Artykuły

"Tango" Mrożka- Taniec buntu przeciw jałowości życia

Po znakomitym "Kochanym kłamcy" - druga sensacyjna, doskonale wystawiona i pochłaniająca całkowicie uwagę widza premiera w Ognisku. Słynna już dzisiaj sztuka Sławomira Mrożka: "Tango".

Piszę te słowa zaraz po premierze i pod wielkim wrażeniem tej niezwykłej sztuki. Chciałbym przemyśleć głębiej przedstawienie i pozostawić sobie więcej czasu na odnotowanie moich wrażeń. Ale warunki redakcyjne zmuszają mnie do pośpiechu. Co mogę na gorąco powiedzieć? A więc chyba najpierw to, że już dawno nie byłem w teatrze tak przejęty, zaintrygowany i wzruszony komedią, zwłaszcza jej finałem. W tym zakończeniu powiały znowu, jak w "Zabawie" Mrożka, echa Wyspiańskiego, ale Wyspiańskiego przetransponowanego na współczesność i dopasowanego do czasów dzisiejszych.

Sztukę Mrożka - co już przede mną powiedzieli ci, którzy ją znają - można rozumieć i komentować na różne sposoby.

Leopold Kielanowski w wywiadzie udzielonym Tamarze Karren w "Tygodniu Polskim" i w komentarzu do programu widzi w niej przede wszystkim - i chyba słusznie - bunt młodzieży w kraju przeciw dzisiejszej rzeczywistości, która mimo haseł postępowych i awangardowych wieje nudą i jałowością.

Sztukę można oglądać również, jako drapieżną komedię obyczajową, odsłaniającą codzienną egzystencję w Polsce, gdzie na skutek warunków mieszkaniowych ludzie są skazani na nieustanne współżycie i ścieranie się z sobą. Koszmarne muszą być te ciasne i wymierzone metrami mieszkania, w których za fasadą nowocześnie wyglądających bloków - żyje się w ścisku i w gromadzie i nie ma się poza ubikacją własnego kąta, żeby się skupić, żeby być samotnym. Ten brak samotności pożera powoli nerwy ludzkie, jak trucizna. Tę truciznę czuje się w "Tangu" Mrożka.

Można także rozumieć "Tango", jako farsę symboliczną, która zapowiada, że aby odzyskać warunki życiowe zdrowsze i szczęśliwsze trzeba przejść przez okres, w którym panować będzie tak pamiętny z legend rosyjskich "griaduszczyj cham". A za nim pójdzie zawsze, bo taki zawsze się znajdzie, jakiś inteligent-karierowicz, wyjęty z proroczej powieści Julien Benda "La trahison des clercs".

Pani Karren w rozmowie z Kielanowskim wspomina, że "Tango" porównywane jest w Polsce przez wielu recenzentów do sztuk Witkiewicza. Porównanie to nie wydaje mi się przekonywujące. Sztuki Witkacego były pierwszymi zwiastunami "teatru absurdu". "Tango" dyszy od realnej aktualności. W jednym z listów, otrzymanych od przyjaciół, bawiących w Północnej Afryce, piszą mi tak: "Przeczytaj 'Tango' Mrożka, a jeśli sztukę grają przypadkiem w Londynie, idź zobacz... Z niej wyczytasz najlepiej naszą rzeczywistość".

Do mnie przemówiły silnie w sztuce pokazane przez autora warunki codziennego bytowania w Polsce. Owo przerażające stłoczenie w ciasnych wnętrzach i brak miejsca na skupienie i samotność. Jakże można bez tych dwu czynników istnieć i tworzyć? "Straszne mieszkania strasznych mieszczan" z wiersza Tuwima wydają się przystaniami ciszy i ukojenia w porównaniu z dzisiejszymi zatłoczonymi klitkami.

Postać Edka, brutalnego chama, który posiada jednak pewien fason, będący jakby ocalałą resztką dawnej kultury towarzyskiej, zdaje się urastać w trzecim akcie do naczelnego symbolu sztuki. Ale zaraz potem przychodzi refleksja, czy jednak Kielanowski nie ma racji i czy głównym bohaterem sztuki nie jest ostatecznie młody Artur, który pragnie ten przerażający, bo nienormalny, świat "doprowadzić do normy". Chłopiec szuka ocalenia w przeszłości. Boi się spojrzeć w przyszłość. Przegrywa. Na jego naiwnie, ale z porywem, wzniesiony piedestał wdziera się prostak, Edek.

Sztuka burzy się i pieni, jak bystra rzeka, płynąca przez wąwóz i uderzająca z furią o wznoszące się po obu stronach strome więzienia skał. W tym pędzie autor porusza tyle spraw i wątków, stawia tyle pytań, że nie sposób sztuki nawet najpobieżniej streszczać. Zakończenie jest wstrząsające. Autor musiał je stworzyć w przystępie rzadkiej inspiracji. Taki końcowy efekt mógł odkryć tylko człowiek, znający tajemnicę poezji. Tajemnicę, której tylu poetów awangardowych, mimo mozolnych poszukiwań metaforycznych, odkryć ani zdobyć nie potrafi.

Mamy więc znów w Ognisku przedstawienie, którego absolutnie opuścić nie można. Jesteśmy za nie głęboko wdzięczni dyr. Kielanowskiemu. Wyreżyserował on sztukę - w moim przekonaniu - w sposób magiczny. Pomimo że wysunął na naczelne miejsce bunt młodego pokolenia - potrafił jednocześnie raz po raz wysunąć na plan pierwszy wszystkie poszczególne wątki. Co więcej - potrafił je w sensie reżyserskim spleść harmonijnie ("harmonijnie" w nowoczesnym tego słowa znaczeniu) i mimo tylu zaskakujących odrębności - dał przedstawienie jednolite, w którym komizm, satyra, drapieżność, dowcip, wzruszenie i groza połączyły się w znakomicie skomponowane, nie dające się zapomnieć widowisko. Owo splecenie z sobą farsy i dramatu, groteski i realizmu miało za tło dekorację Orłowicza, dekorację - jak zawsze u tego malarza - inteligentnie obmyślaną, sugestywną i wyczuwającą nastrój sztuki i koncepcję reżysera. Aktorzy, którzy musieli włożyć wiele pracy i wysiłku w przygotowanie tej sztuki, byli doskonale zgrani. Wymieniam ich w kolejności ukazywania się na scenie:

Teodozja Lisiewicz - dała groźny typ staruchy, która nie chce się starzeć i kurczowo trzyma się każdej, powierzchownej nowości i mody, jakby od tego zależało jej zbawienie. Z początku rola wydała mi się trochę przeszarżowana, ale jak wynika z biegu sztuki pewne przejaskrawienie miało swoje uzasadnienie. Dzięki temu wyraźniej wypadł kontrast z przemienioną Eugenią w akcie trzecim. Obserwując kreację pani Lisiewicz, myślałem, że gdyby była śpiewaczką (mezzo-sopran) mogłaby świetnie odtwarzać Hrabinę z "Pikowej Damy" Czajkowskiego.

Henryk Vogelfaenger - wyborny jako wuj, inteligent który chce (i umie) dostosować się do każdej sytuacji ideowej, byle tylko utrzymać się na powierzchni karierowiczowskiej. Czy to była postać "z kluczem"? Czy wyobraża metody, stosowane przez pewnego głośnego pisarza spod Warszawy?

Leon Biedrzycki w roli Edka. Bardzo trudna rola. Edek jest brutalem, ale musi posiadać również jakiś swoisty szyk i fason prostacki. Nie wiem kto grał tę rolę w Warszawie, ale nie wyobrażam sobie lepiej zagranej roli niż Biedrzycki. Trzeba go koniecznie częściej wykorzystywać w Ognisku. Jest nie tylko doskonałym zawodowym tancerzem, ale także i aktorem.

Krzysztof Jakubowicz. Debiut, którego młodemu aktorowi winszuję. Debiut bardzo udany. Jakubowicz gra z prostotą i opanowaniem. Znać wpływ stylu, uprawianego przez aktorów londyńskich, chociażby takiego Peter Blythe'a ze sztuki "The Creeper". W scenie końcowej Jakubowicz potrafił wzruszyć. Jesteśmy świadkami narodzin nowego, młodego, autentycznego talentu.

Maryna Buchwaldowa i Bogdan Urbanowicz - dwie żywe z temperamentem pokazane sylwetki zakłamanych 'postępowców', którzy wierzą w fałsz i kłamstwa swego odrażającego "awangardyzmu". Pani Buchwaldowa mogłaby z lekka stonować nadmiar swojej bujności w akcie pierwszym. A może przeszkadzała jej trochę zbyt już ekscentryczna i "obłąkańcza" bluzka, którą miała na sobię.

I wreszcie Ewa Suzin, w utlenionej peruce, z efektownie skomponowanym na twarzy grymasem idiotki, która ma się za pępek świata. Mrożek z jadowitą ostrością odmalował ową postać, wywodzącą się z "dziewczęcia z dworka", zamienionego teraz na współczesną cyniczną histeryczkę. Ewa Suzin dała portret "morderczy", świadczący o dużych możliwościach charakterystycznych tej zdolnej aktorki.

Nad całością organizacyjną czuwał dynamiczny Beno Koller.

Idę na sztukę Mrożka po raz drugi. "Tango" należy bowiem do tych sztuk, które chętnie można obejrzeć kilka razy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji