, nawet maleńka, ma w tym przedstawieniu swoje własne ważne miejsce, swoją własną historię, przeżywa własny dramat i ta paralelność wątków, proces jakby powolnego przenikania zmęczeniem wszystkich bohaterów, doprowadzanie ich do stanu frustracji i beznadziejności, jest jednym z budulców spektaklu. Bardini niemal całkowicie rezygnuje z soczystej rodzajowości poszczególnych scen, karykatury, czy ostrego, bezpardonowego krytycyzmu, w stosunku do swych bohaterów, przesuwa na dalszy plan aspekty społeczne. Jest to przedstawienie odczytaniem tekstu jak pewnej uniwersalnej metafory o kondycji człowieka, niemożności znalezienia szczęścia i zrealizowania swoich marzeń, ale przede wszystkim przekazem wiedzy o strukturze psychicznej człowieka, miotanego sprzecznościami, nie zawsze umiejącego znaleźć w życiu jakiś ogólny sens.

W konsekwencji otrzymaliśmy przedstawienie, rozgrywające się między jednym a drugim nastawianiem samowara, powrotami do domu z pracy Olgi i Iriny sąsiedzkimi wizytami, którego cały dramat rozgrywa się w warstwie psychiki. Przedstawienie klarowne, czyste, bardzo harmonijne, którego specjalnym walorem, wobec takiej koncepcji jest - musi być - aktorstwo. Myślę, że tajemnica aktorskiego sukcesu kryje się w pułapie wymagań - angażując do ról męskich aktorów tej miary, co Walczewski -(Wierszynin). Kowalski. Pawlik, Fronczewski, Zapasiewicz, Kamas stworzył taką sytuację dla młodych utalentowanych pań w których dostrajały się niejako do partnerów. Nie ulega przy tym wątpliwości, iż Bardini włożył ogromną pracę w te role, aby doświadczenie i świadomość własnych możliwości zastąpić pewną, choć ściśle kontrolowaną spontanicznością, aby wygrać pewne naturalne atuty "młodzieży".

Wydaje się, że najlepiej dźwignęła trudności roli odtwórczyni postaci Maszy (K. Janda). Wyciszona, jakby stale nieobecna, bardzo interesująca w geście i mimice (znakomita zwłaszcza w scenie początkowej i scenach z Wierszyninem) mądra przeżyciami swego nieudanego małżeństwa, już w pełni dojrzała, potrafiła pokazać siłę namiętności, jaką wzbudził w niej Wierszynin, choć ten krótkotrwały związek od początku skazany jest na przegraną.

Również i odtwórczyni Olgi - E. Ziętek pokazała kobietę, która zdaje sobie sprawę, iż nie dane jej było zaznać szczęścia. Powolna, trochę ociężała, od początku mająca świadomość, iż jej życie jest tylko wykonywaniem pewnych obowiązków; rola, która świadczy, że jeszcze o aktorce usłyszymy (przypomnijmy jej niezapomnianą pannę młodą z "Wesela" Wajdy).

Irina (J. Szczepkowska) - uosobienie żywiołowej młodości, wdzięku i uroku przeżywa w przedstawieniu ten proces, który starsze siostry mają już poza sobą - przejścia od nadziei i wiary do nastroju bezbrzeżnego smutku i zniechęcenia. Myślę, że odtwórczyni tej roli. choć z pewnością obroniła ją swoją własną młodością i spontanicznością reakcji, nie wygrała wszystkich subtelności tekstu, może była za mało "stylowa". I chyba gorzej także zaprezentowała się Natalia Role męskie - to kreacje wymagające odrębnej analizy. Zwłaszcza mistrzostwo zaprezentowali Walczewski i Pawlik.

Stary, mądry reżyser Bardini zaiste wiedział, co robi...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji