Artykuły

Gramy w króla!

CO to za gra? - pyta jeden z bohaterów, oszołomiony niecodziennością sytuacji. Gramy w króla! - odpowiada drugi, tyleż szelmowsko, co z filozoficzną refleksją. Aż dziw bierze, żeśmy - Polacy - tej przedniej komedii nie mieli okazji oglądać częściej. Wystawiona po raz pierwszy za czasów jej autora, w 1787 roku, wróciła dopiero w 1960, przywrócona narodowej scenie przez stołeczny Teatr Powszechny i wkrótce potem pokazana przez teatry w Kaliszu i Szczecinie. A teraz na nowo pojawia się w inscenizacji Teatru Ziemi Mazowieckiej, który premierą tej wybornej "komedii zapustnej" uczcił zmianę swej nazwy na Teatr Popularny.

Wybór premierowej sztuki okazał się jak najtrafniejszy. "Król w kraju rozkoszy", rzecz mało znana pióra Franciszka Zabłockiego, owego poety czasów stanisławowskich, który na królewskich obiadach czwartkowych bywał, obracał się wśród najtęższych głów i najgorętszych serc polskich, a talentem literackim stawiany jest i dziś obok Krasickiego i Trembeckiego. Trwałe miejsce w historii literatary i sceny dały Zabłockiemu takie dzieła jak "Sarmatyzm" i "Fircyk w zalotach". W tych modnych naówczas dramatach moralizatorskich (wiadomo, że prawie wszystkie jego prace były spolszczeniami dzieł obcych pisarzy), znajdujemy piękny wiersz, znakomity język, nienaganną konstrukcję dramaturgiczną, a przy tym treści głębokie, o filozoficznym posmaku, piętnujące głównie przywary narodowe Polaków, ich ciemnotę i kosmopolityzm fałszywie pojęty.

Wszystko to, a może i więcej, znajdujemy w "Królu w kraju rozkoszy", również świetnie przysposobionym z miernego dzieła Francuza Legranda. Nie brak tu ludzkich przywar, kpiny z dworaków, krytyki króla, plebejskich przewag i jarmarcznych cudów, jak na zapustną, tradycyjną komedię przystało. Ale też owa przeplatanka przypadku z rozsądkiem, liryzmu z drwiną, która perli się świetnością języka - giętkiego, soczystego - i żywością toku akcji, pełną wdzięku rozmaitością rytmów, otóż i owa jarmarczna zabawa co chwila uderza w strunę o głębszym, filozoficznym tonie. Nie brak tu zastanawiających rozważań nad istotą władzy, przywilejów, polityki, nad sprawami tale ostatecznymi wreszcie, jak miłość i śmierć.

A wszystko - dramat i krotochwila, jak w życiu, albo jak w literaturze najpierwszej miary, znajduje miejsce tuż obok siebie, bawiąc i intrygując. Głęboki a przekorny monolog o śmierci, któremu dzisiejsi krytycy przypisują niemal hamletowską miarę, jest np. udziałem Barasza, klasycznego plebejskiego bohatera, rozumnego i przebiegłego, skłonnego do liryzmu i do rubaszności zarazem. Ów Barasz zresztą, postać bez wątpienia wiodąca, w przedstawieniu Teatru Popularnego odtwarzana znakomicie przez Jerzego Z. Nowaka, urósł tu do miary postaci dominującej. Aktor, celnie obsadzony w tej brawurowej roli, daje prawdziwy koncert nie tylko umiejętności warsztatowych, ale też interpretacji, która zdaje się być jedynie właściwa: taka, w której dość miejsca na wcielenie się, przeżycie postaci i na pogłębiający dystans wobec niej.

Wyważenie dystansu i tzw. przymrużenie oka jest charakterystyczne dla całej tej inscenizacji przeplatanej fantastyką sztuki dawnego mistrza, (Podobno właśnie w "Królu" po raz pierwszy w polskiej dramaturgii tego czasu pojawiła się fantastyka).

Nie brak i pikanterii temu przedstawieniu. Po scenie pląsają rozśpiewane dziewczyny - kwiaty z "haremu" króla (sparodiowane przez autora elementy ówczesnej mody operowej), cnotliwa piękność zmienia się w bezwzględną uwodzicielkę. Pokazywanie bohaterów w sytuacjach stresowych, jak to dziś nazywamy, w całej gamie ich zalet i przywar tak głęboko po ludzku ze sobą splecionych, jest zresztą jedną z wielkości tej sztuki. Daje to znów znakomity materiał dla aktorów, którzy bez wyjątku chyba wywiązują się z zadania bardzo dobrze.

Oklaski widowni zbierają doskonali zwłaszcza w partiach śpiewanych królewscy ogrodnicy - Krzysztof Machowski i Andrzej Prus, sam król odmieniany przez czary - Zbigniew Korepta, ministrowie Jerzy Janeczek i Bronisław Surmiak, raz cnotliwa, raz zalotna Ludwila - Ewa Smolińska i inni odtwórcy. A wraz z nimi złociście - królewska, korespondująca z reżyserskim założeniem scenografi Krzysztofa Pankiewicza, wdzię czna muzyka Piotra Mossa, stylowa choreografia Witolda Grucy. Całość wyreżyserował z takim powodzeniem dyrektor Teatru Popularnego i klerownik artystyczny - Andrzej Ziębiński.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji