Artykuły

Gorki wiecznie

- Krystyna Janda stawia przed reżyserem najwyższe wymagania. W kontakcie z mniej doświadczonymi aktorami reżyser często ma możliwość dłuższego eksperymentowania, poszukiwania, częściej ma prawo nie wiedzieć. Jej doświadczenie i intuicja są tak bogate, że mam znacznie mniejsze pole do popełnienia błędów - mówi reżyser WALDEMAR RAŹNIAK przed premierą "Wassy Żelaznowej" w Och-Teatrze w Warszawie.

O pogmatwanej biografii Maksyma Gorkiego, jego fascynacji złem i przygotowaniach do premiery "Wassy Żeleznowej" [na zdjęciu scena z próby] z reżyserem Waldemarem Raźniakiem rozmawia Max Fuzowski.

NEWSWEEK: "Wassa Żeleznowa" Maksyma Gorkiego uważana jest za sztukę przesiąkniętą agitacją komunistyczną. Dlaczego pana zdaniem warto ją dziś wystawiać?

WALDEMAR RAŹNIAK: Ponieważ "Wassa" po odarciu tego całego kontekstu politycznego stała się ponadczasową sztuką o rodzinie, z centralną postacią - matką i zarazem szefową wielkiego przedsiębiorstwa. Bezpieczeństwo domu, dobrobyt, dzieci i wnuki są dla tytułowej Wassy Żeleznowej bezcenne. "Dla dziecka niczego nie wstyd! I grzechu w tym nie ma. Nie ma grzechu!" - mówi Wassa. Postępowanie zgodnie z tą zasadą staje się dla niej początkiem klęski, bo w tych słowach czai się swego rodzaju ekstremizm. Wassa próbuje zatrzymać za wszelką cenę wnuka, ocalić rodzinę, ale nie potrafi wyplenić zła prześladującego dom Żeleznowów. Ta desperacka walka ze złem rodzi kolejne ofiary i zbrodnie.

Maksym Gorki napisał trzy wersje tej historii. Najpierw powieść pod tytułem "Matka", potem w roku 1910 pierwszą znaną wersję sztuki, a 1935 roku - drugą, poprawioną już na modłę socrealistyczną. Którą wersję pan wybrał? To kompilacja wątków i postaci z wszystkich wersji i nakręconego kilkanaście lat temu filmu Gleba Panifiłowa. Kiedy wspólnie z Krystyną Jandą, która gra w sztuce główną rolę, przyglądaliśmy się tym tekstom, zastanawiało nas, co skłoniło Gorkiego do napisania tej sztuki. Doświadczenia pisarza z okresu młodości były niezwykle bolesne. Ojciec zmarł wcześnie, a Gorki dorastał w patologicznej rodzinie, jaką sportretował w "Wassie Żeleznowej". Kiedy stworzył pierwszą wersję sztuki, twierdził, że to utwór o jego własnej matce. Zdaje się, że takie spojrzenie na "Wassę Żeleznowa" jest najbardziej żywe i zarazem najciekawsze.

Czyli patrzy pan na nią tak jak na autobiografię Gorkiego?

- W pewnym sensie, bo ten dramat wyrasta z jego osobistej historii. Ale ta pierwsza wersja ma też wady. Gorki po prostu zawiódł w niej jako dramaturg, druga wersja jest pod względem konstrukcji znacznie bardziej przemyślana.

Ale za to w tej drugiej wersji pełno jest socrealizmu i antyburżuazyjnego wydźwięku. Czy ten socrealizm będzie widać na deskach Och-Teatru?

- Absolutnie od tego uciekamy. Cały problem polegał na tym, żeby z pierwotnego tekstu wyłuskać żywą emocję i opowiedzieć ją za pomocą struktury, której Gorki użył w drugiej wersji. Wydaje się, że w adaptacji Krystyny Jandy udało się ten cel uzyskać. Gorki nie jest tak subtelnym architektem psychologii jak Czechow. Jest niesłychanie ostry. Nie daje czasu swoim postaciom, aby się zarysowały. Pojawiają się na scenie i muszą od razu zaistnieć w konflikcie z innymi postaciami. A skutki tej konfrontacji są czymś, co ma zostać w głowach widzów i ich oszołomić.

W drugiej wersji sztuki Maksy Gorki dopisał postać rewolucjonistki Raszel, synowej Wassy.

- Pojawia się ona i w naszej adaptacji. Ale niejako rewolucjonistka, tylko bezkompromisowa matka walcząca o syna. Zainteresował nas jej konflikt z Wassą. Obie są matkami, które w tym strasznym świecie próbują zachować potomka - syna i wnuka.

Zdaje się, że Gorki usprawiedliwia Wassę. A pan?

- Myślę, że też. Gdybym ją tylko oskarżał, to skłaniałbym się ku tej spłaszczonej, drugiej wersji dramatu. Losy Gorkiego niejako zmusiły go do wnikliwego obserwowania zła. Znakomicie zrozumiał jego mechanizmy. Rodzina, która jednoczy się dla obrony przed światem zewnętrznym, teoretycznie powinna usuwać zło ze swojego kręgu. W rzeczywistości ono ujawnia się w najmniej oczekiwanych momentach. Słowo "patologia" kojarzymy z przemocą, alkoholizmem, pedofilią. Ta sztuka nie jest wolna od tego wszystkiego. Ale nie chodzi o to, żeby patologię odtwarzać na scenie. Ważniejsze są jej przyczyny i następstwa.

Gorki potrafił opisać zło nie tylko w sztukach, ale i w antybolszewickich felietonach. Uciekł ze Związku Radzieckiego, a potem wrócił do niego, w szpony zła. Dlaczego?

- Znam wielu bezwzględnych cyników, którzy nieustannie kontestują wszelkie wartości. Ale w momentach szczerej rozmowy często okazywało się, że do podstawowego funkcjonowania potrzebna im jest wiara w cokolwiek, choćby w siebie samego. Tak się też chyba stało z Gorkim. Możemy o nim myśleć jako o twórcy prorewolucyjnym, który musiał być jednoznacznie ateistą. No, ale przecież on był jeszcze Rosjaninem, a Rosjanin nie może być ateistą. To największy paradoks komunizmu. Jeżdżąc moskiewskim metrem, łatwo zauważyć, jak bardzo przypomina ono kompleks podziemnych świątyń. Ten komunistyczny ateizm wytworzył nową wiarę. Wiarę w ideologię. Wydaje się, że Gorki stał się jej gorliwym wyznawcą.

W komunizm wierzyli też początkowo nobliści George Bernard Shaw czy Andre Gide. Im jednak wystarczyła jedna wizyta w Rosji, żeby przejrzeć na oczy. A Gorki znał przecież zło komunizmu znacznie lepiej od nich. Widziałem film dokumentalny, w którym Gorki przedstawiony był jako człowiek mocno zaangażowany w radziecką sprawę. Pracował przy propagandowej akcji, w której zachodni intelektualiści odwiedzali pokazową wieś pod Moskwą. Odbywało się to na polecenie Stalina. Myślę, że wiedział, jak bardzo ten system był zakłamany, ale może jednocześnie uwierzył, że jest w stanie go naprawiać. A może - jak większość ludzi - po prostu okazał się słaby?

Jak się panu, młodemu reżyserowi, pracuje z Krystyną Jandą, doświadczoną

aktorką, w jej własnym teatrze?

- Krystyna Janda stawia przed reżyserem najwyższe wymagania. W kontakcie z mniej doświadczonymi aktorami reżyser często ma możliwość dłuższego eksperymentowania, poszukiwania, częściej ma prawo nie wiedzieć. Jej doświadczenie i intuicja są tak bogate, że mam znacznie mniejsze pole do popełnienia błędów.

A jeśli Krystyna Janda mówi: "Nie, pan się myli"?

- To się zdarza, ale praca w teatrze w odróżnieniu od pracy przy filmie stwarza pewien komfort: jest czas na to, żeby przekonać się, kto miał rację. Spotkaliśmy się już wcześniej, gdy nakręciłem etiudę filmową z kilku scen sztuki "Rosyjskie konfitury". Krystyna Janda obejrzała ją i powiedziała: "Bardzo się cieszę, wreszcie będę miała partnera do współpracy". A teraz jest moim partnerem przy próbach "Wassy Żeleznowej".

Premiera "Wassy Żeleznowej" 16 stycznia na otwarcie Och-Teatru.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji