Artykuły

Młode gwiazdy

W dzieciństwie podglądali rodziców na scenie. Dziś sami grają. Robert Stockinger, Hania Konarowska, Zuza Grabowska i Orina Krajewska poszli w ślady rodziców. I odnoszą pierwsze sukcesy. Teraz czas na to, by przebili sławnych rodziców - pisze Magdalena Radomska w Sukcesie.

Wszystko, tylko nie aktorstwo! - powtarzali Robertowi Stockingerowi rodzice. Nie mógł nawet myśleć, że pójdzie w ślady ojca Tomasza. - Za każdym razem, kiedy poruszałem ten temat, musiałem wysłuchać monologu, który znałem na pamięć: "przecież jest tyle zawodów na a - alekarz, aprawnik - opowiada syn serialowego doktora Lubicza z "Klanu".

Robert od dzieciństwa jest blisko teatru. Na spektaklach ojca siadał w pierwszym rzędzie. Znal na pamięć stary numer, w którym dyrygent zaprasza do siebie widza, by go zastąpił. Maestro mówił, że to proste, głową pomachał, stopą pokręcił i orkiestra grała. Gdy wybór padł na Roberta, wszedł na scenę i udał, że nie wie, o co chodzi, bo przecież zepsułby im scenariusz.

Wtedy aktorstwo było dla niego ciągłym obserwowaniem prób, przygotowań do ról, ćwiczeń, setnym odsłuchiwaniem jednego utworu.

- Pamiętam śpiewaną przez ojca piosenkę o artystkach z varietes, które "ciągną nas magnetycznie". Absolutnie nie wiedziałem, o czym śpiewam, ale tak podobały mi się słowa, że biegałem i krzyczałem "magnetycznie" - wspomina Robert.

Na serio spróbował zagrać wiele lat później w "Klanie". Ojciec zgłosił go do epizodu, by syn mógł przyjrzeć się z bliska pracy na planie. Z dwóch dni zrobiło się pół roku.

- Pierwszy dzień grałem z tatą. Akcja toczyła się w domu serialowego doktora Lubicza. Chociaż nie mieliśmy przewidzianego ani jednego wspólnego dialogu, sama obecność taty na planie była koszmarem. Cały czas stroił do mnie pouczające miny. Wiem, że chciał pomóc, ale efekt był taki, że po prostu mnie rozpraszał. Tomasz Stockinger powtarzał synowi: "Pamiętaj, wcale nie reprezentujesz siebie, tylko mnie. Jak dasz plamę, to w moim imieniu". Robert: - Nawet, gdy nie grał tego dnia, szukał pretekstu, by mnie doglądać. Dzwonił, że przyjeżdża. Tłumaczyłem, że jeśli chce - trudno, ale jakoś specjalnie go nie zapraszałem. Przyjechał. Jego uwagi tak zakłócały rytm pracy, że wreszcie ktoś z ekipy grzecznie zwrócił mu uwagę. Tata usunął się i zdjęcia od razu nabrały tempa. Robert właśnie kończy studia licencjackie na stosunkach międzynarodowych, które rozpoczął dla świętego spokoju. Jednak zniechęcanie

rodziców do aktorstwa nie przyniosło skutku.

Robert wciąż intensywnie myśli o szkole aktorskiej.

Teatr jak świątynia

Każdy spektakl rodziców już w dzieciństwie przeżywała także Hania Konarowska [na zdjęciu]. Nie była w stanie zasnąć, dopóki JOANNA SZCZEPKOWSKA i MIROSŁAW KONAROWSKI nie wrócili z teatru do domu. Wracali z innego świata, który dla niej był magiczny.

- Wkładałam sobie poduszkę w koszulkę, moja siostra owijała się ubraniami i witałyśmy rodziców w tych piżamowych konfiguracjach, odgrywając wcześniej przygotowane scenki - opowiada Hania. Wspomina też, że ciągle penetrowała szafy w poszukiwaniu wyjątkowych strojów, sukienek z cekinami i falbanami, złotych butów.

- Mama miała dwa wyjątkowe szlafroki. Zakładałyśmy je z siostrą i grałyśmy "Dynastię". Ja byłam Krystle, a siostra - Alexis.

Joanna Szczepkowska nauczyła dziewczynki wielkiego szacunku do wszystkiego, co teatralne.

- Nigdy nie odważyłam się założyć kostiumu z teatru. Nie śmiałam nawet o tym pomyśleć. Jakkolwiek patetycznie by to nie brzmiało, teatr pamiętam jako świątynię. Miejsce, w którym rodzi się osobny świat. Hania opowiada, że chyba 100 razy widziała mamę w "Śnie nocy letniej". Czuła się jak w bajce, gdy cała świta garderobianych krzątała się wokół niej, upinając balowe suknie do spektaklu. Uwielbiała te przemiany jej codziennej mamy w tę teatralną, umalowaną i wyczesaną. Zapach teatralnych kosmetyków rozpoznaje do dziś.

Gdy rozpoczynał się spektakl, Hania zawsze siadała na balkonie i obserwowała wszystko, co dzieje się na scenie. Uciekała, gdy robiło się nudno, czyli kiedy na deskach nie było mamy. Biegła do bufetu, gdzie razem czekały na kolejne wejście. - Każdy akt znałam na pamięć, ale wciąż wstydziłam się patrzeć na scenę, w której na mamie siadał osioł. To była scena erotyczna, a Joanna Szczepkowska była w niej zupełnie nie moją mamą. Nie znałam jej przecież od strony ponętnej kobiety. Mama podkreślała, że to jej praca, że gra kogoś innego, a tata o wszystkim wie - wspomina dziś.

Hania zadebiutowała w spektaklu "Trzy siostry". To ta sama sztuka, w której przed laty pierwsze kroki stawiała Joanna Szczepkowska. Hania stała na scenie obok Marysi Seweryn, jak niegdyś jej mama obok Krystyny Jandy. Los zatoczył koło. - Mama na premierze płakała - wspomina młoda aktorka. - Czuła się, jakby widziała siebie sprzed lat. Była dumna. Myślę, że moje aktorstwo sprawia jej przyjemność. Ale największym moim marzeniem jest zagrać u boku mamy. Na razie każdej z nas brakuje odwagi, by podjąć takie wyzwanie. Teatr nie jest już namiętnością dla Zuzy Grabowskiej. Mówi, że spędziła w nim zbyt wiele czasu i za często zabierał jej rodziców. Do dziś pamięta, jak ANDRZEJ GRABOWSKI wrócił do domu z siwymi włosami. Zobaczyła tatę i zbladła. - Odetchnęłam dopiero wtedy, gdy poszliśmy do łazienki i okazało się, że to tylko farba - wspomina po latach.

Zuza najbardziej bała się spektakli, w których rodzicom dzieje się krzywda. - Pamiętam, jak mama (Anna Tomaszewska - red.) zagrała w bajce o psie. Oglądałyśmy to w telewizji, siedziałam jej na kolanach. W pewnym momencie widzę, jak biją psa. Bardzo płakałam. Mama tłumaczyła, że przecież siedzi obok, ale jakoś nie umiałam tego skojarzyć.

Zuza lubi czasem stanąć na deskach, ale marzy o wielkich rolach w filmach (na razie w swoim aktorstwie skupiła się właśnie na kinie). Do teatru chodzi rzadko, na ogół, gdy grają w nim rodzice. O swoim wyborze zdecydowała potajemnie, poszła na egzamin i oblała. Później okazało się, że rodzice wcale nie mają nic przeciwko. Po roku ciężkiej pracy zdała do szkoły teatralnej w Warszawie.

Orina Krajewska, córka MAŁGORZATY BRAUNEK, w dzieciństwie marzyła, by zostać skrzypaczką. Chociaż nie chciała się do tego przyznać, aktorskie emocje zaczęły się w niej budzić w liceum. Zdała maturę, wyjechała do Paryża, a później do Londynu. Twierdzi, że to przypadek, gdy z dnia na dzień trafiła do londyńskiej szkoły. Zadzwoniła do domu i oświadczyła: "Będę aktorką".

- Na początku mama zdziwiła się, bo wcześniej nie było o tym mowy, ale szybko zaakceptowała moją decyzję. Nie pamiętam jednak, żeby mi odradzała. Uczulała tylko i powtarzała o ryzyku, jakie niesie ze sobą ten zawód. Można się zagubić, pobłądzić, zatracić w ego. Przytaknęłam, podziękowałam i poszłam do szkoły - opowiada dziś Orina. Z mamą zagrała w serialu "Dom nad rozlewiskiem" i ma nadzieję, że kiedyś będzie na tyle dobra, by zagrać w filmie brata, Xawerego Żuławskiego.

Nazwiskiem naznaczeni

Dzieci sławnych aktorów . przyznają, że na początku zwykle jest im łatwiej. Bo nie są anonimowi. Do Roberta Stockingera nawet na uczelni mówią "Tomasz". - Tata zawsze powtarzał: "Początek jest niezły, bo nazwisko masz świetne". Jednak z czasem jest mi coraz trudniej, bo rosną wymagania i oczekiwania. Tata był bardzo zdolny, wyglądał fantastycznie. Miał potencjał. Na pewno. Trudno mi będzie mu dorównać - mówi młody Stockinger. Robert dopiero niedawno uświadomił sobie, jaki skarb ma w domu. Gdy mimochodem pojawiały się rady, spojrzał na ojca jak na fachowca.

- Wiem przecież, że tata był w szkole aktorskiej. Wiem, że zagrał kilkadziesiąt ról. Ale zawsze wydawało mi się, że idzie i po prostu gra. Nagle zaświecił przede mną warsztatem, zauważyłem techniki, sztuczki i triki. I właśnie wtedy uświadomiłem

sobie, że facet naprawdę się zna. Właśnie wtedy spojrzałem na ojca jak na gościa z dużą wiedzą - dodaje Robert. Zuza Grabowska przyznaje się, że długo nosiła w sobie nieustające poczucie winy związane ze swoim nazwiskiem. Miała wrażenie, że innym kariera należy się bardziej, bo nie wychowali się wśród aktorów. W szkole była nieśmiała, uciekała z pierwszego rzędu. Sądziła, że nie powinna się narzucać, pchać do przodu, bo każdy uzna, że jest zarozumiała i chce grać pierwsze skrzypce.

- Dopiero niedawno zrozumiałam, że pracuję równie ciężko. I tak nie udowodnię wszystkim, że tata wcale nie załatwił mi roli. Zawsze będą plotkować. Nie chcę też robić z siebie ofiary, bo to rodzina zdeterminowała moje marzenia. Nie zmieniłam

nazwiska. Przyznaję jednak - kilka razy czułam, że jestem odsuwana z powodu nazwiska - mówi Zuza. Z rodzinną legendą od dzieciństwa mierzy się Hania Konarowska. Nie dość, że jest córką aktorów, to w dodatku jej pradziadkiem był Jan Parandowski, autor "Mitologii", szeroko omawianej w każdej szkole. Dziś na wykładach omawia się felietony Joanny Szczepkowskiej. Hania wciąż boi się, że nie sprosta i zhańbi nazwisko.

- Mama grała spektakularnie, w ważnym teatrze, z ważnym reżyserem, a ponad wszystko z ważnym tekstem. Wtedy ludzie przychodzili, by usłyszeć to, czego nie wolno było powiedzieć, spektakl miał drugie dno. Dziś nie ma takich barier. Ludzie chodzą do teatru dla rozrywki, nie chcą oglądać wyłącznie Szekspira i Czechowa, a co gorsza, mają ADHD, nie wytrzymają więcej niż półtorej godziny - dodaje Hania.

Autograf na zapas

Młodzi aktorzy w dzieciństwie występowali w wywiadach razem z rodzicami. Paparazzi robili im zdjęcia, które publikowały kolorowe pisemka i podpisywały np.:

"Gwiazda z dzieckiem na zakupach".

- Pamiętam, jak miałem kilka lat, ledwo pisałem - mówi Robert Stockinger. - Fan podbiegł, poprosił tatę o autograf i mnie na zapas, bo może się kiedyś przyda. Po latach mam abarot to samo. Kiedyś oglądali się za moim ojcem, teraz za moją dziewczyną, Olą Szwed. Jest gorzej, Olę rozpoznają nawet w czapce i okularach. Czasem jeszcze podchodzą do mnie kobiety i proszą, bym przekazał ojcu, jak bardzo się w nim kochały.

Brukowego oblicza mediów doświadczyła Hania Konarowska, gdy na premierę filmu "Lejdis" przyszła w towarzystwie kontrowersyjnej gwiazdy TVN-owskiego talk-show. Była na ustach wszystkich plotkarskich gazet i portali. - Tobył szok, który bolał - wspomina. - Idąc tam, myślałam o premierze. To był mój pierwszy film kinowy. Byłam cała mokra, kiedy zobaczyłam siebie; na dużym ekranie. Tuż po zakończeniu projekcji poproszono aktorów na spotkanie z mediami. Hania schodziła po schodach, dziennikarze zepchnęli ją, żeby przecisnąć się do głównych bohaterek. Zrozumiała, że nie jest jeszcze na tym etapie. Następnego dnia nie było słowa o "Lejdis", tylko news o dziennikarzu, który przyszedł na premierę w jej towarzystwie.

- Rano już wszyscy o tym mówili. To oznacza, że ludzie wstają z łóżka i od razu biegną do komputerów, by przeczytać najnowsze plotki. Siłą rzeczy musiałam zapoznać się z sytuacją. Po przeczytaniu: "Co taka zwalista słowiańska krowa robi w show-biznesie", powiedziałam sobie: "Dość", i wyłączyłam komputer - wyznaje. Hania nie wykorzystała tego zamieszania wokół siebie. Wybrała spokój u boku chłopaka aktora, z którym pracują w jednym teatrze.

Zuzanna Grabowska przyznaje, że gdyby chciała, już mogłaby być gwiazdą. Jako córka znanego aktora wielokrotnie dostawała propozycje udziału w show z gwiazdami, ale za każdym razem odmawia. - Nie chcę kariery na plecach ojca. Przecież bardzo łatwo zaaranżować kilka skandali, upić się po imprezie i już mnie wszyscy znają - mówi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji