Artykuły

Białe noce telenoweli

Niespełnione miłości były, są i będą. Szkoda, że w tą z kieleckiego spektaklu tak trudno uwierzyć - o "Białych nocach" w reż. Krzysztofa Jaworskiego w Teatrze im. Żeromskiego w Kielcach pisze Agnieszka Kozłowska-Piasta z Nowej Siły Krytycznej.

Jak pokazać dramat niespełnionej miłości na scenie? Przepis jest prosty. Bierzemy na warsztat dobrą literaturę i powinno wyjść. Krzysztof Jaworski w Pokoju Becketta Teatru Żeromskiego w Kielcach właśnie w ten sposób postanowił przybliżyć widzom wzruszającą w lekturze opowieść o niespełnionej miłości, czyli "Białe noce" Fiodora Dostojewskiego. Przyłożył się do zadania solidnie. Sam przetłumaczył, dokonał adaptacji, wyreżyserował, nawet dobrał muzykę. Mimo to kieleckie "Białe noce" nie są spektaklem udanym. Co wzruszające w lekturze, w spektaklu było łzawe, nieprawdziwe i sztuczne, rodem jak z taniej wenezuelskiej telenoweli.

Spektakl nie obronił się przede wszystkim z powodu kiepskiej adaptacji. "Białe noce" to opowieść o parze młodych marzycieli, którzy przypadkowo spotkali się na moście w Petersburgu. Ona czekała na swojego ukochanego, on uratował ją przed przechodzącym pijakiem. Wieczorami rozmawiali o swoim nieudanym życiu. On samotny, rozmarzony, ona przypięta agrafką do swojej niewidomej babci i do swojej miłości. Gdy już postanawiają być razem, zjawia się ukochany dziewczyny. Dwójka aktorów na scenie prezentuje widzom ni mniej ni więcej tylko czytanie opowiadania na scenie. Wygłaszają wielominutowe monologi, siadając na ławce lub stojąc nieruchomo na brzegu sceny ze wzrokiem wbitym w przestrzeń nad głowami widzów. Zabrakło przede wszystkim dramaturga, który z opowiadania Dostojewskiego zrobiłby sztukę.

Zabrakło także ciekawego pomysłu jak to opowiadanie pokazać na scenie. Skromna, współczesna scenografia Pawła Kleszczewskiego sugeruje, że XIX-wieczne opowiadanie z początku twórczości Dostojewskiego jest nadal aktualne. Biały ekran z tyłu, który przyjmuje jedynie pastelowe światła reflektorów, sugerując zorzę polarną. Trzy pastelowe baloniki - w końcu bohaterowie spotykają się na bulwarze. Całości dopełnia designerska fioletowa ławka. Aktorzy ubrani we współczesne, przeciętne stroje gadają, gadają, niewiele robiąc. Między dwójką bohaterów nie ma dialogu, jakby nie do końca słuchali się nawzajem. Miotająca się między mitycznym uczuciem do sublokatora, a sympatią do spotkanego nad Newą Fiodora Nastka (w tej roli Agnieszka Jaworska) wykonuje sztywne, sztuczne i chyba dopracowane przed lustrem gesty, stanowczo za często i bez związku z mówionym słowem. Dawid Żłobiński jako Fiodor dwoi się i troi, aby zatuszować braki partnerki, ale przy tylko dwójce aktorów na scenie jest na straconej pozycji. Sam radzi sobie nieźle z marzycielstwem, bojaźnią przed życiem, niepewnością i niezwykłą miękkością swojego bohatera. Mimo to w przedstawieniu czuć fałsz, nieprawdę, niedopracowanie scen i dominujący brak pomysłów. Chociażby na wykorzystanie białego ekranu.

Fiodor Dostojewski, mistrz prozy psychologicznej, odsłaniał w swoich powieściach i opowiadaniach tajniki ludzkich dusz i charakterów pokazując meandry pragnień, pożądań, namiętności tych świetlanych i tych mrocznych. Wszystkie prawdziwe, z głębi serca. I właśnie tą szczerością nadal oczarowuje swoich czytelników. Spektakl wyreżyserowany przez Jaworskiego pokazuje, że szczerość literatury nie wystarcza. Potrzebna jest dobra adaptacja, pomysły reżyserskie i solidne, starannie wypracowane kreacje aktorskie. Miłość jest wieczna i nie patrzy w kalendarz. Niespełnione miłości były, są i będą. Szkoda, że w tą z kieleckiego spektaklu tak trudno uwierzyć. I szkoda, że przydarzyło się to Dostojewskiemu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji