Artykuły

Przekrój teatralny (fragm.)

JEŻELI DOBRZE POLI­CZYŁEM, TO KORDIAN TEATRU WYBRZEŻE JEST 48 REALIZACJĄ OD KRAKOWSKIEJ PRAPRE­MIERY (1899). Ileż to pośród owych premier zamkniętych już okresów teatru polskiego! Jaka wspaniała galeria aktorów-Kordianów (Tarasiewicz, Węgrzyn, Osterwa, Łomnicki) i reżyserów (Schiller, Osterwa, Hanuszkie­wicz, Dejmek, Axer) mierzących się z dziełem Słowackiego! I jak wiele - bądźmy szczerzy - po­rażek i klęsk. Aktorów i reżyserów właśnie. I wciąż odnawiają­cy się, a nie rozstrzygnięty spór: grać "Kordiana", czy reżyserską wizję utworu? Spór, zda się, wymyślony przez szatana, a odżywa­jący tylko wtedy, gdy zawodzi inscenizatorska formuła. Reżyser tak jak tłumacz jest zawsze zdrajcą. Tylko nielicznym udaje się wielka sztuka przekładu i sztuka reżyserska, co wcale nie znaczy, że są oni wierni autorom w swoich zabiegach. Jeden bywa mistrzem słowa, a drugi mi­strzem sztuki teatru. Ot i tyle.

Do przypomnienia dość prze­cież jałowego sporu sprowokował mnie początkujący reżyser, Krzy­sztof Babicki, inscenizator gdań­skiego "Kordiana", epatujący pu­bliczność i krytykę prawie nie naruszoną substancją tekstu autora w swoim spektaklu. Są to jednak mylące pozory lojalności wobec pisarza. Ten zdolny, obda­rzony wyobraźnią teatralną reży­ser okazał się chyba jednym z większych inscenizatorów-zdrajców. A swoim przedstawieniem dowiódł, że kryterium wierności wobec dzieła, do którego odwołują się niektórzy piszący o teatrze, a nawet twórcy o skłonnoś­ciach do kokieterii, jest bardzo płynne i w praktyce scenicznej niewiele znaczy.

Boy-Żeleński, dość krytyczny wobec wielkiego inscenizatora polskich romantyków, warszaw­ską (z 1935 roku) inscenizację utworu Słowackiego nazwał "mroczną rapsodią Schillera na temat Kordiana". Poczęstował ją też epitetem: "bałamutna ideowo". Gdański spektakl równie łatwo można kwitować podobny­mi epitetami. Dlaczego? Albo­wiem dość perfidnie zmienia sfe­rę rzeczywistości, w której obra­ca się bohater Słowackiego. Re­żyser poszedł tropem wielu po­przednich inscenizacji, m. in. wrocławskiej (z 1965) Skuszanki i Krasowskiego - zapewne nie zawsze świadomie - i ukazał zły, szatański świat, jaki osacza Kor­diana. Tymczasem świat, w którym mocuje się Kordian u Sło­wackiego, to bardzo konkretna rzeczywistość historyczna.

Warto pamiętać, że Słowacki pisał "Kordiana" jesienią 1832 roku jako człowiek głęboko sfru­strowany i porażony - jak wielu wtedy - tragedią narodową po upadku powstania listopadowe­go. Bohaterem swojego drama­tu uczynił neurotyka, który po­nosi klęskę. Wszystko go zawodzi i zdradza. Miłość, Europa, papież, lud, nawet współtowarzysze spiskowcy... Neurotyk staje się desperatem! Lecz to nie Kordian jest chory, lecz Polska i Europa, którą przemierza. Sło­wacki, budując wspaniałą krea­cję psychologiczną Kordiana, ani przez moment nie zapomina, że to historia kreuje jego bohatera. I w tym wielkie, fascynujące od­krycie pisarskie.

W spektaklu Babickiego - Kordiana i świat kreują diabły i czarownice. Młody reżyser, jak przystało przedstawicielowi swojej generacji, otwartą kompozy­cję utworu postanowił scalić jed­nym pomysłem wyjaśniającym nagromadzone aluzje i niedopo­wiedzenia, tak charakterystyczne dla Słowackiego. A więc akt II - wędrówka po Europie - to ma­jaczenia lub rojenia senne ran­nego Kordiana, który usiłował popełnić samobójstwo. Pomysł jak pomysł. Dość już zbanalizowany od czasów, gdy Jerzy Grzegorzewski rozpoczął w pol­skim teatrze modę na wizje i skojarzenia senne. Teraz już co spektakl, to ktoś kogoś śni. A że konwencja jest efektowna, pojemna i wieloznaczna, można nią obsługiwać duże obszary dramaturgii. U Babickiego pomysł sprawdza się w wielu scenach teatralnie. Tworzy konsekwentną linię stylistyczną spektaklu. Lecz irytuje, gdy przyjrzeć się dokładniej co dzieje się z ideologią utworu, poddawanego takiej wła­śnie interpretacji. Wtedy okazu­je się, że straty i niekonsekwen­cje są znaczne. O wiele większe niż kilka naprawdę interesująco rozwiązanych scen (np. w szpita­lu wariatów). A pytania i pre­tensje dosłownie się piętrzą.

Nie bardzo np. wiadomo dlaczego rannym Kordianem zajmują się tylko diabły (bo targ­nął się na życie?). Wszakże w przygotowaniu są diabły i anio­ły, które reżyser później skrupulatnie wytępił, mimo że sceno­graf, Jadwiga Pożakowska, usi­łowała narzucić moralitetowe roz­wiązanie przestrzeni scenicznej. Można by się od biedy zgodzić, że wyobraźnią rannego Kordiana zawładnęły diabły i czarownice. A Europa jawi mu się jako sza­tański twór. Choć scena u papieża-Mefistofelesa w otoczeniu dia­błów jest w stanie doprowadzić do szewskiej pasji najbardziej liberalnego zwolennika eksperymentów reżyserskich. Wszystko u Babickiego bierze przecież w łeb. Antyklerykalizm Słowackie­go czy Mickiewicza nie wynikał bowiem z ich postawy filozoficz­nej, lecz z przekonań i doświad­czeń politycznych. Po wystąpie­niach papieża Grzegorza XVI (w lutym 1831 r.) w breve do polskich biskupów ("Bunty i za­wieruchy obce są duchowi Ko­ścioła") i po encyklice "Cum Primum" (1832) potępiającej po­wstanie listopadowe. Słowacki, świadom brutalności tej sceny, podsuwa ją przed oczy rodaków, by ci co walczą nie żywili złud­nych nadziei. Podobnie jak w akcie III wspaniale sportretował odrażające osobowości cara i Wielkiego Księcia, by nie zapominali kto im odebrał wolność.

Gdy jednak diabeł na Mont Blanc woła - "Oto Polska, dzia­łaj teraz", wątpliwości, czy ry­zykowny pomysł sprawdza się, ustępują uczuciu sprzeciwu. Akt III, jeżeli dobrze rozumiem zastosowaną przez reżysera kon­wencję, już nie jest snem, tylko planem realnym. Co więc tu zno­wu robią siły piekielne? Nieznajomy jest szatanem, otoczenie cara wypełniają diabły, Doktor--szatan, czarownice (Strach i Imaginacja) porażają zmysły Kordiana przed carską sypialnią. I tym skądinąd efektownym spo­sobem młody inscenizator prze­kreśla już do końca wszystko, co w "Kordianie" jest odkrywcze i wciąż żywe, choć bolesne i gorz­kie. Dramat Polaka uwikłanego przez historię. Zamiast myśli, zjawiają się w oglądanym spek­taklu obrazy, a świat przedstawiany na scenie kurczy się do rozmiarów jasełkowej powiastki. W dodatku infantylnie relacjono­wanej.

W gdańskim "Kordianie" jest tylko jedna wspaniała rola Grzegorza, grana koncertowo przez Henryka Bistę, który samotnie kroczy pośród kiepskiego aktor­stwa (role np. cara i Wielkiego Księcia - żenujące) i scen wykoślawiających całą ostrość wi­dzenia spraw politycznych przez pisarza. Skoro reżyser tak cieka­wie pomyślał tę postać - budu­je ona niejako świadomość Kordiana, reprezentuje i chroni cen­ne wartości polskiej tradycji - po co więc, u licha, powierzył postać Kordiana Wojciechowi Osełce, bezradnemu aktorsko adeptowi przy teatralnego stu­dium? Grzegorz przechodzący przez plac po egzekucji Kordiana z kilkuletnim chłopcem trzyma­jącym gałązkę w dłoni jest ucie­leśnieniem jednej z wielu rozbie­ganych myśli reżysera. Jeśli świat jest w rękach sił nieczy­stych, na cóż więc trud Grzego­rza przysposabiającego do życia kolejnego Kordiana? A może Krzysztof Babicki jest również nasłanym Złym? Apage Satana!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji