Artykuły

"Trzy siostry"

BYWAJĄ wielkie dzieła dramatyczne, które budzą nasz podziw i szacunek, ale wobec których pozostajemy emocjonalnie obojętni, spoglądając na nie chłodno, bez osobistego zaangażowania. I bywają inne, takie jak "Trzy siostry". "Trzy siostry" Czechowa są jedną z tych fascynujących sztuk, które skłaniają do bardzo osobistego, intymnego obcowania z nimi, w których każdy odnajduje jakiś ton własny. Jakąś własną prawdę o sobie, o życiu. "Trzy siostry" są sztuką., którą oglądać można w coraz to innym świetle, ale jednocześnie jest to utwór uparcie wymykający się jednoznacznym interpretacjom, każda jednoznaczna interpretacja okazuje się uproszczeniem, choć dla każdej można z pozoru znaleźć uzasadnienie w tym zadziwiającym tekście.

Reżyserując przedstawienie telewizyjne Aleksander Bardini zrobił wszystko, aby owych uproszczeń uniknąć. Pokazał Czechowa ironistę, ale zarazem nie zagubił jego liryzmu, nie wyrzekł się tego, co zawsze stanowiło o niezwykłości sztuk tego autora - nastroju, melancholijnej zadumy. Bardini dostrzegł w "Trzech siostrach" przede wszystkim opowieść o samotności i o nieumiejętności spełniania swoich marzeń i nadziei. Właśnie - o nieumiejętności. Wszyscy tu wyrywają się ku czemuś ("do Moskwy, do Moskwy"), tęsknią do działania, czegoś chcą - ale ich tęsknoty są tyleż szlachetne, co nieokreślone.

BOHATEROWIE "Trzech sióstr" rozprawiają bez końca o pracy, jakby oszałamiają i oszukują się słowami, ale nie umieją uczynić jakiegokolwiek realnego, skutecznego wysiłku, by zmienić stan rzeczy, który jest źródłem ich udręki. Jałowość owego filozofowania, jego funkcja, by tak rzec maskująca, została bardzo dobitnie, a zarazem w sposób bardzo subtelny aktorsko, podkreślona w postaci Wierszynina, którego grał Marek Walczewski. Walczewski odpatetyzował Wierszynina, jego aparycja, jego styl bycia, jego zachowanie się wobec Maszy, jego marzenia o przyszłym wspaniałym świecie - wszystko to było śmieszne, żałosne i wywołujące zaledwie współczucie. Była to rola rewelacyjna - dzięki Walczewskiemu Wierszynin stał się nieoczekiwanie centralną postacią sztuki.

W ogóle mężczyźni wysunęli się w tym przedstawieniu zdecydowanie na plan pierwszy: znakomity Piotr Fronczewski jako baron Tuzenbach, wyciszony, świadomy swojej bezsiły, czepiający się swojej miłości do Iriny jak ostatniej deski ratunku; Zbigniew Zapasiewicz jako Kułygin gotów wszystko wybaczyć żonie, niezdolny do protestu; Władysław Kowalski jako Andrej, którego upadek jest najgłębszy i który niejako pociąga za sobą siostry.

Powierzenie tych ról, obrosłych olbrzymią teatralną tradycją, studentkom PWST było eksperymentem ryzykownym. Ciekawą indywidualnością jest niewątpliwie Krystyna Janda, która grała Maszę, wiele wdzięku miała również Joanna Szczepkowska jako Irina. Eksperyment zawiódł natomiast na całe linii, gdy idzie o najstarszą Olgę, co nie jest jednak winą niedoświadczone aktorki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji